Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

10. rocznica zamachów z 11 września [ZDJĘCIA]

Redakcja
Każdy pamięta ten czas inaczej, ale pewne jest, że 11 września 2001 roku przejdzie do historii jako dzień niegodziwości, ale też niezwykłej ludzkiej odwagi, która go rozświetliła. I tak będzie zawsze, bo wstrząsających wspomnień nie da się wymazać z pamięci.

Wszystko nawet jeszcze dziś po dziesięciu przecież już latach od tego tragicznego zdarzenia wydaje się takie nierealne. A jednak to się wydarzyło naprawdę, na zawsze zmieniło Amerykę i cały świat.

Przed świtem 26-letni Libańczyk, Ziad Jarrah, właśnie zdobył licencję pilota, dzwoni do swojej dziewczyny w Niemczech, by powiedzieć jej, że ją kocha. Kilka godzin później Nowy Jork budzi się, by usłyszeć takie wiadomości: Michael Bloomberg, kandydat na fotel burmistrza Nowego Jorku po Rudolphie Giulianim, opowiedział niesmaczny żart, Gary Oldman się rozwodził, a dziedziczka fortuny naftowej z Zatoki Perskiej urządziła przyjęcie, podczas którego podjęła gości kawiorem serwowanym w jajach Fabergé.

CZYTAJ TEŻ: Pełne nagrania rozmów pilotów z wieżą z 11 września. 'To się dzieje naprawdę, czy to tylko symulacja?'

Poranek 11 września 2001 roku jest jasny i rześki. O godzinie 6 rano Jarrah wraz z 18 innymi młodymi mężczyznami są już w drodze na lotniska w Massachusetts, New Jersey i Waszyngtonie, gdzie mają wsiąść na pokład czterech samolotów lecących na Zachodnie Wybrzeże USA. O 7.36 rano 33-letni Mohamed Atta, nazywany przez nich "Bossem Atta", ostatni raz dzwoni do Marwana Shehhi, lat 23. Atta siedzi już na swoim miejscu w przedziale pierwszej klasy samolotu American Airlines Lot 11, przygotowującego się do startu z Bostonu. Specjalnie na tę okazję przygotował dla swoich 19 podopiecznych przesłanie, które mają przeczytać dokładnie w tym momencie: "Módl się za siebie i wszystkich swoich braci, by odnieśli zwycięstwo i trafili w wyznaczone cele".

CZYTAJ TEŻ: Teorie spiskowe o zamachach z 11 września wciąż popularne

Ogromnym bohaterstwem wykazali się w tamtych dramatycznych momentach nowojorscy strażacy. Wielu z nich wiedziało, że wchodząc do płonących wież, może już stamtąd nie wyjść

Shehhi znajduje się na pokładzie samolotu United Airlines lot 175, stojącego na płycie tego samego lotniska w Bostonie. O godzinie 8.15, gdy samolot jest już w powietrzu, służba kontroli ruchu lotniczego przypadkiem przechwytuje transmisję z kabiny pilotów lotu 11. Męski głos mówi: "Niech nikt nie rusza się z miejsca". Mężczyzna ewidentnie zwraca się do pasażerów rejsu nr 11, ale musiał wcisnąć niewłaściwy przycisk. "Zachowajcie spokój, a wszystko będzie OK", radzi o godz. 8.24.

Trzy minuty później Betty Ong, stewardesa obsługująca lot 11, za pomocą radiotelefonu kontaktuje się z centrum operacyjnym linii lotniczej w Teksasie. "Kokpit nie odpowiada, jeden z pasażerów klasy business nie żyje", informuje.

CZYTAJ TEŻ: Liedel: 11 września zaskoczył nas wszystkich. Nie byliśmy przygotowani na taki terroryzm

O godzinie 8.37 piloci lotu 175 zawiadamiają, że zauważyli zaginiony samolot, boeinga 767, 16 km na południe. O 8.46 kontakt z nimi też się urywa.

Dokładnie w tym samym czasie, gdy z półwyspu Cape Cod podrywają się dwa myśliwce F-15, mieszkańcy Manhattanu słyszą ryk silnika odrzutowca przelatującego tuż nad rzeką Hudson. Operator w Teksasie rejestruje ostatnie słowa pani Ong. "Lecimy za nisko", mówi kobieta. "Boże, lecimy zdecydowanie za nisko".

George Sleigh, siedzący przy swoim biurku w American Bureau of Shipping na 91. piętrze północnej wieży World Trade Center, widzi podwozie samolotu wbijającego się w budynek i przeorującego jego rdzeń. Koła odrywają się i spadają pięć ulic dalej. Samolot rozrywa pokryte gipsem klatki schodowe i rozlewa paliwo lotnicze. Następuje chwila ciszy, a po niej eksplozja. Szkielet budynku drży. Pracownicy biur w wieży południowej widzą ognistą kulę, z okien wylatują biurka i ciała. Ściana budynku staje w płomieniach, ogień dosięga dwie kobiety stojące na ulicy, u jednej dochodzi do poważnych poparzeń, druga umiera.

CZYTAJ TEŻ: O zamachu bez płaczu i ckliwości

Pan Sleigh rozgląda się po ruinach biura. Gruz wypełnia szyby wind i klatki schodowe. 1344 pracowników biur znajdujących się powyżej jego piętra jest w pułapce.

8.50. Trzeci samolot, American Airlines lot 77 przestaje odpowiadać na wiadomości. Peter Ganci, szef nowojorskiej straży pożarnej, pędzi samochodem w kierunku World Trade Center. Lot 175, z Shehhim za sterami, przecina smugę, jaką na niebie nad New Jersey pozostawił lot 11. W kabinie pasażerskiej Brian Sweeney, konsultant z Cape Cod, dzwoni do żony i zostawia jej wiadomość: "Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że cię kocham i mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. Jeśli nie, proszę cię, ciesz się życiem i żyj najlepiej, jak potrafisz".

Pracownicy z wyższych pięter południowej wieży widzą ludzi wyskakujących z sąsiedniego budynku. Przez grubą szybę widać, jak płonie ściana, pracownicy czują falę ciepła. Ogień trawi 6000 galonów paliwa. Temperatura sięga 1100 st. C. Zamieszanie na klatkach schodowych przerywa seria komunikatów: "Nie ma potrzeby ewakuowania budynku nr 2", informuje ochrona o 9 rano. "Prosimy wrócić do biur".

CZYTAJ TEŻ: Zamachy w rocznicę 11 września? Amerykańskie służby poszukują 2-3 podejrzanych

Wiele osób wraca. Agenci ubezpieczeniowi ze 105. piętra wznawiają zebranie.

Terroryści samobójcy kompletnie zaskoczyli Amerykę, supermocarstwo było przygotowane do odparcia agresji z zewnątrz. Nie podejrzewano, że zbrodniczy atak może wyjść z amerykańskiej ziemi

Lecący na nieco niższej wysokości lot 175 lecący z prędkością 900 km/h mija nowojorską Upper Bay. O 9.03 kamery pracujące przy World Trade Center rejestrują, jak srebrny samolot wbija się w południową wieżę między 78. a 84. piętrem. Na 81. piętrze Stanleyowi Praimnathowi, informatykowi z Fuji Banku, migają za oknem litery U i A. Skrzydło samolotu wcina się w zatłoczone lobby na 78. piętrze, zabijając ponad 100 osób. Kłęby pomarańczowego i czarnego dymu obejmują budynek z trzech stron. Gdy Praimnath wyczołguje się spod biurka, przed oczyma ma płonący czubek skrzydła.

O godzinie 9.05 informacja o katastrofie dociera do George'a W. Busha. Szef sztabu szepcze mu ją do ucha. Prezydent podnosi głowę. Wizytuje lekcję czytania w szkole podstawowej na Florydzie i postanawia nie przerywać zajęć. Upływają kolejne minuty. "Chciałem pokazać spokój", tłumaczy później.

Will Pavia

Tłumaczenie Lidia Rafa

Więcej przeczytasz w weekendowym wydaniu dziennika "Głosu Wielkopolskiego"

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto