Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Arena w Poznaniu - super koncert supergrupy? (zdjęcia)

Redakcja
Arena dla poznaniaków to hala widowiskowa - ot, coś jak katowicki Spodek. Tym razem będzie jednak o innej Arenie - zespole progresywnym, który zagrał koncert w poznańskim Blue Note.
Ten materiał bierze udział w konkursie Tym Żyje Miasto! Na MM Moje Miasto Poznań każdy może publikować swoje materiały i wygrywać pieniądze! Co miesiąc ze wszystkich materiałów Dziennikarzy Obywatelskich opublikowanych na łamach mmpoznan.pl wybieramy najlepsze, a ich autorów nagradzamy! Każdego miesiąca w ten sposób rozdzielamy 500 zł! Przeczytaj wiecej o konkursie Tym żyje miasto!

Od jakiegoś czasu uczestniczę w koncertowych maratonach. Organizatorom koncertów w Poznaniu coraz częściej udaje się postawić mnie w przed trudem wyboru, na jaki koncert mam iść, czy budżet pozwoli pójść na wszystkie na te które chcę obejrzeć, no i wreszcie czy nie są w tym samym terminie. Wtedy zostaje mi losowanie lub żmudna kalkulacja. Tak dożyłam czasów, których tak bardzo zazdrościłam kolegom zza sąsiedzkiej miedzy, że ilość ciekawych wydarzeń przerasta fizyczną możliwość w nich uczestnictwa.

Spotkanie z supergrupą, jaką jest niewątpliwie Arena, z uwagi na swój skład, zobowiązuje do rzeczy wielkich. Mam zawsze mieszane uczucia jak czytam o wspaniałych dokonaniach poszczególnych członków zespołu osobno, w kontekście projektu wspólnego, bo przecież nie zawsze "super" skład gwarantuje "super" efekt.

W Blue Note tłumów nie było. Ludzie gromadzili się powoli z powodu wiadomości, że na tym poznańskim koncercie, jednym z trzech w Polsce, nie będzie supportu. Jak się okazuje nawet te 70zł jest zaporą przy biedniejącym społeczeństwie w dobie kryzysu.

Nie będę pisać co muzycy zagrali, wolę, po prostu, opisać sam spektakl. Sporo było kompozycji z tych najstarszych płyt, ale muzycy nie zapomnieli tez o promocji tej najnowszej i chyba nikomu jeszcze nieznanej The Seventh Degree Of Separation. Jedna z nowości była niesamowicie smakowita. Wszystkie instrumenty i wokal był aż za dobrze słyszalny. Po kilku utworach miałam wrażenie ,ze mam jakieś owady w uszach i to uczucie towarzyszyło mi jeszcze długo po koncercie. Czysto ale zdecydowanie za głośno!

Skoro muzycy z Areny to osobowości zebrane w super grupę to przedstawię ich jak oddzielne gwiazdy wieczoru.

Paul Manzi, wokalista - przystojniaczek, czarodziej , chwilami Dracula, i uwodziciel. Mimiczna twarz jak przystało na frontmana ubrana w milion sprężynek kasztanowych włosów - piękne pióra - jak stwierdziła fanka pod sceną! Ale i głos jak dzwon. Czysta barwa, fenomenalna skala i niesamowite wirtuozerskie popisy rozwiały wątpliwości tych, co nie mogli pogodzić się z odejściem poprzednika. Paul od razu zaskarbił sobie serca wszystkich zgromadzonych na sali. Chwilami miało się wrażenie, że ma ambicje operowe. Głos w połączeniu z muzyką dał iście wagnerowską powagę!

Wokalista sprostał zadaniu a ci, którzy temu zaprzeczą widocznie nie dotarli na koncert. Miejmy nadzieję, że w Arenie znajdzie zasłużone uznanie, bo nie oszukujmy się - śpiewanie u boku mało znanego syna wielkiego Ricka Wakemana (Olivera), sławy przynieść dotąd mu nie mogło. Poddany jego wokalnym rządom fani prześpiewali dwa bisy w pełnym uwielbienia uniesieniu.

John Mitchell, spokojny, opanowany, grający z wielkim wyczuciem - wręcz z zamkniętymi oczami i nie posiadający w sobie cech gitarzysty wirtuoza, który przy każdej płaczliwej solówkę rozgląda się po sali w sugestii wymuszenia aplauzu. Mitchell pozwolił mi na kilka pięknych odlotów gitarowych, dzięki którym wypite piwo przyjemnie rozlało się po moich żyłach. Podczas koncertu muzyk znał swoje miejsce w zespole przyjmując ze spokojem od bossa Nolana kontrolne spojrzenia zza klawiszy.

John Jowitt, przesympatyczny basista a przy okazji ocierający się o wybitność muzyk tegoż instrumentu. Energia nim włada, a gdy się zapomni, wpada w trans i gra fenomenalnie. Ja, jak mało kto doceniam basistów - choćby ze względu na fobię na punkcie Stinga. Zazwyczaj mają trzymać rytm, puls i tyle. Jednak bywają tacy jak Jowitt, dla których ten instrument idealnie nadaje się do śpiewania swymi czterema strunami. Cieszę się, bo zawsze tego niesamowitego muzyka, znanego głównie z kapitalnego zespołu IQ, chciałem zobaczyć na żywo, no i udało się.

Clive Nolan  -większość fanów Pendragon, Areny i wielu innych zespołów, w których on gra, uważa go za napuszonego, nadętego i niesympatycznego. Zupełnie nie wiem dlaczego, przecież to jego dyktatorstwo i powagą sceniczna wydają się być tylko pozorowane. Gdy wydaje wzrokowe wytyczne, gdy pokazuje, że to on jest tutaj szefem. No i to jego królestwo klawiszowe, którym mistrz jest otoczony, a z tyłu nieodzowny wiatrak wprawiający płowe długie pasma włosów w pląsający wokół twarzy taniec. Clive zdaje się delektować tym, co gra i wzrokiem pożerać uwielbienie jego fanów wpatrzonych na to, co wyprawia z klawiszami.

Mick Pointer - sam szef, biorąc pod uwagę historie zespołu. No, prawie szef, gdyż w okazuje się, że Pointer do spółki działa z Nolanem. Mick wybitnym perkusistą nie jest, a w światku muzycznym uważa się go nawet za kiepskiego. Jednak liczy się wyrobione nazwisko i bogate CV, a to Pointer ma złotymi głoskami zapisane dzięki genialnej, pierwszej płycie Marillion Script For A Jester's Tear (1983), na której to muzyk grał, w podstawowym składzie. I pomimo wyrzucenia z Marillion i wyśmiewania jego braku umiejętności, choćby nawet i przez takiego Fisha, dawnego kolegę z zespołu, jego gra, choć konkretna i rzeczowa, daleka jest od polotu i finezji. W Blue Nocie, Pointer zagrał mocno, siłowo ale starannie. Mimo to, maestro w krótkich spodenkach bardzo się wczuwał, dużo z siebie dał i wyszło naprawdę dobrze!

Po koncercie cały skład usadowił się na krzesełkach i z pełnia poświęcenia cierpliwością i czułością na twarzach zajął się podpisywaniem płyt, pocztówek, biletów, i najróżniejszych świstków papieru. Naprawdę życzyłabym sobie takiej integracji i szacunku dla fanów od wszystkich muzycznych zawodowców. A że koncert był świetny, może świadczyć fakt, że sklepik z płytami opustoszał dość mocno. Był też i taki zauroczony odbiorca muzyki, który kupił wszystkie płyty dostępne w sprzedaży, a wydał na to dobre 400zł.

Zobacz wszystkie zdjęcia - kliknij, aby przejść do galerii





emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto