Jako pierwszy wystąpił francusko-algierski zespół Fanfaraϊ. Jednak jeśli ktoś się spodziewał dawki standardu: arabskich i egzotycznych rytmów przetworzonych we francuskim stylu - to mocno się rozczarował. Było owszem, egzotycznie, ale w zupełnie innym stylu. Na scenę wkroczył 10-osobowy zespół nawiązujący i zachowaniem, i instrumentarium do stylu orkiestr ulicznych - były tam trąbka, saksofon, puzon i tuba - a potem zagrał.
Ale jak zagrał! Tradycyjna muzyka arabska przetworzona w najlepszym stylu nowoorleańskiego jazzu, a potem nieśmiertelne "Quizas" Nat King Cole'a z dużą dawką arabskiej egzotyki. Były też pieśni prosto z pustyni wykonane z czysto bluesowym zacięciem, a gdzieniegdzie, i to w najmniej spodziewanych momentach, dały się usłyszeć odniesienia do muzyki francuskiej, tej kojarzonej z harmonią, kafejką i czerwonym winem. Muzycy prowadzili słuchaczy poprzez meandry stylów i tradycji muzycznych z całego świata, a ich wirtuozerskie popisy i mistrzowskie improwizacje wykonywane ze zwodniczą łatwością i lekkością - co w przypadku na przykład tuby jest ogromnym wyzwaniem - nie mogły nie zachwycić.
Desert Slide, czyli indyjska klasyka z Radżastanu wzbogacona ludowymi rytmami z tamtejszych pustyń - to był zupełnie przeciwległy biegun muzyczny. I chodzi nie tylko o styl, bo i w muzyce Fanfaraϊ dało się wysłyszeć nieco orientalnych brzmień, ale raczej o klimat. To był znacznie bardziej kameralny koncert, nad którym trzeba się było skupić, by docenić wszystkie odcienie gry Vishwy Mohana Bhatta i jego romskich muzyków z grupy Divana z Radżastanu, a także nostalgicznego śpiewu Anwara Khana Manghaniyara.
Vishwa Mohan Bhatt, znany indyjski muzyk i kompozytor, grał na stworzonym przez siebie instrumencie mohan veena, który łączy elementy tradycyjnych indyjskich instrumentów strunowych z cechami... gitary, co w efekcie dało instrument o brzmieniu nieco przypominającym gitarę hawajską. Bogactwo odcieni, charakterystyczna indyjska modulacja głosu - wszystko to złożyło się na niepowtarzalny, magiczny klimat tego koncertu.
Później na scenę wkroczyło energetyczne szaleństwo z izraelsko-amerykańską grupą Yemen Blues. Jeśli komuś się wydawało, że blues to nostalgiczna, łagodna muzyka - to po tym koncercie na pewno zmienił zdanie. Charyzmatyczny lider zespołu, Ravid Kahalani, pochodzi z Jemenu, ale reszta zespołu to Izraelczycy. I obie te tradycje muzyczne połączone... bluesem tworzą wybuchową, niepowtarzalną muzyczną mieszankę Yemen Blues. A jeśli dodamy do tego fakt, że wprawdzie tradycyjna muzyka Izraela jest u nas znana, ale za to muzyka Jemenu nie, w dodatku jemeńska muzyka dzięki afrykańskim wpływom jest kompletnie niepodobna do jakiejkowiek innej muzyki arabskiej - to mamy pewien obraz tego, co można było usłyszeć na scenie Ethno Portu w piątkową noc...
Muzyka nieoczekiwanie i płynnie przechodziła od arabskich rytmów do monumentalnych, patetycznych, prawie symfonicznych brzmień - a wszystko to w konsekwentnie utrzymanej bluesowej stylistyce. Ale oprócz tego były tam i elementy soulu, i arabska lutnia oud, i śpiew czysto operowy - czyli wszystko to, co jest tak różne, że teoretycznie w ogóle nie powinno tworzyć spójnej całości, jednak przetworzone przez filtr Yemen Bluse dało fantastyczną, niezwykłą, potężną i fascynującą całość, której nie sposób było się oprzeć.
Wydawało się, że już nic mocniejszego, bardziej nasyconego nie będzie można usłyszeć tego wieczoru. Ale potem wystąpił Juju, czyli Justin Adams & Juldeh Camara z Wielkiej Brytanii - i okazało się, że to nieprawda...
Muzyka Juju to ogólnie mówiąc afroblues. Jednak to określenie nie oddaje nawet części tego, co gra ten zespół. Justin Adams, jeden z najbardziej znanych brytyjskich muzyków, to gitara: mocne, wirtuozerskie, prawie metalowe uderzenie, wielu kojarzące się z najlepszymi latami Led Zeppelin. Do tego dochodzi Juldeh Camara, muzyk pochodzący z Gambii i grający na ritti, czyli afrykańskich skrzypcach, obdarzony zdecydowanym, wyrazistym głosem. Efekt dosłownie zwala z nóg: jest tu surowość i ekstaza ciężkiego rocka, jest niesamowita żywiołowość, ale także egzotyka, całe bogactwo afrykańskich tonów, co w efekcie daje wręcz hipnotyczny, przenikający do głębi efekt.
Pierwszą noc Ethno Port Poznań 2011 zakończył Tsigunz Fanfara Avantura, wbrew nazwie całkiem polski zespół, grający muzykę nu-gypsy, ale bardzo dowolnie umieszczając jej granice, przetwarzając motywy, a jak trzeba - bezpardonowo łamiąc wszelkie zasady. To w połączeniu z nietypowym instrumentarium owocuje muzyką zaskakującą, różnorodną, niesamowicie bogatą, jeśli chodzi o inspiracje - i zadziwiająco spójną. Sami muzycy twierdzą, że kradną tradycyjne melodie z Bałkanów, Turcji, Bliskiego Wschodu i Indii, aby je potem bezcześcić i torpedować zdobyczami muzyki XXI wieku, łącząc tradycyjne instrumenty z współczesnymi produkowanymi w Chinach...
A co na Ethno Port w sobotę? Drugi dzień festiwalu to przede wszystkim koncert finałowy warsztatów muzycznych towarzyszących festiwalowi, na którym wystąpią Maria Pomianowska i przyjaciele. Po nich wystąpi zespół Dakha Brakha z Ukrainy na scenie głównej, a w kościele p.w. Wszystkich Świętych francuski zespół A Filetta.
O 22 rozpocznie się ta najbardziej egzotyczna część wieczoru: na scenie głównej wystąpi zespół LA-33 z Kolumbii, a druga noc Ethno Portu zakończy Trio 3MA z Mali, Maroka i Madagaskaru.
Program festiwalu Ethno Port 2011:18 czerwca | 19 czerwca
Jeśli chcesz zobaczyć więcej zdjęć, kliknij, żeby przejść do galerii!
Czytaj także: |
Ethno Port 2011: Cały świat będzie grał w Poznaniu Artyści z kilkunastu krajów, warsztaty artystyczne oraz projekcje filmowe. Już wkrótce w Poznaniu rozpocznie się kolejny festiwal Ethno Port 2011. |
Plakat musi śpiewać 8 maja - 24 lipca 2011 | Muzeum Narodowe w Poznaniu |
Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?