Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie chcę epatować zdejmowaniem gaci i flakami [ROZMOWA]

Błażej Dąbkowski
Komisarz Zagrobny mieszka na Jeżycach, podobnie jak Maciej Dobosiewicz
Komisarz Zagrobny mieszka na Jeżycach, podobnie jak Maciej Dobosiewicz BLD
W tym miesiącu na półkach księgarń pojawił się nowy kryminał, którego akcja rozgrywa się w Poznaniu. Autorem powieści "Komisarz Zagrobny i powódź" jest Maciej Dobosiewicz. Pisarz opowiedział nam dlaczego kryminał porównywany jest do "Pana Samochodzika" i... co robił na Marszu Równości w 2006 r.

Polubił Pan komisarza Zagrobnego?

Nie za bardzo, chciałem, by był postacią średnio lubianą. Tak samo, jak ja średnio lubię siebie (śmiech).

Dlaczego?

Mam sporo uwag do siebie, podobnie jak do głównego bohatera mojego kryminału. Przekazałem mu swoje problemy i lęki. Kłopoty ze spaniem Zagrobnego, doskonale znam z autopsji.

Chce Pan także powiedzieć, że jest Pan nudny? Komisarz, przynajmniej przy pierwszym kontakcie czytelnika z powieścią, wydaje się być właśnie takim człowiekiem. Na pewno nie jest to typ przebojowego porucznika Borewicza.

Dokładnie taki miał być. To nudziarz, ale z drugiej strony dobry fachowiec. Trochę ich w Polsce brakuje, bo każdy udaje, że zna się na wszystkim, a wystarczyłoby, by był po prostu dobrym "psem”, mechanikiem, hydraulikiem. Gdyby wszyscy postępowali i pracowali jak Zagrobny, życie byłoby znośniejsze.

To chyba przypadłość kryminałów pisanych przez poznaniaków. Naprawdę trudno się w nich doszukać kogoś na miarę policyjnego Supermana, otrzymujemy raczej solidnych, inteligentnych, ale rzemieślników.

Nie jestem rodowitym poznaniakiem, choć mieszkam tu od czasu studiów. Może dlatego cały czas imponuje mi ta atmosfera "dobrej roboty” i pracy organicznej, której kolebką jest przecież stolica Wielkopolski. Dążę do tego, by na co dzień wpisywać się w ten schemat, a skoro i ja to czynię, to Zagrobny też musiał (śmiech). On na miasto patrzy moimi oczami, denerwują go te same rzeczy, męczą go te korki, te światła, na których stoi się godzinami. Poznań moim zdaniem został skradziony przez kierowców, dlatego też Zagrobny częściej korzysta z komunikacji miejskiej, niźli samochodu.

Przynajmniej w jednej z recenzji wyczytałem jednak, że komisarz najbardziej przypomina serialowego Adriana Monka.

Słabo go znam, widziałem może pół odcinka w telewizji. Być może nie udało mi się stworzyć postaci na tyle oryginalnej, by nie była postrzegana przez pryzmat bardziej popularnych bohaterów. Rozumiem, że ludziom łatwiej jest myśleć kliszami, choć nigdy nie przepadałem za porównaniami typu "polska Myszka Miki”. Poza tym, z tego, co wiem, Monk był hipochondrykiem, a mojemu bohaterowi trudno byłoby przypiąć taką łatkę.

Zapytałem o Monka, ponieważ ja zupełnie inaczej odebrałem postać Zagrobnego. To raczej typowa poznańska kutwa.

Dokładnie. To facet, którego boli, gdy musi niepotrzebnie wydać choćby złotówkę.

Więc kim tak naprawdę jest asystent Zagrobnego, Dobosiewicz? Nazwisko teoretycznie powinno wskazywać na autora.

Dobosiewicz to figura stworzona po to, by Zagrobny miał się na kim wyżywać (śmiech). Worek treningowy komisarza to także oko puszczone do moich znajomych. Wiem, że ich ulubionym zajęciem, gdy wcześniej publikowałem sztuki lub opowiadania, było ustalenie co z mojego życia prywatnego w nich się znalazło. To, że jeden z bohaterów przybrał moje nazwisko, jest więc niewinnym żartem, choć z pełną premedytacją zastosowałem zabieg, dzięki któremu przeniosłem na niego swoją fizyczność. Też jestem grubawym, garbiącym się człowiekiem.

W notce biograficznej zamieścił Pan informację, że z policją nie miał nic wspólnego, poza… jednorazowym zatrzymaniem.

Raz mi się rzeczywiście zdarzyło, podczas Marszu Równości w 2006 r., kiedy oficjalnie zakazał go prezydent Grobelny. Poszedłem tam, ponieważ uważałem, że odwołanie wydarzenia było niszczące dla demokracji. Zatrzymano mnie wtedy, choć muszę przyznać, iż policja zachowała się wobec mnie łagodnie. Pojechałem razem z anarchistami i syndykalistami "suką” do komisariatu, po drodze instruowali mnie jeszcze, co i jak mam mówić, czego nie podpisywać. To było bardzo ciekawe doświadczenie.

Zostało ono przelane na papier.

W powieści wykorzystałem je w scenie, gdy Zagrobny zostaje ściągnięty do komendy, by przesłuchać świadków w sprawie tegoż marszu. Podobnie jak policjanci po marszu, wiedząc, że nie ma do czynienia z przestępcą, traktuje ich pobłażliwie.

Trudno byłoby wykorzystać to doświadczenie, gdyby wpisał się Pan w modę pisania kryminałów retro. Tymczasem akcja pańskiej powieści rozgrywa się w na przełomie maja i czerwca 2010 r. Dlaczego wybrał Pan współczesność?

Zrobiłem to z lenistwa (śmiech). Nie musiałem robić gruntownego researchu, wystarczyło przejść się do Biblioteki Raczyńskich i przejrzeć wydania dzienników z tamtego okresu. Robiłem notatki, by wiedzieć, jak przebiegała w tamtym okresie powódź, do której w sumie w Poznaniu nie doszło, aczkolwiek poczucie zagrożenia narastało z dnia na dzień. Poza tym pomyślałem, że brakuje kronikarza, który korzystając z ważnych dla poznaniaków wydarzeń, osadzałby je w fabule. Euro 2012 czy nawet ostatnia zmiana na fotelu prezydenta, to wdzięczne tło dla kryminału.

Mimo ścielących się gęsto trupów nie poszedł Pan także w epatowanie wulgaryzmami i seksem, co, niestety, szczególnie początkującym pisarzom się zdarza.

Nie podoba mi się trend, który prowadzi do brutalizowania języka powieści. Postanowiłem sobie, że moją misją pisarską jest przede wszystkim dostarczanie czytelnikowi rozrywki, stworzenie czegoś, co po prostu będzie mu się podobać. Skoro wszyscy epatują zdejmowaniem gaci, flakami i rzucaniem mięsa, to na tym tle rzeczywiście moja książka może się wyróżniać. Ktoś z moich znajomych, po przeczytaniu "Komisarza Zagrobnego i powodzi”, zażartował nawet, że jest to współczesna wersja "Pana Samochodzika”.

Na całe szczęście poza przekleństwami brakuje też męczącego socjologiczno-psychologicznego bełkotu, który szerokim strumieniem wlewa się często do powieści kryminalnych.

Nie każdego stać na pogłębioną analizę, być może jestem na nią za płytki (śmiech). Bardziej mi odpowiada rola autora, który napisze coś zabawnego i sprawi, że ludzie przez chwilę na Poznań spojrzą moimi oczami i rozpoznają kilka miejsc, instytucji, ludzi.

Takich jak Teatr Ósmego Dnia, który ukrył Pan pod nazwą Teatru Oczekującego czy słynnego czyściciela kamienic?

Pracownicy teatru znaleźli się nawet w gronie osób podejrzewanych o serię morderstw. To oczywiście zabieg celowy, mający ukazać, że w Poznaniu często diabolizuje się artystów, choć są to zupełnie normalni ludzie, których pasją jest aktorstwo, taniec czy śpiew. Wiele osób doczepia im łatkę kontrowersyjności, podczas gdy nie widziało ani jednego spektaklu. Co do czyścicieli, to do ich wprowadzenia zainspirowała mnie włoska autorka kryminałów Donna Leon, która w każdej książce ukazuje realne problemy toczące od środka Wenecję. Naszym, poznańskim problemem jest na pewno draństwo zajmujące się wyrzucaniem ludzi na bruk.

Jest Pan debiutantem. Nie obawia się Pan, że czytelnicy też mogą wywalić na bruk Zagrobnego?

Zobaczymy, ale kiedy biorę teraz swoją książkę do ręki, to zdaję sobie sprawę, że muszę się jeszcze wiele nauczyć.

To czego nauczył się Pan do tej pory?

Na pewno po trosze tworzyć klimat, pisania zabawnych scen. Nie jestem do końca zadowolony z akcji, wydaje mi się, iż mogłaby być nieco bardziej skomplikowana oraz tonu, który, podobnie jak w poezji czy utworach muzycznych, oddaje ich istotę.

Mimo tej samokrytyki będzie jednak kontynuacja?

Tak. Akcja ma rozgrywać się podczas finałów Euro 2012. Komisarz, nie dbając o swój PR, wpadnie w tarapaty i niełaskę u swoich przełożonych. Jednak lęk policyjnych decydentów przed ewentualnym zagrożeniem ze strony terrorystów podczas tak ogromnej masowej imprezy spowoduje, że Zagrobny otrzyma ostatnią szansę na powrót do głównego nurtu.

Czy komisarz ostatecznie ulegnie swojej pięknej współpracowniczce Joannie Zawodnej, której obfity biust śnił mu się po nocach?

Gdy w słynnym serialu „Dempsey i Makepeace na tropie” główni bohaterowie poszli ze sobą to łóżka, to oznaczało jego koniec. Komisarz nie może więc ulec pokusie (śmiech).

O książce:

Powieść kryminalna Macieja Dobosiewicza na półki księgarń trafiła 10 grudnia. Akcja książki toczy się w trudnym dla Poznania roku, 2010, gdy miastu grozi powódź. Właśnie wtedy w kilku piwnicach kamienic na Wildzie i Śródce oraz w podziemiach poznańskiej fary pojawiają się trupy. Główny bohater – komisarz Zagrobny stara się wyjaśnić, czy były to przypadkowe utonięcia czy też w stolicy Wielkopolski działa seryjny morderca. Policjant musi przezwyciężyć własne ograniczenia i dopaść sprawcę, zanim media zaczną huczeć o serii morderstw.

O autorze:

Autor kryminału urodził się w Wejherowie, jednak od czasu studiów, gdzie ukończył filologię chorwacką, mieszka w Poznaniu. Pracuje jako copywriter. Prowadzi także bloga. Autor krótszych i dłuższych form prozatorskich oraz dramatów. Uczy się rysować.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto