W tym roku, po pandemicznej przerwie, wznowiono międzynarodowy turniej Caterpillar® Global Operator Challenge. Konkurs organizowany przez amerykańską firmę Caterpillar, wiodącego producenta maszyn budowlanych ma za zadanie wyłonić najsprawniejszego operatora na świecie. Jest to jedyne tego rodzaju i na taką skalę wydarzenie, w którym w trakcie kilku etapów kwalifikacji (lokalne eliminacje w Polsce zorganizowała firma Bergerat Monnoyeur, wyłączny dystrybutor marki Cat w Polsce – przyp. red.), wykonując bardzo wymagające zadania, mierzą się ze sobą konkurenci z całego globu. Do obecnej edycji turnieju przystąpiło aż 10 tysięcy uczestników. Łukasz Mokrzyński, zawodnik spod Konina wywalczył sobie miejsce wśród dziewięciu najlepszych i w połowie marca będzie reprezentował Polskę oraz Europę w wielkim finale w Las Vegas w USA.
Jak doszło do tego, że uczestnik z Polski osiągnął tak wysoką pozycję, i jak się z tym wiąże praca w lokalnej OSP? O swojej pasji i drodze do finału, w rozmowie z redakcją opowie Łukasz Mokrzyński.
Redakcja: Ile trzeba ćwiczyć, żeby znaleźć się wśród 9 najlepszych operatorów ciężkich maszyn spośród aż 10 tysięcy uczestników?2
Łukasz Mokrzyński: Nie wiem jak inni, ale ja przygotowywałem się 15 lat.
Red.: Tak długo?! Jak?
Ł.M.: Praca była moim treningiem. Do samych zawodów nie było jak się przygotować. Na miejscu trzeba było użyć ponad dziesięciu urządzeń różnego typu. Nikt na tylu nie pracuje na co dzień. Ja wcześniej obsługiwałem może trzy z nich. No i same zadania podczas konkursu… były bardzo trudne, a konkurencja silna i liczna. Było ciężko.
Red.: Ale poradził Pan sobie świetnie.
Ł.M.: Od dzieciństwa mieszkałem na wsi. Dużo się tam pracowało na maszynach rolniczych i od zawsze mnie one fascynowały. Zawsze, gdy widziałem nową maszynę to myślałem o tym, żeby do niej wsiąść i pojeździć. Teraz dużo pracuję na takim sprzęcie i jestem w tym dobry. Lubię też podejmować dość trudne prace, z którymi inni nie mogą sobie poradzić, np. praca w ciężkim terenie. Pracuję w firmie kanalizacyjnej, a to specyficzne zajęcie, bo kopie się w wąskich przestrzeniach, na ulicach, w miastach. Nawet na głębokość 6 czy 7 metrów. Także to nie jest to samo, co ładowanie piachu na żwirowni, gdzie tych czynników, na które trzeba uważać i uwzględniać w każdym ruchu jest znacznie mniej. Najbardziej skomplikowane prace są przy wykopach kanalizacyjnych, przy rurach gazowych, pomiędzy kablami. Tam, gdzie łyżka ledwo wchodzi. Trzeba mieć oczy dookoła głowy. No, ale jeśli się już o coś zahaczy, zrobić tak, żeby tego nie urwać. Trzeba mieć wyczucie i zimną głowę.
Red.: Brzmi jak bardzo wymagająca praca.
Ł.M.: Wymagająca praca, ale fajna. Czasami potrafi być jednak ciężka i to bardzo. Nie pod względem fizycznym, ale raczej psychicznym. Po ośmiu godzinach ciągłego skupienia człowiek jest nieraz wykończony. Cały czas trzeba mieć oczy dookoła głowy. Łatwiej jest, kiedy pracuje się na takich maszynach jak Cat. Mają dużo przydatnych funkcji i dodatkowych systemów jak 2D i 3D, dzięki którym można regulować głębokość kopania czy wysokość podnoszenia ramienia. Pracuje się bardziej precyzyjnie i nie trzeba aż tak bardzo uważać, bo i tak nie podniesie ramienia wyżej, niż ustawiono. Do tego wyposażenie kabiny jest wygodne i człowiek się tak nie męczy. W środku są ładne i wyraźne monitory, radia, klimatyzacja. Po prostu wygoda. Caty można porównać do Mercedesów pośród maszyn budowlanych. Mają moc a jednocześnie wyglądają naprawdę ładnie.
Red.: Przechodząc do konkursu, jest Pan jednym z dziewięciu finalistów… dziewięciu najlepszych operatorów na świecie. Jakie to uczucie i jak się Panu udało zajść tak daleko?
Ł.M.: Poszedłem na zawody dzięki żonie. To ona dała mi znać, że na stronie Caterpillar pojawiła się informacja o konkursie. Zgłosiłem się, bo chciałem spróbować swoich sił. Chciałem chociaż wziąć udział w eliminacjach w Poznaniu. Organizował je Bergerat Monnoyeur, dystrybutor Cat na Polskę. Nie uważałem się nigdy za najlepszego operatora. Wiedziałem, że jest dużo lepszych ode mnie. Nie wierzyłem w siebie, ale okazało się jednak, że dużo potrafię.
Red.: Brzmi świetnie! Czy podczas eliminacji w Maladze coś Pana zaskoczyło? Coś zapadło w pamięć?
Ł.M.: Był tam jeden moment podczas pierwszego zadania, gdzie popełniłem dużo głupich błędów. No i po pierwszej konkurencji byłem przedostatni. Za szybko chciałem to zrobić, a tak się po prostu nie da. Lepiej powoli i dokładnie. Wziąłem głęboki oddech i po drugim zadaniu byłem już szósty. Za to najtrudniejszym zadaniem była według mnie praca z koparko-ładowarką. Wymagała ogromnej precyzji. Okazaliśmy się w tym jednak najlepsi z kolegą z Polski, Adamem Kaczorem. Myślę, że poszło nam tak dobrze, bo w Polsce więcej pracuje się właśnie na koparko-ładowarkach i służą one do różnych robót. Za granicą operatorzy mają do dyspozycji więcej maszyn. U nas częściej używa się jednej do wszystkiego. Człowiek jest później w stanie wszystko nimi zrobić. Za to najłatwiejszym zadaniem była praca z koparką gąsiennicową, którą trzeba było przejechać slalomem pomiędzy pachołkami, a następnie nabrać nią piasku i utrzymując cały czas na wysokości 15 centymetrów przejechać sześć metrów, usypując taki niski wał. Mój miał poniżej 16 centymetrów w najwyższym miejscu. Tu odezwała się moja praca przy kanalizacji, która wymaga właśnie dużej precyzji.
Red.: A jak ocenia Pan swoje możliwości przed zawodami w Las Vegas?
Ł.M.: Nigdy nie czułem się szczególnie mocny. Po pierwszej i drugiej konkurencji, gdy przyglądałem się jak pracują inni, zauważyłem, że jednak mam szansę. Obserwowałem poprzednie zawody i myślę, że trzeba mieć też sporo szczęścia. Można łatwo popełnić błąd, tak jak ja w Maladze. Od pierwszego i drugiego miejsca dzieliły mnie dosłownie sekundy. Nie udało się, ale z drugiej strony, jako jedyny zawodnik stanąłem na podium w aż trzech konkurencjach. Oglądając poprzednie edycje zauważyłem, że w Las Vegas nie ma trudniejszych konkurencji. Za to duży nacisk kładzie się na zasady BHP. Za ich nieprzestrzeganie są duże kary. Uważam, że słusznie. Pomaga to w wyrobieniu dobrych nawyków.
Red.: Czy rodzina dopinguje Pana w tych zawodach?
Ł.M.: Tak, bardzo. Zaskoczyło mnie, gdy po powrocie uroczyście przyjęli mnie w remizie strażackiej. Byli wszyscy – rodzina, koledzy, szef. Teraz, kogo bym nie spotkał, to dostaję gratulacje, a ludzie nie wierzą, że taki ktoś mieszka i pracuje wśród nich. Te zawody to było naprawdę fajne wydarzenie. Można się tam sporo dowiedzieć o nowych sprzętach a zawodnicy są dobrze traktowani. Jakby nie patrzeć, to jedyny konkurs na świecie o takiej skali. Polecam każdemu.
Red.: Rodzina przyjęła Pana w remizie? Jest Pan strażakiem? Jak Pan to łączy?
Ł.M.: Zawsze mnie to fascynowało. Jestem ochotnikiem w straży pożarnej od 18 lat i bardzo dużo się udzielam. Bycie strażakiem było moim marzeniem i nigdy nie przeszkadzało mi w pracy, wręcz przeciwnie – pomagało. W straży człowiek uczy się rozwagi, opanowania i szybkiej oceny sytuacji. Przydaje się to później w pracy zawodowej.
Red.: Ostatnie pytanie. Co Pan zrobi z nagrodą?
Ł.M.: Mi nie chodziło nigdy o nagrodę, tylko o to, żeby się sprawdzić. Gdziekolwiek nie jechałem, czy na eliminacje do Poznania, czy na kolejny etap do Malagi, to nigdy nie było moim celem, żeby zdobyć jakąś nagrodę. Szczerze mówiąc, o tym co to za nagroda dowiedziałem się dopiero wczoraj. Z tego, co mi wiadomo, jest to podróż do wybranego zakątka świata, pod warunkiem, że znajduje się tam oddział Caterpillar. Nie myślałem jeszcze, gdzie pojadę. Będę się nad tym zastanawiał, jak mi się uda.
Red.: Szanujmy taką postawę. Życzymy powodzenia w finale i z niecierpliwością czekamy na wyniki! Dziękujemy bardzo za rozmowę.
Strona konkursu: https://www.cat.com/operatorchallenge
Livestream z konkursu: https://www.cat.com/en_US/campaigns/event/conexpo-2023/live-broadcast.html
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?