Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Saga rodu Suchanków - Jak góral został sławnym marynistą

Beata Jajkowska
Była upalna sobota, 5 czerwca 1943 roku. Sam środek wojny. Teofila Suchanek, w białej sukni z welonem, szła w kierunku kościoła na Placu Trzech Krzyży w Warszawie.

Była upalna sobota, 5 czerwca 1943 roku. Sam środek wojny. Teofila Suchanek, w białej sukni z welonem, szła w kierunku kościoła na Placu Trzech Krzyży w Warszawie. Tam oczekiwał już pan młody, Mieczysław Uniejewski, porucznik Marynarki Wojennej. Zjechało wielu znajomych, większość z oddziału dyspozycyjnego Komendy Głównej Armii Krajowej, gdzie działał pan młody. Ale ktoś usłużny o ślubie doniósł Niemcom. Takiej okazji przepuścić nie mogli - tylu AK-owców w jednym miejscu! Z karabinami otoczyli świątynię. Cały orszak ślubny, w sumie 90 osób, trafił do aresztu. Znalazła się w nim też młoda para. Cudem aresztowania uniknęli bracia Teofili - Antoni, który akurat poszedł po film do aparatu i młodszy Henryk. Zatrzymano za to ich ojca, Antoniego Suchanka, jednego z najbardziej cenionych dziś malarzy marynistów. Większość weselników rozstrzelano. Tak zginął pan młody. Inni trafili do obozów. Żona malarza z córką Teofilą znalazły się w Brzezince, Antoni - na Pawiaku.
O wojnie Antoni Suchanek nie zapomniał nigdy, zbyt wiele przeszedł...

Reporter z paletą

Gdynianie pamiętają go, gdy chodził po ulicach z nieodłączną fajką w ustach, nieco przybrudzonym berecie na głowie, ze sztalugą w jednej ręce i pędzlem oraz skrzyneczką z farbami w drugiej. Nazywali go reporterem z paletą. Bo, choć się przeciwko temu buntował, utrwalał wszystko tak, jak fotograf na kliszy.
- To był człowiek z ogromną charyzmą - mówi Jolanta Roszczynialska, która przez wiele lat przyjaźniła się z malarzem i jego rodziną. - Kochała go młodzież, bo nie tylko uczył malować, ale i z wielką pasją opowiadał o sztuce. Moja synowa była jego uczennicą. Dziś staramy się, by Liceum Plastyczne w Orłowie przybrało imię Antoniego Suchanka. Bo choć pochodził z gór, właśnie na Wybrzeżu pozostawił najwięcej śladów. Rysował portowe dźwigi, stocznie, statki, rybackie chaty, wzburzone morze...
Malował bardzo dużo. Nikt nie wie, ile obrazów wyszło spod jego pędzla, zwłaszcza, że dorobek życia spłonął w czasie wojny. Podczas wystawy jego prac w ubiegłym roku w Pałacu Opatów w Oliwie zaprezentowano ich ponad dwieście. A była to tylko niewielka część tego, co spłodził.

Marzenie o sztalugach

Antoni Karol Suchanek urodził się 1901 roku w Rzeszowie, ale całe dzieciństwo spędził w Nowym Sączu, gdzie jego ojciec Henryk pracował jako inżynier kolejnictwa. Mama Zofia, z domu Kamińska, zajmowała się czwórką potomstwa, bo oprócz Antoniego miała jeszcze dwie córki - Zofię i Ludwikę oraz syna Henryka. Babcia Antoniego była Węgierką, z jego dziadkiem poznali się w Wiedniu, gdzie wyemigrował po powstaniu w 1863 roku.
Pasją Antoniego od dzieciństwa były muzyka i rysunek. Sam napisał kiedyś: ?Ilekroć zbyt mocno dawałem się otoczeniu we znaki, wtedy ołówek i otwarte wieko fortepianu, niczym różdżka czarodziejska sprawiały, że "żywe srebro" zamieniało się w skupionego i cichego chłopca. Szczytem moich marzeń były sztalugi, obrazy i rozkoszowanie się dźwiękami klasycznej muzyki?.
A że wówczas sztalug nie miał, rysował na czym popadło. Szczególnie szkolne zeszyty ozdabiane były nieśmiałymi próbkami talentu przyszłego malarza.

Rysownik sztabu

- Studiować zaczął w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie - opowiada Jolanta Roszczynialska. - Dostał się do klasy wspaniałego malarza profesora Józefa Mehoffera. Ale studia przerwał, gdy wybuchła I wojna światowa. Odezwał się w nim patriotyczny obowiązek. Zgłosił się jako ochotnik do 5. Pułku Piechoty Legionów i wyjechał na front wschodni. Tam został ranny, więc przydzielono go w charakterze rysownika do sztabu ministerstwa spraw wojskowych.
Po wojnie wrócił do krakowskiej ASP, kończąc ją z pierwszą nagrodą z rysunku, a potem wyruszył w świat. W 1922 roku dotarł do Wiednia, a potem do Monachium, by studiować na tamtejszych uczelniach. Nie mógł jednak pogodzić się z tym, że panowały tam antypolskie nastroje. Wrócił do kraju. W Nowym Sączu poznał Teofilę Foltę, wzięli ślub i osiedli gdzieś na Kresach Wschodnich. Tam urodziła im się córka Teofila, a Antoni założył pracownię. W 1924 roku zaproponowano mu pracę kierownika artystycznego Zakładów Graficznych Biblioteki Polskiej w Bydgoszczy, więc przeprowadzili się. Tam los zetknął go z profesorem Leonem Wyczółkowskim, znanym malarzem, zwanym mistrzem kredki litograficznej. Pod jego kierunkiem Antoni przez dwa lata uzupełniał wykształcenie w dziedzinie grafiki. Rodzina Suchanków powiększała się. W 1924 roku na świat przyszedł syn Antoni, a trzy lata później Henryk.

Zafascynowany morzem

- W latach 20. Suchankowie zaczęli odwiedzać Wybrzeże. Przyjeżdżali z dziećmi do Orłowa na letnisko - opowiada pani Jolanta. - Już wtedy Antoniego zafascynowało morze. Biegał z paletą po brzegu, jeździł na Półwysep Helski, gdzie szczególnie upodobał sobie Jastarnię.
I właśnie w Jastarni, w sali "Oazy", w lipcu 1929 roku zorganizowano pierwszą indywidualną wystawę prac artysty. Wiszące na ścianach płótna przedstawiały uwijających się przy połowie rybaków, ich skromne chaty, portowe dźwigi Gdyni, urokliwe zakątki Jastarni i Helu. A potem wystawa goniła wystawę. Antoni malował jak szalony, a ukoronowaniem jego pracy była Wystawa Morska w 1930 roku w warszawskiej "Zachęcie".
Los jednak płata figle. Zdarzyło się, że malarz popadł w kłopoty materialne, a jego mienie, z obrazami włącznie, zlicytowano. Do tego odświeżyła się rana po wojennej kontuzji, a jakby tego było mało, rozstał się z żoną. W 1930 roku wyjechał z Bydgoszczy do Warszawy, gdzie mieszkali jego rodzice. W tym czasie założył nową rodzinę. Ze związku ze Stefanią Olmą urodził mu się trzeci syn Jerzy. W stolicy popadł w wir pracy, ale o morzu nie zapomniał, od czasu do czasu robił wypad do Orłowa. Zakochany w Bałtyku malował go nieustannie. I tak, mimo woli, stał się malarzem-marynistą, a morskie obrazy, malowane przez człowieka z gór, coraz częściej gościły na wystawach w całej Polsce.
W 1934 roku Antoni nawiązał bliską współpracę z prywatną galerią Mariana Mokwy przy ul. 3 Maja w Gdyni - mówi pani Jolanta. - Bywał tu tak często, jak pozwalały mu obowiązki gospodarza warszawskiej "Zachęty", jakim wówczas go mianowano.

Ratunek dla Matejki

Ostatnie przedwojenne lato malarz spędził na Wybrzeżu. 28 sierpnia 1939 roku, pełen złych przeczuć, wrócił do Warszawy, by zabezpieczyć przechowywane w "Zachęcie" cenne zbiory. Postanowiono, że "Bitwa pod Grunwaldem" i "Kazania Skargi" Jana Matejki zostaną przewiezione do Lublina. Antoni osobiście dopilnował załadunku. 7 września 1939 roku obrazy opuściły "Zachętę". Z przesłuchania na Gestapo cudem wyszedł obronną ręką. Ale wojna zadała mu cios - w czasie oblężenia Warszawy doszczętnie zniszczona została jego pracownia z 20-letnim dorobkiem artystycznym.
- Zdawało mi się, że cały mój świat się zawalił - pisze w swoim życiorysie Suchanek. - W tym nieszczęściu poświęciłem się pracy społecznej, grzebiąc ofiary wrześniowej kampanii i organizując pomoc doraźną nieszczęsnym pogorzelcom.
Nie zarejestrował się jako malarz, choć takie wymogi stawiali artystom Niemcy. Zakonspirował się jako współwłaściciel kawiarni "Pod Kasztanem". Pod jej płaszczykiem stworzył nieoficjalną pracownię. W tym strasznym czasie wojny malował głównie kwiaty. Obrazy sprzedawał tylko w ostateczności i marzył, że kiedyś urządzi wielką wystawę. Tak było do roku 1943, gdy Niemcy podczas ślubu jego córki aresztowali cały weselny orszak. Antoni trafił na Pawiak, a stamtąd do Oświęcimia, do celi śmierci. Na ręce wytatuowano mu numer 139388. W obozie dowiedział się o śmierci syna Antoniego. Dzięki staraniom rodziny w listopadzie został zwolniony, ale ukrywał się w Warszawie w obawie przed kolejnym aresztowaniem. Nie malował już kwiatów, a to co widział w Oświęcimiu - ściany śmierci, karne apele, katownie, okręty pełne krwi...

Obrazy dla ministra

Jednak, gdy w 1944 roku wybuchło Powstanie Warszawskie znów walczył. Dowodził obroną szpitala dla dzieci głuchoniemych. Ranny w rękę, wylądował w szpitalu. Groziła mu amputacja i to, że już w ogóle nie będzie mógł malować. Rękę na szczęście uratowano.
Gdy skończyła się wojna wrócił na stanowisko opiekuna "Zachęty". Na krótko, bo w 1946 roku delegowany został do Gdyni, by "wykonać dla ministra Kwiatkowskiego i dla biura odbudowy portów szereg prac plastycznych dotyczących zniszczeń i odbudowy portów polskich".
- Zamieszkał przy ul. Przebendowskich 3 w Orłowie - opowiada pani Jolanta. - Został jednym z inicjatorów utworzonej tu Grupy Polskich Marynistów Plastyków, która często wystawiała prace w kawiarni "Cyganeria", przy ul. 3 Maja.
Na Wybrzeżu wszędzie było go pełno. Malował sylwetki ludzi nauki, kultury, gospodarki morskiej, aktorów, śpiewaków, stocznie, porty. Wiele swych rysunków publikował w ?Dzienniku Bałtyckim?. Prowadził zajęcia w Ognisku Kultury Plastycznej, pracował z młodzieżą, organizował wystawy, zbierał nagrody... I tak było do aż śmierci 19 listopada 1982 roku. Spoczął na Cmentarzu Witomińskim obok swojej trzeciej żony - Stanisławy.
- Są ludzie, którzy wyciskają na nas piętno. Mają w sobie moc, charyzmę i dobroć - mówi Jolanta Roszczynialska. - Do nich właśnie należał Antoni Suchanek. Dlatego walczę o pamięć po nim, o nazwanie Liceum Plastycznego w Orłowie imieniem tego wspaniałego człowieka.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto