Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Chory optymizm

Leszek WALIGÓRA
opr. P. Tomaszewski
opr. P. Tomaszewski
Nowa fala upadłości, gwałtowna - niespotykana dotąd - utrata wartości złotego, spadki na giełdzie, alarmistyczne wypowiedzi ekonomistów. To nie wystarczyło, aby skłonić polski rząd do reform.

Nowa fala upadłości, gwałtowna - niespotykana dotąd - utrata wartości złotego, spadki
na giełdzie, alarmistyczne wypowiedzi ekonomistów. To nie wystarczyło, aby skłonić polski rząd do reform. Czy czeka nas kryzys, jaki spotkał Argentynę?

Jeśli reforma finansów państwa nie zostanie przeprowadzona natychmiast, nie my, ale nasze dzieci będą wchodzić do strefy euro. Według Banku Światowego Polska mogłaby osiągnąć, gdyby to z prawnego punktu widzenia było możliwe, nawet zadłużenie publiczne sięgające 100 procent PKB do 2013 roku. To nie jest czarny scenariusz. To jest realny scenariusz – uważa Krzysztof Rybiński, główny ekonomisty Banku Przemysłowo-Handlowego-PBK.

Według wielu ekonomistów kryzys finansów publicznych w Polsce staje się właśnie faktem. Za tym wyrażeniem kryją się jednak nie tylko problemy rządzących, ale również - albo przede wszystkim - zwykłych Polaków. Wielu ekspertów uważa, że Polsce grozi scenariusz argentyński - w ubiegłym roku po załamaniu finansów państwo przestało być wypłacalne, a Argentyńczycy stracili nawet gromadzone przez lata oszczędności.

Terapia wstrząsami

– Od Argentyny różni nas to, że mamy znacznie lepiej rozwinięty i stabilny system bankowy i finansowy. Ale mamy bardzo podobną sytuację w finansach publicznych. Jeśli Polska nie podejmie się ich naprawy, grozi nam utrata zaufania inwestorów. Za tym idzie dalszy spadek wartości złotego i deficyt, który w krótkim czasie może doprowadzić do zadłużenia powyżej 70 procent PKB. To będzie bardzo duży dylemat dla rządzących – mówi Rybiński.

– Naturalnie, zadłużenie powyżej 60 procent nie jest w Polsce możliwe - bo każdy rząd, który by do tego doprowadził, stanąłby przed Trybunałem. Ale w przyszłym roku już przy 55 procentach zadłużenia możemy mieć takie efekty, jakby to zadłużenie było znacznie większe. Bo to oznacza, że w ciągu jednego roku rząd będzie musiał przeprowadzić wszystkie te odkładane od lat reformy – mówi Maciej Reluga, główny ekonomista Banku Zachodniego WBK. Zdaniem Relugi czeka nas przyspieszona terapia, która w znaczący sposób będzie musiała odbić się na gospodarce. – Tego wszystkiego boją się inwestorzy. Gwałtowne cięcie wydatków i szukanie wpływów może oznaczać również zwiększenie podatków – mówi Reluga.

Rząd wcale nie wie lepiej

– To nie jest tak, jak mówi Jerzy Hausner: że Bogusław Grabowski, oceniający stan finansów państwa jako katastrofalny, jest niepoważnym ekonomistą. Tak jak on myśli wielu ekspertów, analityków i inwestorów, nie kierujących się przecież emocjami, a faktami – tłumaczy Krzysztof Rybiński. – Rząd do tej pory nie potrafił sensownie uzasadnić inwestorom, dlaczego niezbędne reformy przełożył na przyszły rok – dodaje Maciej Reluga.
Zdanie dwóch bankowych ekonomistów podziela wielu innych ekspertów. Przed kilkoma dniami Bogusław Grabowski, członek Rady Polityki Pieniężnej, skrytykował rządowy budżet. Inni ekonomiści uważają, że rząd oparł się na wyjątkowo optymistycznych prognozach, a nawet – że stosując „kreatywną księgowość” zaniżył deficyt. Jednocześnie rząd odłożył na przyszły rok wszystkie najważniejsze reformy i cięcia wydatków. Efekt – w poniedziałek złotówka osiągnęła najniższy w historii poziom w stosunku do euro. Następnego dnia jej wartość spadła jeszcze bardziej. Cały wrzesień okazał się pechowy dla polskiej giełdy – wszystkie indeksy spadły w porównaniu do sierpnia.

Co te spadki oznaczają dla przeciętnego Polaka? Ci z nas,
którzy spłacają kredyty w euro – muszą dziś znacznie więcej wydawać na ich obsługę. Firmy importujące towary ze strefy euro – zarabiają znacznie mniej. Zyskują za to eksporterzy. I to chyba jedyny zysk z sytuacji, w jakiej znalazła się Polska. Nasz kraj musi teraz zaciągać kredyty na gorszych warunkach, a i tak inwestorzy są bardzo ostrożni.

Spokój ministra

Mimo złych reakcji na plany polskiego rządu - on sam zachowuje spokój. – Fundamenty polskiej gospodarki są zdrowe i nie uzasadniają negatywnej reakcji rynku na projekt budżetu na 2004 rok – stwierdził nawet w wywiadzie dla „Financial Times” minister finansów Andrzej Raczko. – Redukcje muszą być dokonywane w sposób zaplanowany i przeprowadzane stopniowo, tak by nie wyrządziły szkody gospodarce – powiedział Raczko. Większość ekonomistów uważa jednak, że w przyszłym roku rząd będzie balansował na granicy 55 procent zadłużenia publicznego. A to może dla niego oznaczać spore kłopoty. – Wątpliwe, aby tuż przed wyborami rząd potrafił zdecydować się na radykalne rozwiązania – tłumaczy Krzysztof Rybiński.

Tylko tchórzy nam nie brak

Tak bardzo boją się gniewu współpasażerów, że wolą nie hamować nawet wtedy, gdy samochód toczy się w przepaść. Wolą obarczać się nawzajem odpowiedzialnością za stare błędy, niż wziąć się za ich naprawę. Bardziej niż o losy państwa troszczą się o to, czy będą lubiani. Mowa o 460 posłach, 100 senatorach i kilkunastu ministrach, którzy zmarnowali ostatnie 2 lata. Kiedy wreszcie zaryzykują podjęciem rozsądnych, a nie opłacalnych dla siebie decyzji? Śmiem wątpić, czy nastąpi to zanim staniemy pod ścianą. Od ponad 10 lat reformowanie polskich finansów wygląda tak samo: najpierw obietnice, później symulacja pracy, później buble zostawiane dochodzącej do władzy opozycji. Która odwdzięcza się tym samym. Aby do wyborów...
Leszek WALIGÓRA

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto