Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gang Al Capone'a znów przed obliczem Temidy

Rafał Kamieński
archiwum
Historia braci Ch. i ich bandy zwanej gangiem Al Capone'a znów trafiła na wokandę. Sąd Apelacyjny w Krakowie odroczył rozpoczęty tydzień temu proces do 30 października, ze względu na bardzo obszerny materiał dowodowy. Trudno się dziwić, bo historia gangu Władysława Ch. i jego brata Ryszarda zdaje się nie kończyć, choć obaj już dawno oglądają świat zza krat.

Sąd pierwszej instancji podczas głośnego procesu w Nowym Saczu wymierzył braciom i ich dwóm współpracownikom kary dożywocia i do tej pory zapadło już sześć prawomocnych wyroków dotyczących zbrodni gangu.
Podczas procesu w Krakowie herszt gangu będzie sądzony jeszcze między innymi za dwa inne zabójstwa i napad na właściciela kantoru.
Minęło już trzynaście lat, odkąd o braciach z Gabonia zaczęło być głośno. To tam w przydomowej siłowni z sielskim widokiem na Beskid Sądecki dorastali dwaj młodzieńcy, którzy wyrośli na przywódców jednego z najgroźniejszych gangów w Polsce.

Nie mieli kont w bankach w Szwajcarii ani układów z politykami, ale sławne warszawskie gangi przewyższyli brutalnością i bezwzględnością. Zaczęli się przekształcać w świetnie zorganizowaną mafię, która podporządkowała sobie Nowy Sącz, Tarnów i Podhale. Byli tuż o krok od wejścia na gangsterski krakowski rynek, bo policja przymknęła właśnie tamtejszych bonzów.
Ojciec chrzestny z Gabonia, z zawodu ogrodnik, karierę góralskiego mafiosa zaczynał od zastraszania sąsiadów. Sklep spółdzielczy palił się trzy razy, w końcu GS go sprzedał.

GS miał pecha, bo Władysław Ch. postanowił otworzyć swój sklep, a konkurencji nie tolerował. Dużo później jeden z aresztowanych członków bandy przyznał, że koktajle Mołotowa wrzucał do sklepowych kominów na zlecenie Władka.
Z czasem, gang zaczął kraść samochody, handlować narkotykami, wymuszać haracze od właścicieli agencji towarzyskich, lokali gastronomicznych i sklepów.
Misternie budował królestwo oparte głównie na psychozie strachu, lęku przed brutalną zemstą władcy.

- Zwykle stosowano jedną metodę - opowiada funkcjonariusz CBŚ. - Lokal odwiedzało kilkunastu mężczyzn, przystawiali właścicielowi pistolet do głowy, po czym żądali pieniędzy za "ochronę przed innymi grupami". Stawka wynosiła od kilku do kilkunastu tysięcy złotych, zależnie od kondycji finansowej firmy. Gdy ktoś odmawiał - bili go. W razie zawiadomienia policji - grozili zabójstwem. Tym, którzy odważyli się odmówić, obcinali nożyczkami uszy.
Kilku pokrzywdzonych w końcu zgłosiło sprawę do prokuratury. W zasadzie jednak wszyscy odwołali obciążające gangsterów zeznania. Niektórzy poszli w tym wypieraniu się tak daleko, że oskarżali policję, iż skłaniała ich do oczerniania braci Ch. i ich kompanów.
Zdyscyplinowali i podporządkowali sobie nie tylko drobnych przestępców, ale i szefów konkurencyjnych gangów. Wydawali im "pozwolenia na pracę" i pobierali procent od łupów.

Część gangu wpadła w 1998 roku. Wśród aresztowanych za haracze i rozboje był sam Capone. Jechał z dziećmi i żoną, kiedy na drodze w Starym Sączu otoczyli go antyterroryści w kominiarkach. Nim zorientował się, co się stało, leżał skuty na asfalcie. Został wówczas skazany na osiem lat pozbawienia wolności, lecz nie przestał kierować gangiem przez telefon komórkowy dostarczony mu przez więziennego strażnika za miesięczny "abonament" wynoszący dwa tysiące złotych.
W tym samym procesie był również sądzony młodszy z braci Ch., Ryszard, uczestniczący w wymuszeniach. Dostał zaledwie rok więzienia, bo sąd uznał, że ma "dobrą opinię i nie był wcześniej karany". Odsiedział kilka miesięcy. Znalazł nowego "żołnierza" w osobie Sebastiana W., ps. "Radar", z którym napadał na plebanie w Nowym Sączu, Muszynie, Trzetrzewinie, Zabrzeży i Przydonicy.

W okolicy było kilku lokalnych, zaprawionych w bojach watażków, którzy nie chcieli działać pod kontrolą i dzielić się łupem.
Na przykład Jerzy L., "Lechman", który próbował przejąć wpływy ze sprzedaży narkotyków, nakładał kary na ludzi Władka i kazał sobie płacić za wjazd do Nowego Sącza. Banda strzeliła mu w głowę tuż przed jego domem przy ulicy Tuwima.
Zabójstwo "Lechmana" nie było pierwszą mokrą robotą gangu. Jednak dopiero wówczas na trop pozostałych wpadła policja. Wtedy już na wielu ofiarach rosły drzewa.

"Żołnierze" poczuli się zagrożeni, zaczęli sypać. Sprawców zabójstwa ujęto z pomocą świadka koronnego i świadków incognito. Podobny koniec jak "Lechmana" spotkał Bogdana P., ps. "Kasiarz". Tym razem poszło o kobietę.
Osłabienie gangu usiłowali wykorzystać inni bossowie. Był wśród nich między innymi Grzegorz C., ps. "Korab", recydywista, który odmówił płacenia "doli" na rzecz konkurencji, a nawet próbował nasyłać na nią gangsterów z innych miast.
Polowanie na Grzegorza C. trwało kilka miesięcy. Zginał razem z kolegą, Ryszardem G., ps. "Wolwo".
Podejrzenia o rozprowadzanie nielegalnej wódki bez wiedzy szefa zgubiły Tomasza M. O egzekucji zdecydował samodzielnie Ryszard Ch. i sam wykonał wyrok.
Na ławie oskarżonych, oprócz braci, znaleźli się jeszcze Tomasz P. i Michał D.


Ważny świadek incognito
Ciała pięciu ofiar gangu znaleziono dzięki zeznaniom świadka incognito. Przeleżały kilka lat, poćwiartowane, polane kwasem, w zrównanych z ziemią leśnych mogiłach. Na niektórych zasadzono drzewa. Podejrzewa się, że zabójstw było kilkanaście. Do dziś np. nie odnalazł się przedsiębiorca, który prawdopodobnie pożyczył pieniądze od Ch. na rozkręcenie biznesu. Potem zniknął.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Gang Al Capone'a znów przed obliczem Temidy - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto