Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tandemy nie dla mięczaków

Robert DOMŻAŁ
Nie przeraża ich ból otartych barków, pokaleczonych dłoni, stłuczonych kolan. Zresztą wcale ich nie widzą. Na tandemach mkną z prędkością 50 km/h. – Ludzie lubią sporty ekstremalne.

Nie przeraża ich ból otartych barków, pokaleczonych dłoni, stłuczonych kolan. Zresztą wcale ich nie widzą.
Na tandemach mkną z prędkością 50 km/h. – Ludzie lubią sporty ekstremalne.
Dlatego się ścigam – mówi Henryk Groszkowski, niewidomy z Warszawy.

Tor Poznań. Czterdzieści tandemów stoi przed żółtą linią wyznaczającą start i metę. Mieniące się barwami i napisami koszulki, barwne kolarskie spodenki. Na głowach kaski. Gdyby nie fakt, że wśród kibiców sporo jest osób niewidomych, pewnie nikt by się nie domyślił, że to wyścig niewidomych i niedowidzących.

- Do startu została minuta – informuje sędzia.
Zawodnicy do pokonania mają dwadzieścia okrążeń.
Już po pierwszych kilkudziesięciu metrach na bok zjeżdżają pierwsi pechowcy. To poznaniacy. Zerwali dzisiaj już drugi łańcuch

- Taką mamy moc – żartuje niewidomy Eugeniusz Taczkowski, choć wie, że na tym etapie jego tandem nie odegra już większej roli.

Rehabilitacja?

- To zabawa, rehabilitacja – powie ale dopiero nazajutrz, gdy wyścig już się zakończy.
W to, że kolarstwo może być rehabilitacją dla niewidomego nie potrafię uwierzyć. Mija ledwie sześć minut do linii startu, zbliża się peleton. Szum opon mknących po chropawym asfalcie, masa rozpędzonych rowerów. Na łuku składają się, by wejść jak największą prędkością na finisz.

- Rok temu, w Belgii, na zakręcie upadłem. Kolano, bark, biodro wszystko potłuczone. W autobusie, gdy już wracaliśmy, do domów zauważyłem, że mój kask jest pęknięty. Dopiero wtedy pojąłem dlaczego zakłada się kaski na wyścigach – opowiada Darek Roszyk z poznańskiego Klubu Razem. – Po upadku w Belgii przez miesiąc kurczowo trzymałem się kierownicy W zakręt wchodziłem bardziej spięty. A to nie pomaga w jeździe.
Peleton ledwie trzeci raz mija linię startu, a tu już widać zawodnika ze Szczecina z rozbitą głową i podpuchniętym łukiem brwiowym.

- Weszliśmy w zakręt zbyt szybko. Stało się. Ojciec dopiero mi nawymyśla. Koszulka zniszczona, spodenki przetarte, to prawie dwieście złotych kosztuje. O tym że kości potłuczone nie wspomnę – mówi pilot szczecińskiego tandemu. – Kluby w bardzo skromny sposób nam pomagają.

Podwójny koszt

Tandem to wydatek nawet siedmiu tysięcy złotych. Ale na tym przeszkody się nie kończą. – Musimy zaprojektować rower, a właściwie ramę a później uzupełnić elementami typowego roweru – mówi Ryszard Kożuch z Poznania inicjator wyścigów kolarskich dla niewidomych i niedowidzących. – Sam jeżdżę na rowerze już osiemnaście lat. Zaczęło się od rajdów turystycznych. Ostatnie pięć, sześć lat ścigam się. Jak ktoś połknie bakcyla to już nie ma rady.
Jaki tam bakcyl! Przecież to harówa. Pot spływa z czoła. Kręgosłupa nie sposób wyprostować długo po zejściu z roweru. Jaki jest urok w jeździe za czyimiś placami, gdy się na dodatek nic nie widzi – dopytuję.

- Niewidomi też chcą się ścigać. To jest to poczucie pędu, prędkości. Emocje wynikające z rywalizacji – tłumaczy Ryszard Kożuch. – Są ludzie, którzy czasami muszą się zmęczyć. Żeby później wziąć prysznic i poczuć się lepiej.

- Pewnie, że jest nam trudniej, bo musimy zawierzyć pilotowi, bo jesteśmy zdani na jazdę tylko i wyłącznie we dwóch. Ale dlatego w naszym kolarstwie mamy swoje komendy. Są one na różne okoliczności: kiedy skręcamy, kiedy idzie się na finisz, kiedy trzeba zwolnić, bo czoło hamuje – opowiadają niewidomi.

Ale zdarzają się i upadki. Widzący ma niewielkie szanse upaść tak, by jak najmniej się pokaleczyć. A jakie szanse ma niewidzący? – uparcie drążę.

- Jak ktoś chce nam zakazać uprawiania tej dyscypliny, to jego problem, nie nasz. Ludzie lubią sporty ekstremalne. Dla mnie kolarstwo jest czymś takim – mówi Henryk Groszkowski.

Grunt to pilot

Ryszard Kożuch, inicjator poznańskiej wieloetapówki, ze sportem miał do czynienia od zawsze. Uprawiał lekką atletykę, pływał.

- Kiedy zacząłem w tamtych dyscyplinach się starzeć wsiadłem na rower – mówi.

Pierwszym jego wyścigiem wieloetapowym był start w Belgii. Dla niewidomych znaczy on tyle, co Tour de France dla zawodowców. Ryszard Kożuch wsiadł na rower z pilotem obcokrajowcem. Nie miał jeszcze specjalistycznych butów kolarskich. Rower też nie przypominał wyczynowego. Leżeli.

- Dobry pilot, to moje bezpieczeństwo – powtarza niemal każdy kolarz niedowidzący. – To autentyczna integracja, nie filozofia czy moda.

Najlepiej żeby pilotem był ktoś, kto ścigał się w prawdziwym peletonie, jak poznaniak Robert Płotkowiak – jeden z lepszych kolarzy w kategorii masters, czyli zawodników po 35 roku życia.

- Warto jeździć mówi Eugeniusz Taczkowski – współorganizator rajdu. – Jedna z naszych koleżanek znalazła na wyścigu męża. Początkowo chłopak był jej pilotem. Później się pobrali.

Autostradą na mistrzostwa

Na liście startowej zobaczyć można Holendrów, Niemców, Białorusinów, Słowaków. Są polscy kolarze z klubów od Kłodzka po Warmię.

Poznański wyścig przez lata rozgrywany był na przedmieściach Poznania, w sąsiednich gminach. W tym roku niewidomi trafili na autostradę.

- W światowym roku niepełnosprawnych nie sposób przecież im odmówić. Skontaktowałem organizatorów z wykonawcą autostrady i dalej już doskonale sobie radzili- mówi Piotr Chodorowski, zastępca dyrektora Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.

- To wspaniałe, że ci ludzie mają pasję, mają hobby. Będąc wśród nich odczuwa się sympatyczną atmosferę – dodaje Andrzej Patalas, prezes zarządu Autostrady Wielkopolskiej – sponsora nagród na jednym z etapów.
Z Automobilklubem Wielkopolskim współpracują bodaj od trzech lat. Udało im się nawet przekonać do idei organizowania wyścigu kolarskiego wokół Łęgów
władze Poznania. Dokonali czegoś, czego nie potrafią zrobić działacze Okręgowego Związku Kolarskiego.

- Zależało nam by odcinek jazdy na czas był dłuższy niż przed rokiem, bo przygotowujemy się do startu w Mistrzostwach Świata w Pradze. Tam czasówka będzie liczyła około 25 kilometrów. Tych niespełna 13 kilometrów na autostradzie, to już było coś – mówi Ryszard Kożuch. Ma na swoim koncie nie lada wyczyny. Pokonał na przykład jednego dnia trasę Poznań – Szczecin – Poznań. Uczestniczył też w trwającym 23 dni rajdzie z Berlina do Aten, Triestu, Bratysławy. Dziennie przejeżdżali średnio po 150 kilometrów.

- Przed pięciu laty byłem wicemistrzem Polski. Teraz jeżdżę mniej. Rywale są młodsi, mocniejsi. Sam więcej zajmuję się organizowaniem zawodów. Jeśli wsiadam na rower to z synem. Czasem trudniej jest przegrać z uśmiechem niż wygrać. To nie jest sport dla mięczaków – kończy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto