Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Cud udowodniony

Danuta PAWLICKA
Daniel Gajewski, dzisiaj student socjologii na UAM, powinien zginąć w ułamku sekundy. A jednak przeżył straszliwe porażenie prądem. Kościół oficjalnie uznał to za cudowne uzdrowienie, a dekret zatwierdził Jan Paweł II.

Daniel Gajewski, dzisiaj student socjologii na UAM, powinien zginąć w ułamku sekundy. A jednak przeżył straszliwe porażenie prądem. Kościół oficjalnie uznał to za cudowne uzdrowienie, a dekret zatwierdził Jan Paweł II.

Nikt z tego żywy nie wychodzi. Najpierw stwierdziły to komisje, a potem Kościół orzekł, że nastolatek przeżył dzięki boskiej interwencji. Daniel pokazuje dłonie, na których można z trudem dostrzec blizny tam, gdzie tkanka była zwęglona: - Tutaj było całkiem czarne ciało, przez które widziałem kości - wspomina, zaciskając pięści na dowód, że defekt jest niewielki. To efekt siedmiu operacji, ale nie to jest w tym najważniejsze. Daniel wyszedł z tego, nad czym ciągle medycy nie mogą wyjść z podziwu, bez wewnętrznych obrażeń. Teraz siedzi w redakcji uśmiechnięty, odprężony i gotowy opowiedzieć o wszystkim od początku.

Piekielny wstrząs

Zapamiętał każdą chwilę z piątku 2 sierpnia 1996 r. Był wtedy na wakacjach u sióstr urszulanek w Ożarowie pod Warszawą. Rodzice, obydwoje po teologii, znali zakonnice jeszcze ze wspólnych studiów. Był gorący, parny dzień. Domem kierowała s. Anna Baranowska. Zakonnice prowadziły duże gospodarstwo, więc pracy nigdy nie brakowało: - Strasznie mnie to wszystko kręciło, tyle było tam nowych rzeczy - wspomina, wyjaśniając, że był typowym, niesfornym czternastolatkiem. Bardzo się ucieszył, gdy siostra rozdzielając pracę po obiedzie, spytała, czy chce kosić trawę: - Kto by nie chciał? Siostra pokazała mi, jak się włącza i wyłącza kosiarkę. Zrobił małą rundkę przed zakonnicą i pozostał sam z elektryczną maszyną. W trawie wił się przedłużacz, który biegł przez okno kaplicy i tam włączony był do gniazdka. Ostro zabrał się do roboty. Po chwili stwierdził, że musi kosiarkę przenieść dalej, ale kabel był za krótki: - Chciałem rozłączyć przedłużacz i kiedy to robiłem, przeskoczyła iskra z jednej dłoni do drugiej. Poczułem potworny ból w całym ciele. Nie miał pojęcia, co się stało. Dopiero później wytłumaczono mu, że wytworzył się łuk elektryczny, który spowodował skurcz ciała.

Ja umieram!

Z zaciśniętą pięścią na kablu upadł na ziemię, tracąc gwałtownie oddech: - Pomyślałem, że umieram, miałem uczucie, jakby woda zalewała mi usta i płuca. Dusiłem się. Ból, ciarki na całym ciele i gwałtowne drgawki jeszcze bardziej upewniły go, że to ostatnie jego chwile: - Nagle dotarły do mnie jęki i zrozumiałem, że to mój głos. Siostry były daleko w polu.

Nikt nie usłyszy i nie zauważy leżącego w trawie. Ogarnęła go ciemność: - Nie straciłem jednak zdolności myślenia, bo poczułem żal do Boga, że tak wcześnie umarłem. Nie chciałem takiej bezsensownej śmierci. Zaraz potem przyszła refleksja innej natury. Zaczął sobie wyobrażać, ile kłopotu sprawi jego śmierć rodzicom, którzy mieszkają w Koszalinie (koszty transportu ciała, pogrzeb). Oni, brat będą rozpaczać: - Nie chcę umrzeć. Boże, uratuj mnie.

- Ocknąłem się nagle i zobaczyłem biegnącą zakonnicę. Pochyliła się i spytała, co mi jest. Nie widziałem jej twarzy tylko zamazaną postać. Złapała mnie za nogi i szarpnęła. Kiedy otworzyłem oczy, nikogo przy mnie już nie było... Z trudem wstałem i powlokłem się do kaplicy, zataczając się, jak pijany. Dopiero przy ołtarzu zrozumiałem, że żyję. Podbiegłem do tabernakulum i objąłem je rękami, ściskałem i całowałem..

Na chwilę wzrok Daniela zatrzymał się na relikwiach s. Urszuli Ledóchowskiej. Doznał dziwnego uczucia, które wstrząsnęło całym jego ciałem. W tym momencie do kaplicy wbiegła s. Maria Płonka: - Potem dowiedziałem się od niej, że z czerwonymi oczami i stojącymi dęba włosami wyglądałem, jak upiór. W chwilę później jechał karetką do warszawskiego szpitala: - Chłopcze, miałeś szczęście - usłyszał głos lekarza.

Cud, że żyje

Leżąc w szpitalu na intensywnej terapii, podziękował s. Marii za uratowanie życia: - Jak to? Ja ci przecież nie pomogłam - zdziwiła się zakonnica i zaczęła wypytywać, o czym mówi. W tym momencie doznał olśnienia. Wszystko stawało się jasne: - Kiedy mama była ze mną w ciąży, bardzo chorowała. Kiedy się urodziłem, opiekę nade mną powierzyła matce Urszuli Ledóchowskiej. Nie zapomniała podziękować patronce syna, gdy leżał w szpitalu. Karteczkę ze słowami ,,Dziękuje za uratowanie Daniela” wrzuciła do skrzynki pod relikwiami.

Do dzisiaj są lekarze, którzy go badają i nie wierzą: Chłopcze, tego wypadku nie było. Gdyby nie spalona dłoń, sam pomyślały, że to sen. Dopiero dwa lata później s. Magdalena Kujawska, ,,detektyw od cudów’’, ta sama, która zbierała dowody świętości dla Królowej Jadwigi, usłyszała o wypadku Daniela. Przygotowywała proces beatyfikacyjny dla s. Urszuli Ledóchowskiej: - Byłem oszołomiony wiadomością, że będę w tej sprawie przesłuchiwany, bo traktowałem to jako rzecz prywatną i bardzo osobistą. W Warszawie zebrała się komisja, w której zasiedli promotorzy wiary, psycholog, lekarze, eksperci od elektryczności i fizyki, a także znany w kraju elektromagnetyk: - Przysięgałem na Biblię i krzyż, że mówię prawdę. Zrozumiał, że jego ciało bez uszczerbku wytrzymało potworne uderzenie przez co najmniej 30 sek. Tymczasem do zniszczenia żywych tkanek wystarczy 0,14 sek. Gdyby któraś z zakonnic mu pomogła, tak samo uległaby porażeniu...

W Watykanie odbył się II etap procesu w sprawie Polaka. I tam jego przypadek roztrząsali specjaliści powołani przez Kongregację zajmującą się cudami: - Uznano, że uratowała mnie matka Urszula Ledóchowska. Dekret podpisał papież.
Daniel jeszcze się nie oswoił z tym faktem. Myślał, że w naszych warunkach takie cuda się nie zdarzają. Nie mówił o tym kolegom ze studiów, a kiedy telefonowaliśmy na poznańską uczelnię, szukając z nim kontaktu, wszyscy byli zaskoczeni niezwykłą historią rudowłosego studenta:- Jeszcze nie wiem, co jest mi pisane; mogę być powołany do życia duchowego, albo rodzinnego. Studiuje zaocznie i pracuje. Odkąd jego rodzice stracili pracę, stara się tak żyć, aby coś dla nich zaoszczędzić. Nie jest mu łatwo, ale, jak mówi, odkąd znalazł się po drugiej stronie życia, codzienne problemy stopniały do bardzo małych rozmiarów.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto