Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mroczny Poznań: Spreparowałem piecyk elektryczny, czyli kulisy akcji Bollwerk

Zbyszek Snusz
Henryk Golimowski ma 89 lat, ale nadal dobrze pamięta wydarzenia z 1942 roku
Henryk Golimowski ma 89 lat, ale nadal dobrze pamięta wydarzenia z 1942 roku Zbyszek Snusz
Henryk Golimowski ma 89 lat. Nadal jednak dobrze pamięta wydarzenia z lutego 1942 roku. Nam postanowił opowiedzieć o kulisach akcji Bollwerk, o której pisaliśmy już w jednym z poprzednich odcinków cyklu "Mroczny Poznań".

Przypomnijmy, był to największy i najbardziej spektakularny atak polskiego państwa podziemnego w Wielkopolsce w czasie II wojny światowej. Akcja powiodła się m.in. dzięki pomocy Henryka Golimowskiego. Jak doszło do podpalenia wojskowych magazynów w poznańskim porcie rzecznym?

W 1942 roku 18-letni Golimowski pracował w firmie elektrotechniczej O. E. Duerst, która zajmowała się zakładaniem instalacji elektrycznych w niemieckich przedsiębiorstwach na terenie Poznania i Wielkopolski. Był już przyuczonym pomocnikiem. W styczniu skończył pracę w piekarni "Carea" przy ul. Piaskowej i razem ze swoim kolegą został skierowany do portu rzecznego, aby tam w jednym z magazynów na nadbrzeżu Warty wykonać instalację elektryczną.

CZYTAJ TEŻ: Akcja Bollwerk - nad Wartą płonęły niemieckie magazyny

W porcie pod niemieckim nadzorem pracowało wielu Polaków, sporo z nich, zwłaszcza ci z odległych wiosek, mieszkali w barakach niedaleko Warty. Ich zadaniem było szybkie rozładowywanie wagonów podstawianych na bocznicę. Na początku lutego dwóch takich pracowników zjawiło się w magazynie, w którym pracował Golimowski.

- Szukali elektryka do naprawienia piecyka elektrycznego - wspomina poznaniak. - Zgodziłem się. Po dwóch dniach piecyk był gotowy do odbioru. Mężczyźni zapłacili za przysługę gotówką i jajami. Później często wymienialiśmy się jeszcze artykułami żywnościowymi i przemysłowymi.

Jak się okazało, obaj pochodzili z Turka i byli byłymi podoficerami Wojska Polskiego, jeden w stopniu plutonowego, drugi - kaprala. Na jednym z następnych spotkań mężczyźni poprosili o pomoc w znalezieniu 30-metrowego przewodu. Swojego planu nie byli w stanie dłużej ukryć.

Odkryj Mroczny Poznań: Więcej historii z dreszczykiem

- Dowiedziałem się wtedy, że przygotowywana jest akcja podpalenia magazynów - opowiada Golimowski. - Potrzebny był do niej piecyk i przewód, który miał go połączyć z gniazdkiem. Zostałem też poproszony o takie przełączenie instalacji elektrycznej, aby w nocy w magazynie był prąd.

Zadanie nie należało do prostych. Niemcy przed zamknięciem magazynów osobiście sprawdzali, czy wszystkie obwody wewnętrzne na tablicy rozdzielczej są wyłączone. Włączone pozostawały tylko obwody oświetlenia zewnętrznego. Chodziło o to, aby połączyć oba te obwody.

- Problem polegał na tym, że na wykonanie takiego przełączenia było bardzo mało czasu - mówi Golimowski. - Niemcy starali się, aby zawsze ktoś pilnował magazynów. Jedynym możliwym momentem była przerwa na obiad. Niemcy szli wtedy na dwie zmiany do kantyny. Często zdarzało się, że pierwsza zmiana nie zdążyła jeszcze wrócić do portu, a druga czekała już w kantynie. To było nasze 15 minut.

Do akcji, która trwała nie dłużej niż 5 minut, doszło 20 lutego. Około godz. 13.30 Henryk Golimowski i Henryk Zielazek wykonali przełączenie instalacji elektrycznej w jednym z magazynów, po czym włączyli do niej przygotowany piecyk elektryczny. Piecyk został wcześniej odpowiednio spreparowany, tak aby w określonym momencie spowodować zapłon zgromadzonych przy nim materiałów łatwopalnych.

- Miałem w domu stary polski zegar sterujący na sprężynę, połączyłem go tak, że zegar włączał piecyk na ustawioną na tarczy godzinę - opowiada Golimowski.

Pożar wybuchł w nocy z 20 na 21 lutego. Ogień podłożono jednocześnie jeszcze w pięciu innych magazynach. W ciągu kilkudziesięciu minut w porcie spłonęło kilka ton żywności, ponad 5 tysięcy kompletów ogumienia dla pojazdów bojowych, a także zaopatrzenie dla wojska niezbędne na froncie wschodnim w czasie rosyjskiej zimy: narty, buty i ciepła odzież. Straty oszacowano na 1,5 mln ówczesnych marek.

- Do portu nie byliśmy już wzywani, choć nas to bardzo pociągało, to nie oglądaliśmy zgliszcz po pożarze - wspomina Golimowski. - Nie znaliśmy nazwisk żołnierzy, nie pamiętamy też ich imion. Dopiero po wojnie dowiedzieliśmy się, że akcja kierowana była przez podziemną organizację wojskową.

- Możliwe, że osoby zlecające prace należeli do tej organizacji, a ich nazwiska figurują na pomniku akcji Bollwerk przy ul. Estkowskiego. Jeżeli oddali życie wskutek hitlerowskich represji, jesteśmy wdzięczni, że nas nie zdradzili i dzięki temu ocaleliśmy - kończy Henryk Golimowski.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto