Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Arogancko i bez wdzięku. Tak się gra rocka w Śremie [ZDJĘCIA, WIDEO]

Paulina Rezmer
Wiatr rock and rolla wieje w plecy niepokornym. Śremskie Seattle to underground będący odpowiedzią na małomiasteczkową rzeczywistość. Manifestacja. Przekorny dowód na istnienie energii, którą okiełznać i uporządkować można tylko za pomocą riffów i akordów.

Maciej „Olav” Olawa pewnym krokiem przecina plac między garażami przy Zamenhofa. Tę drogę basista zespołu SMASH zna na pamięć. Muzycy wydeptują ją od ponad dwóch dekad. Garaży są setki tysięcy, jak Polska długa i szeroka. Ale takich jak te nie ma nigdzie.

Jest polskie niedzielne południe. Puste ulice, zamknięte drzwi domów, na kuchenkach gazowych gotuje się rosół. Tylko zza zamkniętych drzwi jednego z garaży rozlega się dudnienie bębna. Jak w młodzieżowym filmie Jumanji. Tym o niebezpiecznej, ale jednak uwodzącej grze planszowej, która dzieje się naprawdę. - Idealny scenariusz - uśmiecha się Iwo Świerblewski (gitarzysta SMASHa, ex Burbon), po czym zatacza ręką łuk po garażowym horyzoncie i odpala papierosa. Nie chodzi mu wcale o niedzielną stagnację, ale o to, co dzieje się przy Zamenhofa w niemal każdy weekendowy wieczór. Iwo jest tu nowy, ale już dał się uwieść garażowej atmosferze.

Zwabiona opowieściami o polskim Seattle, odpowiedniku kolebki światowego grunge’u, w sobotni wieczór melduję się w mieście powiatowym. Park, rynek, śremski ratusz, osławiona wieża ciśnień, stylowa nadwarciańska promenada -wszystko to interesuje mnie mniej niż pulsujące serce muzycznego undergroundu. To mocno eksploatowany mięsień rockandrollowca po przejściach. Z nowymi zastawkami, pompujący krew z mozołem. Ale działa. Falami uderza o bębny i blachy, od lat sączy wartościowe utwory w organizmy głośników, tłoczy dźwięki w kable gitar i wzmacniaczy. Paradoksalnie dotlenia astmatyczny komercyjny rynek, a młodym, wiecznie zbuntowanym pozwala nabrać powietrza w płuca.

- Marzy mi się, żeby kiedyś cały ten teren zamienić w muzyczne królestwo - dwanaście godzin wcześniej w tym samym miejscu tłumaczy mi Hubert Marciniak (Heavy Bad Tone) jednocześnie robiąc zdjęcia telefonem komórkowym. Chce mieć dowód na to, że w sobotni wieczór pod garażami zebrało się więcej osób, niż na organizowanych przez Śremski Ośrodek Kultury w tym samym czasie Polskim Dniu Bluesa. - Na początek postawiłbym przenośne toalety i zamalował bazgroły porządnym muralem. Uważam, że to powinno być miejsce dla sztuki, ukonstytuowane wieloletnią tradycją - dodaje stanowczo, ale grzecznie. Podejrzanie grzecznie, jak na gitarowego wyjadacza, którego nie powstydziłaby się niejedna profesjonalna scena.

- Kiedy Hubert przyszedł do garażu po raz pierwszy, chwycił za wiosło, zgrał piętnastominutowe solo, po czym z satysfakcją rzucił „no, to ja już pójdę”. Miał szesnaście lat, długie włosy i już wtedy świetnie grał - śmieje się Krzysztof „Kidd” Adamski (gitarzysta, wokalista, songwriter w SMASH, Maraboot,ex Burbon, Superhalo).

Najważniejsze jest to, że swoją muzyką wpłynąłem na młodszych, mających więcej czasu. Dałem zaczyn na ten ciężki chleb. Marcin „Karaś” Karasiński, Fitzpatrick Saints

Ponad dekadę po tej scenie stoimy w miejscu, gdzie wpadają na siebie fale dźwięków płynące z dwóch otwartych garaży. Choć w sobotni wieczór zebrało się tu kilkudziesięciu muzyków, nikt nie przepycha się do sprzętu, nikt nie zajmuje więcej czasu, niż zostało ustalone. Dwa utwory, szybkie przepięcie gitar i już grają następni: Groove metalowe John Doe inspirowane muzycznym pazurem legendarnej Pantery. Mające niecały rok, ale już teledysk od Yacha Paszkiewicza w swoim portfolio Dzieci We Mgle. Niedorzecznie wręcz surowe Heavy Bad Tone, które niejeden stonerowy amator mógłby pomylić z kalifornijskim Kyussem, zresztą bez szkody dla żadnej ze stron. Rapcoreowe Kilka Minut Po Dziewiątej, garściami czerpiące z lokalnej, nieistniejącej już legendy Fitzpatrick Saints.

- Dla mnie najważniejsze jest to, że swoją muzyką wpłynąłem na młodszych, mających więcej czasu. Dałem zaczyn na ten ciężki chleb - przyznaje Marcin „Karaś” Karasiński z Fitzpatrick. - Razem udało nam się na lokalnym poziomie połączyć kulturę hip-hopu z rockiem.

Trwa kontrolowane jam session. Na tyle dobre, że aż się chce porwać byle gitarę, bęben, choćby odwrócone do góry nogami wiadro - i grać, grać, grać. Dołączyć do tego świata, w którym nie obowiązują żadne podziały, a koronna reguła jest bardzo prosta: szanować robotę kolegów.

- Tutaj wszyscy znają numery innych bandów - przyznaje Mikołaj „Mixer” Golimowski, tego wieczoru dyżurny basista zastępujący kilku innych kolegów - Jak się coś komuś podoba, to bierze wiosło do ręki i po prostu się tego uczy.

Młodsi, tacy jak Dzieci We Mgle, upatrują w tym graniu szansy na odmianę losu. Chcą zagarnąć wszystko, grać setki dźwięków na minutę, głośno, szybko, dramatycznie. Podbijać serca widzów i jurorów telewizyjnych talent show. Na razie szkoła przeszkadza im w próbach. Takie prawo młodości.

Starsi, jak ci ze SMASHa, nie tylko wiedzą, ale i rozumieją, że kultura bierze się od łacińskiego „uprawiać”. Dbać. Pielęgnować. Że wymaga czasu. I poświęcenia: zdrowia, uwagi, spotkań towarzyskich, rodzinnych zobowiązań. Ale grają tak długo, że już nie potrafią przestać. Przez te wszystkie lata nauczyli się też, kiedy trzeba mocno, a kiedy delikatnie. Kiedy mocno i brutalnie, a kiedy spokojnie. Choć - co zrozumiałe - ze względu na wiek i doświadczenie, muzyczna świadomość rozkłada się nierównomiernie, nikt tu z nikim nie rywalizuje.

Garaż wypuszcza w świat zdolnych. Takich jak Camping Hill. To zespół z gatunku tych, które bez wstydu można polecić znajomym, kiedy zapytają, czy znacie jakąś dobrą, lokalną kapelę. Na przestrzeni ostatniego roku kwintet podbił serca i uszy jurorów i publiczności wszystkich możliwych muzycznych przeglądów studenckich w Wielkopolsce. Chłopaki równie dobrze, co na juwenaliach czują się na rockowych festiwalach i nie zamierzają na tym poprzestać. Ich marzeniem - a jakże! - jest muzyczny podbój świata. Właśnie na platformie finansowania www.wspieramkulture.pl zbierają fundusze na wydanie płyty. - Rozpędzamy się - przyznaje Hubert Błaszczyk, gitarzysta Camping Hill. - Ale prawda jest taka, że to w garażu nabieraliśmy wiatru w żagle.

Camping Hill wydaje płytę. Pomożecie? [ZDJĘCIA, WIDEO]

Śremskie Seattle to męski świat. Jeśli coś umiesz, musisz to pokazać. Wiatr rock and rolla wieje w plecy niepokornym. Śremskie Seattle to underground będący odpowiedzią na małomiasteczkową rzeczywistość. Manifestacja. Przekorny dowód na istnienie energii, którą okiełznać i uporządkować można tylko za pomocą riffów i akordów. Pisanie i granie muzyki jest tu odruchem tak naturalnym, jak ziewanie po nieprzespanej nocy i sięganie po butelkę wody na kacu. Wszystkiego tego gospodarze garaży mają na koncie sporo.

- Nieważne, czy grasz w garażu, czy na Wembley, trzeba robić to, co się czuje. Inaczej nic się nie klei, nie płynie, nikt ci nie wierzy i możesz iść do domu. Wiem, że to wyświechtane hasła, ale to jedyna prawda jaką mogę tutaj i teraz wygłosić - tłumaczy Maciej „Olav” Olawa.

Jednym się uda. Nagrają płyty, zdobędą fanów, wypełnią sale koncertowe i zasmakują życia w trasie. Inni, zgodnie z własnym wyborem, wkrótce będą słuchać dudnienia bębna zza zamkniętych drzwi.

- Ja bym powiedział, że trzeba grać arogancko i bez wdzięku - dorzuca Iwo Świerblewski parafrazując słowa szkolącego go sommelier, który o nalewaniu wina powiedział „na początek wystarczy, że będą państwo to robili elegancko i bez lęku”. To właśnie według słów Iwa na całym świecie robi się muzykę w garażu. Od zawsze.

Rock ze Śremu podbije rynek? [ZDJĘCIA, WIDEO]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na srem.naszemiasto.pl Nasze Miasto