Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Haiti - misja z fatum!

Redakcja
Zrobiliśmy wszystko, co było możliwe – przyznaje Marcin Ratajczak, poznański strażak, który razem z psem Bilasem, był w grupie ratowników Husar Poland, na dotkniętym trzęsieniem ziemi Haiti.

Polscy ratownicy wylecieli na Haiti 15 stycznia, w ramach międzynarodowej misji. Od samego początku Polaków prześladowało fatum. Najpierw okazało się, że rządowy samolot nie jest w stanie pomieścić pełnego składu Ciężkiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej z psami i sprzętem. Na lotnisku w Warszawie zostało w związku z tym dziewięciu strażaków i dwa psy. Samolot wystartował z kilkugodzinnym opóźnieniem i zamiast na Haiti był zmuszony do lądowania na Dominikanie. Tam z kolei okazało się, że ratownicy nie mają czym się na Haiti dostać. W końcu transport z ratownikami i sprzętem rusza w kierunku granicy, jadąc często z prędkością maksymalną 20 km/godz. Po dotarciu na miejsce nikt nie chce ich wpuścić do zrujnowanego przez trzęsienie ziemi kraju.

- Przez sześć godzin koczowaliśmy na granicy, aż nas wpuszczą pilnujący jej  nieumundurowani ludzie  - relacjonuje starszy strażak Marcin Ratajczak. – To wszystko było bardzo męczące. Na miejsce zgrupowania dotarliśmy z 34 godzinami opóźnienia.

Od rana gotowi by nieść pomoc

W czasie, gdy jedna grupa polskich ratowników rozkładała obóz, druga od razu przystąpiła do akcji ratowniczej. Nie mieli praktycznie chwili na odpoczynek i aklimatyzację w zupełnie innych warunkach pogodowych. Oprócz wysokiej temperatury musieli także przyzwyczaić się do widoku trupów i smrodu rozkładających się ciał.

- Każdego dnia wstawaliśmy o godz. 6 i godzinę później zgłaszaliśmy gotowość do działań  - wspomina Marcin Ratajczak. - Jeśli podstawiano nam ciężarówki o 7.10 to przez 15 minut ładowaliśmy się i jechaliśmy w sektor. Ale zdarzało się, że ciężarówki pojawiały się o 10, i wtedy czekaliśmy.

Polska grupa na Haiti podzielona była na dwie podgrupy, które najczęściej pracowały w różnych sektorach, na jakie podzielono zrujnowane państwo.

- Każdy z nich był mniej więcej wielkości poznańskiej Wildy – dodaje Ratajczak.

Upał zmienia procedury

Z powodu gorąca trzeba było zmienić wypracowane i przećwiczone w Polsce procedury. Zazwyczaj ratownicy z psami pracują dwójkami, każde oznaczenie żywej osoby pod gruzami potwierdza drugi pies i dopiero wtedy do pracy przystępują ratownicy. Na Haiti ratownicy pracowali trójkami, głównie z uwagi na kondycję psów. Zdarzyło się też, że do pomocy wezwali Polaków Amerykanie pracujący z jednym psem, który oznaczył jedno miejsce pod gruzami. Nasi ratownicy przeszukali ten teren, ale psy nikogo nie wyczuły. Później okazało się, że pod gruzami znajdowały się tylko zwłoki.

- W Polsce możemy sobie pozwolić na to, że pies pracuje godzinę, po czym przez pół godziny odpocznie w klimatyzowanym samochodzie. Tam nie było takiej możliwości. Jakaś próba znalezienia cienia, napojenia psa i na tym cały jego odpoczynek polegał – wyjaśnia Marcin Ratajczak.

Było bezpiecznie

Ratownikom cały czas towarzyszyli mieszkańcy zrujnowanych domów. Wbrew docierającym do Polski informacjom nie były to jednak lepianki, a żelbetonowe, jednopiętrowe konstrukcje. Przy ich odgruzowywaniu niezbędny okazywał się ciężki sprzęt.

- Nie spotkaliśmy się z agresją. Czuliśmy się cały czas bezpiecznie – wyjaśnia Ratajczak. Polscy ratownicy eskortowani byli przez żołnierzy misji pokojowej ONZ. Jednak było ich niewielu. Często zdarzało się, że w drodze między jednym a drugim przeszukiwanym zrujnowanym budynkiem tłum ludzi mieszał się z ratownikami.

- Tubylcy w rejonie działań byli życzliwi, chociaż zachowywali pewnego rodzaju dystans – zdradza Ratajczak. - Mówili nam o czymś dopiero, jak byli pytani… Nikt z nich nie prowadził nas do miejsca gdzie mogą być poszkodowani…

Zdarzało się także tak, że z powodu zamieszek ratownicy byli wycofywani z rejonu poszukiwań. Najczęściej były to walki o wodę i żywność. Na szczęście ani razu nie zdarzyły się w bezpośredniej bliskości polskiej ekipy. Ratownicy słyszeli doniesienia o strzelaninach, ale w czasie swojego pobytu na Haiti nie słyszeli żadnego wystrzału.

- Panuje tam ogromna bieda… Jedyny majątek jaki ludzie posiadają, to na przykład buty, inny ma patelnię… Totalna bieda… - mówi Marcin Ratajczak.

Nad bezpieczeństwem polskich ratowników czuwała także grupa oficerów z Biura Ochrony Rządu, a nocami strażacy wystawiali dodatkowe własne warty.

Nie było żywych

- Pracowaliśmy najczęściej do godziny 17, jednak ponieważ byliśmy grupą dość dobrze wyposażoną technicznie, to jeździliśmy pomagać innym międzynarodowym grupom – dodaje Marcin Ratajczak. – Tak było w przypadku akcji „Katedra”, gdzie pojechaliśmy po zgłoszeniu, że w ruinach przykatedralnej szkoły mogą być dwie żywe osoby. Okazało się to nieprawdą, ale pracowaliśmy wtedy cała noc.

Polacy przeszukiwali zrujnowaną stolicę Haiti – Port-au-Prince oraz miejscowość Carrefour. Po wtórnym wstrząsie zajmowali się także pomocą medyczną i zbudowali szpital polowy. Przez cały czas trwania misji nie znaleźli pod gruzami ani jednej żywej osoby. Jak podkreślają strażacy z poznańskiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej, to również bardzo ważne. Bez tego nie można bowiem „zamknąć” sektorów i dopuścić w taki rejon ciężkiego sprzętu budowlanego. Oficjalnie cała akcja ratownicza została zakończona, przez trzy ostatnie dni spod gruzów nie wydobyto nikogo żywego. W niedzielę polscy ratownicy wrócili do kraju, z kolejnym jednodniowym poślizgiem. Popsuł się bowiem mających ich transportować rządowy samolot.

Zostawić rzeczywistość z Haiti

Przed Marcinem Ratajczakiem teraz sześciodniowy urlop – czas na zaaklimatyzowanie się i powrót do polskiej rzeczywistości.

- Najważniejsze, że teraz ratownicy mają czas na sen i na to, aby dobrze się najeść. Z takiej misji wracają bowiem bardzo wyczerpani fizycznie – wyjaśnia młodszy ogniomistrz Joanna Pluczyńska, psycholog Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej. – Normalnie jest, że wracają do tych zdarzeń. Natomiast istotne jest, aby jak najszybciej wracali do swoich rodzin, żon, żeby gdzieś stopniowo zostawiali za sobą tę rzeczywistość z Haiti.

Przez większą część pobytu na misji Marcin Ratajczak nie miał kontaktu ze swoją żoną. Urwał się na kilka dni po przekroczeniu granicy Dominikany z Haiti. Jednak dzięki meldunkom przysyłanym codziennie przez Krajowe Centrum Koordynacji Ratownictwa koledzy z jednostki na bieżąco informowali żonę Marcina Ratajczaka o jego losach.

Przeczytaj także:
Poznańscy ratownicy lecą na Haiti

W grupie polskich ratowników lecących na pomoc ofiarom trzęsienia ziemi na Haiti jest trzech strażaków z Poznania. Odwiedziliśmy ich w nocy, przed wyjazdem z rodzimej jednostki.

Pomoc dla Haiti

Sprawdź, w jaki sposób Ty też możesz pomóc ofiarom trzęsienia ziemi na Haiti. SMS, połączenie z numerem telefonu stacjonarnego, płatność kartą kredytową w Internecie, przelew bankowy - sam możesz wybrać formę.



 


poznańskie studniówki
relacje, zdjęcia, wideo

zimowe okienko
transferowe 2009/2010

bieżąca relacja z podróży
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto