Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przegonił raka na bezdrożach Australii. Poznajcie Joachima Czerniaka!

Bogna Kisiel
archiwum uczestników
To fakt - kiedyś lubił imprezować. Choroba go zmieniła. Teraz jest zupełnie innym człowiekiem. Joachim narodził się na nowo. Szanuje każdą sekundę, każdą chwilę. I spełnia swoje marzenia. Zakończył półroczną wyprawę po Australii. Przejechał na rowerze 10 tysięcy kilometrów. A miał spędzić resztę życia na wózku inwalidzkim.

Miał 19 lat, marzenia, plany na przyszłość. Myślał - świat do mnie należy. I pewnego dnia, w pracy, poczuł, że coś jest nie tak z jego wzrokiem. Nie czekał. Natychmiast postanowił zbadać oczy. Ale nie była to żadna wada wzroku. Jak zawsze w takich sytuacjach mógł liczyć na ojca. Wspólnie doszli do wniosku, że trzeba szukać pomocy u innego specjalisty. Padło hasło: neurolog! Razem z tatą pojechał na ostry dyżur do Szpitala Wojskowego w Poznaniu. Po kilku dniach zrobili mu tomografię, a dla pewności jeszcze rezonans i… diagnoza brzmiała - nowotwór mózgu.

Zobacz też: Joachim Czerniak zakończył niezwykłą wyprawę rowerową po Australii [ZDJĘCIA]

Czy był czas na zastanowienie się? Nie. Trzeba było działać.
- Byłem przerażony - przyznaje Robert Czerniak, ojciec Joachima. - Szukałem kontaktu z lekarzami, którzy mogliby nam pomóc. Starałem się też znaleźć odpowiedni ośrodek neurochirurgiczny, w którym Joachim mógłby zostać poddany operacji.

Najpierw leżał w poznańskim szpitalu na obserwacji. Wpadali znajomi, przyjaciele.
- Przede wszystkim mogłem liczyć, jak zawsze, na mojego tatę, który jest moim najbliższym przyjacielem - podkreśla Joachim. - Ojciec był przy mnie cały czas.

Miesiąc po diagnozie Joachim trafił na oddział neurochirurgiczny na Śląsku. Robert bez zastanowienia przeprowadził się z Mosiny do Sosnowca. Nie opuszczał syna, spędzał po kilkanaście godzin dziennie w szpitalu. Niestety, w wyniku niedokrwienia doszło do uszkodzenia rdzenia kręgowego. Joachim został sparaliżowany.

- Takiej operacji zazwyczaj się nie przeżywa - twierdzi Robert. - Lekarze genialnie ją przeprowadzili.
Ojciec i syn nie załamali rąk. Wózek inwalidzki? Nigdy! Rozpoczęła się bolesna rehabilitacja.
- Joachim nie poruszał nogami - wspomina Robert. - Ćwiczenia były bolesne, ale nigdy nie odmówił ich wykonywania.

Ale co znaczy ból, gdy walczy się o życie? Dlatego z żelazną konsekwencją ćwiczył każdego dnia. Po kilku miesiącach stanął na nogi. Stanął to mało powiedziane, wsiadł na rower. Bo to właśnie jazda na rowerze przywracała go życiu, była najlepszą formą rehabilitacji. Wtedy w ich głowach zrodził się iście "szatański" pomysł. Najpierw Joachim oszukał śmierć, zatrzaskując jej drzwi tuż przed nosem. Teraz postanowił "zajechać" raka, wygrać z nim wyścig.

- Zawsze podróżowaliśmy po świecie z Joachimem - wspomina Robert. - Australia już wcześniej przewijała się w naszych planach. Była równie niedościgła, jak fakt, że Joachim pozostanie wśród nas, nauczy się chodzić.

Przygotowali projekt wyprawy rowerowej po Australii. I zaczęli szukać sponsorów. Zwracali się do różnych organizacji pozarządowych oraz firm z prośbą o wsparcie. W końcu udało się. W eskapadzie do Australii postanowiła im pomóc Fundacja Allegro All For Planet. Wyruszyli we wrześniu we czworo: Joachim, Robert, fizjoterapeutka Ewelina i wolontariusz Bartek.

- W Australii są naprawdę ogromne przestrzenie, ogromne odległości - tłumaczy cel podróży Robert. - Jeżeli już tutaj się jest, jeżeli pokonuje się Australię na rowerze, nie ma możliwości zawrócenia. Trzeba kontynuować jazdę. I właśnie postanowienie Joachima w takiej sytuacji zaowocowało powrotem do zdrowia. Syn jest teraz w bardzo dobrej kondycji.

Jednak ciężkich chwil nie brakowało. Do pokonania mieli 10 tysięcy kilometrów po bezdrożach Australii. Taka wyprawa nie może obejść się bez trudności.
- Ale nie sądziliśmy, że będą aż tak ogromne - przyznaje Joachim. - Przede wszystkim upał. Wysokie temperatury miażdżyły nas. Łapaliśmy dużo "kapci" w dętkach. Łataliśmy dziury, a łaty pod wypływem wysokiej temperatury odklejały się. Zdarzało się, że w ciągu godziny musieliśmy rozbierać rowery po pięć razy, naklejać kolejne łaty, rozbierać sakwy.

Temperatura dochodziła do 45 stopni, a w porywach do 50. Nie było cienia, aby się skryć. Ilość wody była ograniczona. Brali ją ze sprawdzonych źródeł. Upewniali się u miejscowych, że nadaje się do picia. Pili głównie deszczówkę, która trafiała z rynien i dachów do specjalnych zbiorników. W Australii powszechne jest pozyskiwanie wody pitnej z deszczówki.

- Najbardziej zaskoczyła mnie uprzejmość ludzi - podkreśla Joachim. - To niewiarygodne, że jest tu tyle życzliwych osób, które bez zastanowienia nas wspierały.

Klimat, różnorodność roślinności i krajobraz wywarły na wszystkich uczestnikach wyprawy niesamowite wrażenie.
- Raz mieliśmy okazję jechać przez stary las eukaliptusowy - wspomina Joachim. - Wyglądało to, jak plener filmowy. Pomyślałem, że jeszcze brakuje tylko dinozaurów. No i czyhające na ludzi niebezpieczeństwa, z którymi nie mamy w Polsce do czynienia: jadowite węże, pająki, skorpiony, rekiny czy meduzy.

Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Ekipa dostała w kość, ale dobrze zniosła trudy podróży. We znaki dawały się wszystkim skrajne temperatury. W dzień - jak w piekle gorąco, nocą - przenikliwe zimno. Nie mieli się czym okryć, bo nie zabrali ze sobą ciepłych ubrań. Przez kilka nocy, gdy jechali w stronę Góry Kościuszki, marzli. Nie zabrali ciepłej odzieży ze względu na ograniczony bagaż oraz fakt, że większość trasy prowadziła przez tropiki.

- Australia jest niezwykłym wyzwaniem. Jeśli widzi się tabliczkę, że przez najbliższe 500 km nie ma paliwa, to oznacza to też, że nie można kupić sobie nic do picia ani do jedzenia - mówi Robert. A jego syn dodaje: - Najbardziej kręci mnie to, co mogę zrobić na własną rękę. Samemu zapuścić się w miejsca bez turystów, znaleźć się sam na sam z przeszkodą i wygrać bitwę z zagrożeniem. Poradzić sobie w trudnej sytuacji.

A tych przecież nie brakowało. Jednak - co ważne - przez te pół roku podróży nikt z całej czwórki nie odniósł kontuzji. Oczywiście nie obyło się bez drobnych poparzeń słonecznych, zadrapań czy krótkich przeziębień, które nękały uczestników wyprawy w górach. A to dlatego, że kilkakrotnie zmoczył ich deszcz, nie mieli gdzie wysuszyć ubrań i podróżowali w mokrej odzieży.

Wszystko to nic. Najważniejsze, że udało się osiągnąć cel. I wcale nie chodzi tu o pokonanie 10 tysięcy kilometrów. Jasne, to jest wyzwanie. Ale Joachim chciał udowodnić sobie i innym, których doświadczyła ciężka choroba, że nie należy rezygnować z marzeń, że nawet z sytuacji wydawałoby się beznadziejnej można wyjść zwycięsko.

- Trzeba tylko chcieć, mieć silną wolę, ogromne wsparcie, być zdeterminowanym, a na pewno można dużo osiągnąć. Nie wolno się poddawać - przekonuje Joachim. - Ta wyprawa miała pokazać tym wszystkim, że trzeba walczyć. I że z rakiem można wygrać.

Półroczne zmagania po australijskich bezdrożach jeszcze bardziej zbliżyły ojca i syna. Mówią, że już bliżej siebie być nie mogą.
- Bardzo sobie cenię tę relację, którą udało mi się zbudować z synem - podkreśla Robert. - Jest to coś fantastycznego. To prawdziwa przyjaźń przez duże "P". Zżyliśmy się też z resztą zespołu. W końcu pół roku spędzone razem to kawał czasu.

Na Wielkanoc wszyscy wracają do kraju. Joachim musi poddać się operacji oka. Myśli także o dalszej edukacji, którą przerwała choroba. To przede wszystkim. A poza tym?
- Dalej będę jeździł na rowerze i wspólnie z tatą organizował wyprawy - zapowiada Joachim. - Jeszcze nie wiem, gdzie. Zobaczymy.

Więcej informacji o Joachimie Czerniaku, zdjęcia z wyprawy, relacje z każdego dnia pokonywania rowerem australijskich bezdroży i wyrazy wsparcia, które otrzymywał Joachim i cała ekipa - na stronie www.joachim.allforplanet.pl.

Widzisz coś ciekawego, zaskakującego, dziwnego? Pisz na [email protected], dodaj swój artykuł lub zostaw nam wiadomość na Facebooku


ZEBRAliśmy nasze serwisy w jednym miejscu:
Wszystko o Lechu Poznań - BUŁGARSKA.PL: polub serwis na Facebooku
Filmy z Poznania i całej Wielkopolski - GŁOS.TV: polub serwis na Facebooku
Inwestycje i budownictwo w Wielkopolsce - DOM
Baw się i wygrywaj nagrody - KONKURSY

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto