Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Grand Budapest Hotel: check–in. Recenzja filmu Wesa Andersona

Redakcja
Kiedy ponad rok temu Wes Anderson rozpoczął zdjęcia do „Grand ...
Kiedy ponad rok temu Wes Anderson rozpoczął zdjęcia do „Grand ... mat. prasowe
Kiedy ponad rok temu Wes Anderson rozpoczął zdjęcia do „Grand Budapest Hotel”, można było przypuszczać, że podczas najbliższego festiwalu zgarnie za niego Grand Prix. Teraz Johnny Depp może już tylko żałować, że zrezygnował z roli Gustava H. i nie dołączył do cudacznej trupy amerykańskiego reżysera.

O historii słynnego w dwudziestoleciu międzywojennym hotelu Grand Budapest dowiadujemy się z opowieści boya hotelowego - Zero Mustafy (Tony Revolori).

Odziedziczył luksusowy niegdyś przybytek po Gustavie H. (Ralph Fiennes) - swoim przyjacielu oraz mistrzu. Relację z tego co wydarzyło się w przededniu wojny w bułgarskiej Zubrowce, opisuje goszczącemu w Grand Budapest pisarzowi (Jude Law).

Choć hotel odstrasza pustkami i staroświeckimi dekoracjami, Zero Mustafa potrafi przywołać w pamięci jego najświetniejsze czasy i ożywić nieco przykurzoną już legendę górskiego kurortu. Pierwotnym właścicielem Grand Budapest był wspomniany już Gustav H. – konsjerż i jego chodząca wizytówka.

Był filarem elitarnego kurortu i animatorem życia hotelowego - przyjaźnił się i rozkochiwał w sobie wszystkie podstarzałe damy Grand Budapest. Jedną z nich była zastygła w ciele naftalinowej Marii Antoniny – zakochana w Gustavie po grób Madame D. (Tilda Swinton). Darzyła go dosłowną w swojej mocy miłością. Pośmiertnie pozostawiła mu w spadku najpiękniejszy w swojej kolekcji obraz, na którego połasili się również jej skromnie ujęci w testamencie synowie.

Nie chcąc dać za wygraną robią wszystko, aby oczernić konsjerża. Gustav H. kradnie jednak rzeczony portret i zręcznie wymyka się oprawcom. Choć niesłusznie posądzony o morderstwo Madame D. trafi do więzienia, nie podda się. W walce z niebezpiecznymi chytrusami pomoże mu Mustafa.

**
„Grand Budapest Hotel” to kolejny po „Kochankach z Księżyca” cudaczny majstersztyk Wesa Andersona, który przyciągnie do kin masową publiczność. Jest ziszczeniem życzeń tych widzów kinowych, którzy marzą o ucieczce w abstrakcyjne bajanie i proste historie z morałem. W filmie Andersona znów występują ci sami aktorzy, którzy towarzyszą mu od początków kariery.

Nie wszystko jest tu jednak po staremu. W hotelu Grand Budapest pada o wiele więcej przekleństw niż miał na języku pojedynczy kolega z klasy Maxa Fishera (zob. „Rushmore”, Wes Anderson). „Grand Budapest” jest też emocjonalny i wzruszający. Postaci Andersona wyrażają wyraźne do rozszyfrowania uczucia i potrafią pięknie o nich komunikować. Całe towarzystwo osadzone jest również w realiach dalekich od bajkowej próżni – reżyser umieszcza w filmie dosłowne nawiązania do faszystowskiego reżimu, którego brutalność ujmuje w właściwy dla siebie sposób.

To film-szkatułka, perła pośród realistycznego repertuaru, którego celebruje się na festiwalach filmowych. Tym, którzy wyłapali Andersona jeszcze w latach 90., na pewno ciężko będzie pogodzić się z tym, że reżyser coraz odważniej zdobywa serca widzów. To jednak wielka radość!
Grand Budapest Hotel

Niemcy, Wielka Brytania, 2014, 99’
reż. i scen. Wes Anderson, prod. Wes Anderson, Jeremy Dawson, Steven M. Rales, Scott Rudin, muz. Alexandre Desplat, zdj. Robert Yeoman
wyst. Ralph Fiennes, Tony Revolori, Tilda Swinton, Jude Law, Saoirse Ronan, Jeff Goldblum, Adrien Brody, Willem Dafoe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Grand Budapest Hotel: check–in. Recenzja filmu Wesa Andersona - Poznań Nasze Miasto

Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto