MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

23 III 2007 - SAMOTNA WYPRAWA PRZEZ NORWEGIĘ - Rowerem na koniec świata

Izabela A. Kolasińska
Samotnie przemierzył na swoim "góralu" blisko 6000 kilometrów przez Norwegię i Szwecję. Po serpentynach szos, nad urwiskami i fiordami dotarł do przylądka Nordkapp - północnego krańca Europy.

Samotnie przemierzył na swoim "góralu" blisko 6000 kilometrów przez Norwegię i Szwecję. Po serpentynach szos, nad urwiskami i fiordami dotarł do przylądka Nordkapp - północnego krańca Europy. Artur Lorenc, student z Konina, dojechał na koniec świata.

Takim ludziom jak Artur Lorenc zew przygody nie pozwala spokojnie usiedzieć w miejscu. Ten 23-letni student turystyki i rekreacji Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koninie, który dopiero co obronił pracę licencjacką, samotnie przemierzył rowerem blisko 6000 km, tylko po to, by nacieszyć się widokami surowego piękna norweskiej przyrody i dotknąć stopami "końca świata" - przylądka Nordkapp, najbardziej wysuniętego na północ krańca Europy.

- Zawsze chciałem coś takiego przeżyć. Lubiłem czytać książki przygodowe, oglądałem w internecie strony odległych krajów. A Norwegia sama tak jakoś wyszła. Chyba ze względu na tę wspaniałą, dziką przyrodę - mówi Artur.

Przygotowania do podróży trwały dobre pół roku. Za zarobione w Anglii pieniądze Artur kupił sobie dobry rower, namiot, sakwy podróżne i śpiwór. Objuczył rower suchym prowiantem, zabrał niezawodny ruski kocher i wsiadł na płynący do Szwecji prom. Potem już tylko jechał. 45 dni od świtu do nocy, średnio po 130 km dziennie. A nie było to wcale takie lekkie, łatwe i przyjemne.

Ostre zjazdy w dół z wciśniętym hamulcem, wyciskające siódme poty podjazdy pod górę ważącym 50 kg rowerem z bagażami, kręte serpentyny szos "mekki rowerzystów", czyli Drogi Trolli, ciemne tunele pod górami, szutrowe, wiejskie drogi, na których jedynymi żywymi stworzeniami były ciekawskie owce, zawalone śniegiem po kolana górskie szlaki i zapierające dech w piersiach widoki. Dla nich było warto katować nogi.

Pocięty fiordami brzeg Norwegii, klify, lodowiec, wodospady, a nawet zaglądające o świcie do namiotu przyjacielskie krasule - dla takich widoków, jak mówi Artur, warto podróżować i spać pod gołym niebem, bo w pięciogwiazdkowym hotelu ich nie uświadczysz.

Zanim koniński podróżnik poprzez archipelag Lofotów (porównuje je do Tatr zanurzonych w Morzu Karaibskim) dotarł do przylądka Nordkapp, przeżył wiele przygód i otarł się o wielkie niebezpieczeństwo. Podczas ostrego zjazdu w dół, wypadł z trasy, przekoziołkował z rowerem w powietrzu i wylądował w krzakach. I nic mu się nie stało! - Chyba mój anioł stróż czuwał, bo chwilę wcześniej założyłem kask. Trochę był po tym upadku przetarty - uśmiecha się Artur.

Koninianin szczęśliwie dotarł do Nordkapp. Do "końca świata", gdzie nigdy nie zachodzi słońce. Ale przesuwającego się nocą nad taflą morza słońca nie zobaczył. Przylądek spowijała gęsta mgła. Może uda się następnym razem? Za tydzień, dwa jedzie na rok do Anglii, żeby zarobić na kolejną wyprawę na koniec świata.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dlaczego pszczoły są ważne?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto