Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piórnik na wagę złota

Paulina Śliwa
Paulina Śliwa
Misja Kamerun - spotkanie w Muzeum Ziemi Wronieckiej
Misja Kamerun - spotkanie w Muzeum Ziemi Wronieckiej Paulina Śliwa
Opowieść o wolontariacie w Kamerunie, w którym uczestniczyli wronczanki – Agnieszka Borowczak i Sylwia Korczak oraz poznański dentysta z fundacji Redemptoris Missio Krzysztof Gniazdowski

Uczestnicy wolontariatu misyjnego w Kamerunie – Agnieszka Borowczak, Sylwia Korczak i Krzysztof Gniazdowski mówią o 69 pięknych dniach spędzonych w tym zakątku Afryki. – Gdybym pojechała tam tylko po to, aby przytulić choć jedno dziecko, nie żałowałabym – tłumaczy Agnieszka. Wcześniej trwała zbiórka darów dla mieszkańców Kamerunu – część z uzbieranych rzeczy „poleciała” do Afryki przed wolontariuszami. Wyprawa misyjna trwała od 23 listopada 2014 r. do 29 stycznia 2015 r. Sylwia i Agnieszka pomagały w placówce położonej w dżungli, w Essiengbocie, a Krzysztof leczył zęby Kameruńczyków w Abong-Mbangu.
W piątek, 6 marca br., we Muzeum Ziemi Wronieckiej odbyło się spotkanie, na którym wronczanki opowiadały o zwyczajach, kulturze, pięknie Kamerunu. We wronieckim muzeum obejrzeć można było również fotografie (głównie Krzysztofa) oraz prywatne pamiątki wolontariuszy przywiezione z państwa określanego „Afryką w miniaturze“.

Sen, który tak bardzo zmienił jej życie
Sylwia doświadczenie misyjne już miała. Krótko przed wylotem do Afryki wróciła z drugiej misji w Ziemi Świętej. Najpierw opiekowała się dziećmi w Jerozolimie, potem odwiedziła sierociniec w Betlejem. W przypadku Agnieszki pragnienie wyjazdu na misje pojawiło się w ub. roku. W tym samym czasie brała udział w rekolekcjach z o. Johnem Bashaborą z Ugandy i, jak informuje, podczas modlitwy ktoś jej powiedział, że przed nią stoi ważna decyzja, którą ma podjąć z pokojem w sercu. – Pomyślałam wtedy: „chyba nie trafił”, bo wówczas moje życie było pełną harmonią. Tego samego dnia o. John prosił, żebyśmy pilnowali tej nocy swoich snów, bo mogą być prorocze – mówi. A tej pamiętnej nocy śniła, że wychodzi z domu z wielkim plecakiem, żegna się z rodziną i jedzie gdzieś pociągiem… Dwa tygodnie później jej sytuacja zawodowa sprawiła, że mogła z „czystym sumieniem” już na poważnie pomyśleć o misyjnym wolontariacie.

Dla Krzysztofa Kamerun nie był obcy – był tam już dwa razy. Do Afryki poleciał z ramienia poznańskiej Fundacji Redemptoris Missio. W Abong–Mbangu, gdzie od niedawna, dzięki wsparciu zagranicznych dobroczyńców, funkcjonuje polowy gabinet stomatologiczny, wyposażony w niezbędny sprzęt i materiały, leczył stomatologicznie najuboższych mieszkańców Kamerunu. – Tamtejsi mieszkańcy do leczenia zębów używają np. rozżarzonego drewna, które przykładają do zęba; natomiast żeby chory ząb rozkruszyć, stosują kwas z akumulatora... – opowiadał Krzysztof w jednym z wywiadów. Kameruńczycy bali się poznańskiego dentysty tylko na początku – nie tyle z powodu złych doświadczeń z dentystami (których przecież nie mieli), ale dlatego, że nie wiedzieli, z czym się wiąże taka stomatologiczna wizyta. Teraz pacjenci pamiętają już Krzysztofa, bo uwalnia od bólu. Zauważyć zresztą należy, że dzięki zbiórkom przeprowadzonym w Polsce dzieci otrzymały wiele szczoteczek i past do zębów. Mimo że umiały już się nimi posługiwać, prezent stanowił nie lada atrakcję.

Codzienność ich plany zweryfikowała
Z takimi zamierzeniami ta trójka odważnych, młodych i dobrych ludzi pojechała do Kamerunu. Krzysztof wypełniał swoją misję; w przypadku dziewczyn spełniło się raczej przysłowie:„Chcesz rozśmieszyć Pana Boga?Opowiedz o swoich planach”. Sylwia miała prowadzić zajęcia plastyczne, a Agnieszka pomagać w przychodni zdrowia. Ostatecznie robiły dużo więcej – uczyły angielskiego i pomagały w domu u dwóch sióstr – Agnes i Anuncjaty, które na głowie mają całą wioskę. Przedszkole w Essiengbocie zajmuje się codziennie stu dwadzieściorgiem dzieciaków. Są bardzo żywiołowe, ale, trzeba przyznać, bardzo grzeczne maluchy. Na przerwach pomiędzy lekcjami nauczycielki czasem każą umyć im ręce. Zdarza się to bardzo rzadko, zależy od tego czy woda w przedszkolnej cysternie jest, czy też jej nie ma. Ściany placówki, w której uczyły dziewczyny były smutne - Sylwia wykorzystała więc swój talent i wymalowała je – tak powstały afrykańskie zwierzęta, które sprawiły, że nauka stała się przyjemniejsza...

Podróże w Kamerunie do łatwych nie należały. Aby zrobić np. zakupy, należało przejechać 4 godziny w jedną stronę. – Żeby to zobrazować, możemy powiedzieć, że to tak jakbyśmy jechali z Wronek do Warszawy – opowiadają Sylwia i Agnieszka. Takie zakupy robiło się raz na miesiąc. Miejscowi, kiedy z nich wracali, pakowali wszystko do góry samochodu– także zwierzęta...

Święta przyszło spędzić naszej trójce w Kamerunie. Jak się okazało, świerki też tam rosną, jednak są spotykane okazyjnie. Dziewczyny przystroiły więc sztuczne choinki. Większość dekoracji była robiona z liści palmowych, m.in. cała szopka betlejemska. Był nawet mały Jezus, który co jakiś czas był brany przez mamę do karmienia.– Wigilia minęła nam wesoło, bo w naszym domu gościliśmy naszych dwóch księży diecezjalnych, którzy mieszkają w domu nieopodal, panią Ewę, świecką misjonarkę, która prowadzi szkolę na dzieci głucho-niemych, oraz trzech kleryków, którzy pochodzą z naszej parafii.

– Jest taki zwyczaj, że klerycy na co dzień mieszkający w seminarium w Jaunde, przyjeżdżający do swoich rodzin na święta wigilię spędzają na misji. To bardzo sympatyczne, szczególnie, że Afrykańczycy nie obchodzą zbytnio świąt. Jedynie w Boże Narodzenie niektórzy jedzą rodzinny obiad, ale dla nich większym świętem jest Sylwester (bardzo ważne jest, aby każdy miał coś nowego do ubrania i coś do jedzenia, żeby nie wchodzić w Nowy Rok w starych rzeczach i o pustym żołądku). – tłumaczą dziewczyny, które ostatni dzień 2014 roku spędziły w w Abong-Mbangu w gronie trzech sióstr Dusz Chrystusowych i szwajcarskiego księdza.

Śmiertelna choroba
Z malarią, bo o niej mowa, mieszkańcy Afryki walczą od lat. W Kamerunie styczność z tą chorobą mieli nasi misjonarze. Jeden z przykładów: w przedszkolu, na lekcji angielskiego, które prowadziły dziewczyny, jedna z dziewczynek zwymiotowała na ławkę… Okazało się, że to malaria. Najczęściej atakuje właśnie małe dzieci, dużo zależy też od odporności organizmu. Wolontariuszki podkreślały, że były wyjątkowo chronione: miały moskitiery w oknach, używały różnych repelentów na owady i brały Malarone, który chroni przed zachorowaniem. Jedna miejscowi najczęściej nie mają żadnej z tych rzeczy. – Kobiety ciężarne dostają moskitiery za darmo, ale np. pigmejki używają ich do łowienia ryb… logiczne, w końcu to dość mocna sieć. - relacjonowały wronczanki, na które w Kamerunie czyhało więcej, jak zaznaczały „ciekawych” zagrożeń, do których przywykały bardzo powoli. W nocy atakowały komary, w dzień trzeba było uważać na muchy. Oprócz much tse–tse, najczęstszym gościem w domu była mucha o dźwięcznej nazwie: filaria, która może przenieść chorobę o podobnej nazwie. Nie obyło się bez przygody z przedstawicielką swojego gatunku. – W kościele jedna z sióstr podeszła raz do nas i powiedziała szeptem: Masz filarię na łydce. Nie wiedziałyśmy, do której siostra mówiła, więc obydwie schyliłyśmy się gwałtownie, aż spadł aparat z ławki, na co obejrzał się cały kościół. Ci za nami śmiali się pół Mszy. Mieszkańcom także czasem sprawiałyśmy radość swoimi lękami – mówią młode misjonarki.

Nie sposób w tak krótkim tekście opisać ponad dwóch miesięcy wolontariatu w Kamerunie. Dla dziewczyn ważne było na pewno spotkanie z ks. Stanisławem Stanisławkiem, misjonarzem o najdłuższym stażu w Kamerunie - jednym z bohaterów „Hebanu” Kapuścińskiego. Stanisławek żyje razem z mieszkańcami wiosek. Często choruje i, jak opowiadały wronczanki, „umierał już wiele razy”, ale zawsze udało się go odratować. Wiele osób mówi na niego po prostu Dziadek, nie ze względu na długą siwą brodę i wiek, ale dlatego, że rzeczywiście wielu ma do niego stosunek jak do własnego dziadka. Co zostało w pamięci być może najbardziej? Wielkie szklane oczy dzieci na widok piórników, które przywieźli mężczyźni z fundacji „Dzieci Afryki” do jednej z wiosek. Nie dla wszystkich starczyło podarunków. – Dla nas taki piórnik to nic nadzwyczajnego, dla nich był na wagę złota – kończy opowieść Agnieszka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto