Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Spotlight”: Pisać, gdy inni milczą [RECENZJA]

Cyprian Łakomy
Tom McCarthy rzuca światło na kulisy afery pedofilskiej, która na początku wieku wstrząsnęła amerykańskim Kościołem katolickim i opinią publiczną. Jego „Spotlight” to wyraźny sygnał, że słowo pisane ma moc i czasem warto zaatakować istniejący system. Dla wspólnego dobra.
Tom McCarthy rzuca światło na kulisy afery pedofilskiej, która na początku wieku wstrząsnęła amerykańskim Kościołem katolickim i opinią publiczną. Jego „Spotlight” to wyraźny sygnał, że słowo pisane ma moc i czasem warto zaatakować istniejący system. Dla wspólnego dobra. Materiały prasowe
Tom McCarthy rzuca światło na kulisy afery pedofilskiej, która na początku wieku wstrząsnęła amerykańskim Kościołem katolickim i opinią publiczną. Jego „Spotlight” to wyraźny sygnał, że słowo pisane ma moc i czasem warto zaatakować istniejący system. Dla wspólnego dobra.

Sprawa katolickiego księdza Johna Geoghana, skazanego w 2002 r. za molestowanie ponad setki chłopców pociągnęła za sobą jeden z największych skandali pedofilskich wszech czasów. Ujawniano nazwiska kolejnych księży wykorzystujących seksualnie nieletnich, a w USA i innych krajach lawinowo zaczęli zgłaszać się kolejni poszkodowani. Przy okazji, opinia publiczna dowiedziała się o trwającej latami zmowie milczenia, sięgającej najwyższych szczebli lokalnych władz i kościelnej administracji. Jako pierwsi, na światło dzienne wyciągnęli je dziennikarze śledczy gazety „The Boston Globe”, którzy za ponad 600 publikacji na ten temat otrzymali Nagrodę Pulitzera. Teraz zespół Spotlight ma szanse na sześć statuetek Amerykańskiej Akademii Filmowej. Wszystko to dzięki filmowi Toma McCarthy'ego o tym samym tytule, który w piątek wchodzi do polskich kin.

McCarthy'emu i scenarzyście Joshowi Singerowi udało się dokonać rzeczy z pozoru niemożliwej. Na pierwszy rzut oka dziennikarstwo nie wydaje się przecież zbyt wdzięcznym filmowo zajęciem. Tymczasem w ujęciu twórców „Spotlight” więcej w nim detektywistycznej roboty niż grzania fotela w redakcji. Reporterzy śledczy więcej czasu spędzają poza nią, a pisanie jest ostatnim ogniwem długiego ciągu zdarzeń. Całe tygodnie pochłania docieranie do informatorów i pokrzywdzonych. Spotykając się z różnymi reakcjami, w tym również ze strony własnego środowiska zawodowego, dziennikarze „The Boston Globe” przekonują się, że choć stolica stanu Massachusetts może wydawać się metropolią, to tak naprawdę każdy zna się tu jak w niewielkim miasteczku i dla zachowania status quo o pewnych rzeczach się nie mówi. Czasem nawet całymi dekadami.

Pełna napięcia fabuła „Spotlight” niewiele by jednak znaczyła, gdyby nie wyraziste postaci i dobre aktorstwo. Na pierwszy plan wybija się Mark Ruffalo jako rzutki reporter Mike Rezendez. To on nakłania klientów wyszczekanego prawnika Mitchella Garabediana do opowiedzenia o traumatycznych przeżyciach. To kolejna po występie w „Foxcatcher” świetna rola Ruffalo. Do zespołu Spotlight Team należy też Sacha Pfeiffer. W roli coraz bardziej rozdartej między rodzinną religijnością a wychodzącą na jaw prawdą o czynach księży dziennikarki zobaczymy Rachel McAdams. Podczas seansu przekonamy się, że nie tylko ona przeżywa wewnętrzny konflikt. Cieszy kolejna po comebacku w „Birdmanie” Iñárritu udana kreacja Michaela Keatona, grającego tu szefa drużyny, Waltera Robbinsona. Nie byłoby jednak śledztwa, gdyby nie jego spiritus movens, świeżo upieczony naczelny „The Globe”, Marty Baron (Liev Schreiber). Baron nie jest przesadnie towarzyski, na bankiety chadza raczej z konieczności, a bardziej niż sympatię wzbudza respekt. Jest przy tym uosobieniem uporu, którego w przeciwieństwie do wielu reprezentantów swojej grupy zawodowej raczej nie zwykł mylić z oportunizmem.

Michael Keaton o swojej roli w "Spotlight": Czułem odpowiedzialność, trudno znaleźć w tym równowagę

Mam wrażenie, że ważniejsze niż demaskowanie kolejnych księży w filmie McCarthy'ego, jest obnażanie mechanizmu, który funkcjonował między władzą a mediami nie tylko w Bostonie, ale - jak się później wielokrotnie okazywało - także w innych częściach świata (np. sprawy abp. Juliusza Paetza i Wojciecha Kroloppa w Poznaniu) Jak w każdym układzie, zamieszane w niego osoby, w tym, przedstawiciele lokalnej palestry, usiłowały wywierać wpływ na "Globe". Od propozycji „współdziałania” redakcji z administracją kościelną, przez wymijające odpowiedzi urzędników i nieformalne naciski na dziennikarzy, po zwyczajne utrudnianie im pracy.

Podczas seansu „Spotlight” trudno nie zwrócić też uwagi na to, jak w ciągu półtorej dekady zmieniły się media. W redakcjach pracuje dziś dużo mniej osób, nikogo też specjalnie nie bulwersuje, że internet odbiera czytelników papierowi. Jednak w czasach, kiedy szybkość i odsłony w sieci zdają się coraz częściej przesłaniać wizję i jakość pracy, „Spotlight” jest świetnym przypomnieniem, jak powinno wyglądać dobre dziennikarstwo. Być może nieco idealistycznym, ale czy to coś złego?

Dziękuję Kinu Rialto w Poznaniu za możliwość przedpremierowego obejrzenia filmu.

"Spotlight": Zobacz zwiastun filmu!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto