Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak Kościół wygrał wojnę z SB

Krzysztof M. Kaźmierczak
Fot. Piotr Tumidajski / FORUM
Fot. Piotr Tumidajski / FORUM
Służba Bezpieczeństwa w sposób zorganizowany walczyła z duchowieństwem. Mało kto wie, że Kościół prowadził na szeroką skalę działania przeciwdziałające inwigilacji Władze Kościoła od lat pięćdziesiątych doskonale ...

Służba Bezpieczeństwa w sposób zorganizowany walczyła z duchowieństwem. Mało kto wie, że Kościół prowadził na szeroką skalę działania przeciwdziałające inwigilacji

Władze Kościoła od lat pięćdziesiątych doskonale wiedziały, że jest on celem zorganizowanych działań SB. Wypracowano metody przeciwdziałania. Były to nie tylko przysięgi na wierność, takie jaką składał arcybiskup Stanisław Wielgus, w okresie swojej współpracy z wywiadem PRL.

Szkolenie kleryków

Przysięga mogła powstrzymać przed współpracą tylko niektórych. Dlatego podejmowano także działania typowo szkoleniowo-prewencyjne. Oficjalnie hierarchia na ten temat milczy, ale wielu księży (prosili o nie podawanie ich nazwisk) potwierdza, że byli szczegółowo instruowani w seminariach. – Zakazywano nam samotnie wychodzić do miasta. Przestrzegano przed prowadzeniem rozmów z obcymi. Mówiono, byśmy ostrzegali nasze rodziny, że mogą być wzywane przez milicję, SB i rozpytywane o nas – mówi jeden z kapłanów.
– Oczywiście nie można było całkowicie ustrzec się kontaktów z SB. Dlatego pod rygorem konsekwencji zalecano, abyśmy powiadamiali przełożonych o jakimkolwiek podejrzanym spotkaniu. Tak samo kazano nam zgłaszać, jeśli ktoś rozmawiał na osobności z kobietą, czy też pił alkohol. Nigdy nie było wiadomo, czy to nie prowokacja bezpieki – wspomina inny duchowny.
– Jeśli wyszło na jaw spotkanie bez wiedzy przełożonych, to taki kleryk zwykle niedługo był w seminarium. Wyrzucano go podejrzewając, że to nasz człowiek – mówi były funkcjonariusz SB. – To była niemal chorobliwa ostrożność. Posunięta do tego stopnia, że czasem wykorzystywaliśmy to, by doprowadzić do usunięcia jakiegoś kleryka, który nam podpadł. Wystarczyło zaaranżować w jakimś ustronnym miejscu spotkanie, na przykład pod pozorem nagłej informacji o chorobie kogoś z rodziny i sprawić, by wiedza o nim dotarła do władz seminarium. Nieraz kończyło się to wyrzuceniem.

„D” jak dezintegracja

Takie działania mogą śmieszyć z perspektywy czasu, ale nie można zapominać, że struktury kościelne były w PRL jedynymi niepodległymi władzy i niekontrolowanymi przez nią. Dlatego podstawowym celem inwigilacji było osłabianie wpływu Kościoła na społeczeństwo. Szczególnie służył do tego powołany w 1973 roku, w IV Departamencie MSW, wydział „D” zajmujący się dezintegracją i dezinformacją.
Pisanie anonimów, rozpuszczanie plotek (na przykład, że proboszcz ma dzieci), inspirowanie poprzez agenturę konfliktów w społecznościach religijnych, były na porządku dziennym. Spotykał się z nimi niemal każdy kapłan, który nie zgadzał się na współpracę z SB.
– Dostałem kiedyś wezwanie do sądu na rozprawę o ustalenie ojcostwa. Przyszło na adres kurii, więc szybko rozeszły się plotki na mój temat – wspomina były sekretarz arcybiskupa Jerzego Stroby.
Przypuszczając, że to prowokacja SB, ksiądz natychmiast powiadomił biskupa. Wezwanie było oczywiście fikcyjne. W sądzie nie znaleziono sprawy dotyczącej księdza. Czy dokument sfabrykował wydział „D”? W Poznaniu był jeden przedstawiciel tej utajonej grupy specjalnej. Taką fałszywkę mógł zrobić jednak na własną rękę każdy z funkcjonariuszy z „czwórki”. – Takie inicjatywy były dobrze widziane przez przełożonych. Oczywiście za ich wiedzą – mówi jeden z byłych poznańskich SB-eków.

Spowiedź donosiciela

Podstawą informacji o działalności Kościoła, byli donoszący duchowni. Jednak do rozpracowania nieprawomyślnych kapłanów, często używano też osób świeckich. Wielu prześladowanych kapłanów domyślało się, że SB ma swoich ludzi wśród ich kolegów w sutannach. Uważali na to, co mówią w klasztorach, czy na plebaniach. Łatwiej było do nich dotrzeć korzystając z pomocy świeckich – udających gorliwych katolików. Tacy TW byli w duszpasterstwach i organizacjach religijnych.
Każdy sposób, by pozyskać zaufanie był dobry. Niektórzy tajni współpracownicy spowiadali się nawet u duchownych, na których donosili. Przykładowo, 9 czerwca 1981 roku TW „Rafał” spotkał się z o. Czesławem Białkiem (zmarł w 1984 roku) – jezuitą, misjonarzem, od lat 50. dotkliwie prześladowanym i inwigilowanym przez bezpiekę (był trzykrotnie skazany). W szczegółowym raporcie donosiciela widnieje informacja, że wyspowiadał się u kapłana. Oficer prowadzący agenta zapytał go, czy nie zdradził się podczas spowiedzi, że pracuje dla SB. TW „Rafał” zapewnił, że nie, gdyż jest odpowiednio poinstruowany.
Oczywiście kierunek donoszenia był także odwrotny. Poprzez współpracowników w sutannach, SB zdobywało ważne informacje o opozycjonistach. O tym, że donosili na niego księża powiedział dotąd publicznie tylko Janusz Pałubicki, były szef wielkopolskiej „Solidarności”. W aktach wielu innych działaczy podziemia są jednak także raporty duchownych – tajnych współpracowników. Jednemu z nich, nieświadomi utajonej działalności ich proboszcza, parafianie niedawno ufundowali pośmiertną tablicę pamiątkową...

Zło dobrem zwyciężył

– Wojnę z Kościołem przegraliśmy przez „Solidarność” i głupotę ludzi z „D” – ocenia były funkcjonariusz, bezpieki. – W latach 80., z powodu ogromnego wzrostu aktywności opozycji, było nas fizycznie za mało, by ogarniać wszystko. Prowadziliśmy wiele absorbujących czas działań, wspierając kolegów zwalczających podziemie, jak na przykład pomoc w zabezpieczaniu manifestacji. Dodatkowo po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki straciliśmy część agentury. To było przekroczenie pewnej granicy. Oficjalnie wyszło na jaw, że nie tylko zajmujemy się zbieraniem i wykorzystywaniem informacji, ale możemy także zabić.
Szok wywołany zabójstwem zadziałał na niektórych TW jak zimny prysznic. Zrozumieli, po jakiej działają stronie. Część z nich unikała kontaktów z oficerami prowadzącymi, na przykład prosząc o przeniesienie lub nie przekazując żadnych informacji. To była droga do wyzwolenia się ze współpracy.
– Przekonywaliśmy zawsze „naszych” księży, że donosząc działają dla dobra Polski i Kościoła. Mówiliśmy, że to niewinne informacje, potrzebne nam tylko po to, byśmy wiedzieli, co się dzieje. Wielu TW oczywiście wiedziało, że to tylko wymówka, ale ludzie wolą myśleć, że działają z pozytywnych pobudek – tłumaczy SB-ek.
Po sprawie Popiełuszki bezpieka nie tylko straciła część współpracowników, ale także o wiele trudniej było jej pozyskać nowych. Zachowane statystyki potwierdzają, że od 1984 roku (wtedy zamordowano ks. Jerzego) spadała liczba agentów wśród duchowieństwa.
– Przegraliśmy wojnę, ale Kościół przegrał niejedną bitwę – uśmiecha się z satysfakcją inny były SB-ek. – I jak widać po sprawie arcybiskupa Wielgusa, przegrywa je nawet dzisiaj, chociaż naszej służby już dawno nie ma...

Instrukcje antykościelne

Aby efektywnie walczyć z Kościołem kierownictwo bezpieki precyzyjnie określało sposoby działań. Funkcjonariusze działali według szczegółowych instrukcji. Pierwsze z nich pochodzą z 1946 roku. Instrukcje były ściśle tajne. Większość z nich zachowała się w archiwach IPN.

IV Departament

W PRL w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych istniał odrębny departament do zwalczania Kościoła. Liczył on 2-3 tysiące funkcjonariuszy. Miał swoje wydziały we wszystkich miastach wojewódzkich i komórki w mniejszych miastach. „Czwórka” była rozbudowana szczególnie tam, gdzie były ważne ośrodki kościelne.

Piękna twarz duchowieństwa - Z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, w latach 80. kapelanem nowohuckiej „Solidarności”, rozmawia Artur Boiński

• Jakie były mechanizmy obrony Kościoła przed działaniami SB?

– W wielu diecezjach te zasady były dla księży podobnie określone. Po pierwsze było jasno powiedziane, że księża nie mogą podejmować prywatnych rozmów z SB. Na przykład kardynał Karol Wojtyła w diecezji krakowskiej wydał w 1973 roku zarządzenie, że wolno się spotykać tylko w urzędzie na oficjalne wezwanie, natomiast na pewno nie na plebanii, w restauracji czy gdzie indziej. Jeżeli ksiądz się twardo tego trzymał, był to skuteczny mechanizm obronny. Natomiast jeśli robił sobie małą furtkę, to najczęściej kończyło się to współpracą.
Inną formą obrony była zasada, by, jeśli jakiś ksiądz był szantażowany przez SB, przyszedł do biskupa i mu to szczerze powiedział. Znam przypadek księdza, który brał udział w wypadku samochodowym, a był pod wpływem alkoholu. Proponowano mu współpracę w zamian za zatajenie tego wydarzenia. On jednak poszedł do biskupa, a ten przeniósł go do innej parafii, dzięki czemu udało się uniknąć uwikłania we współpracę. W takich sytuacjach kurie zazwyczaj pomagały księżom, bo przecież biskupi wiedzieli, że każdy duchowny ma założoną teczkę i jest inwigilowany.

• Znana jest burzliwa historia księdza kontaktów z SB. Skąd ksiądz wiedział, jaką postawę przyjmować wobec oficerów tych służb?

– Tu muszę zaznaczyć, że do końca życia będę wdzięczny kardynałowi Franciszkowi Macharskiemu, który był najpierw moim rektorem, a potem biskupem. W 1983 roku, po skończeniu seminarium, zostałem skierowany na studia do Rzymu. Dla księdza tuż po święceniach było to ogromne wyróżnienie! Odmówiono mi wydania paszportu, a gdy złożyłem odwołanie, zaproponowano podjęcie prywatnych rozmów w komendzie. Powiedziałem o tym kardynałowi Macharskiemu, a on poradził mi, bym kategorycznie nie zgadzał się na takie spotkania. Cóż, byłem zawiedziony, paszportu nie dostałem do 1989 roku, ale zwłaszcza dziś widzę mądrość kardynała w tej sprawie.

• Czy rzeczywiście Kościół wygrał tę wojnę z SB?

– Oczywiście! W walkę z Kościołem zaangażowany był ogromny aparat represji, więc to cud, że tylko 10 procent dało się złamać. Już każdy kleryk w momencie przyjścia do seminarium miał zakładany TEOK (teczka ewidencji operacyjnej na księdza). Przeglądałem takie dokumenty w IPN – bardzo dokładnie spisywano wszystkie plusy i minusy przyszłego kapłana, odnotowywano wszystkie donosy, później stosowano takie środki, jak podsłuchy i obserwacje.

• Na temat archiwów po specsłużbach PRL padają dziś jednak różne opinie...

– Wokół akt zgromadzonych w IPN panuje niesprawiedliwe dla tej instytucji zamieszanie. IPN bardzo uczciwie dokumentuje także wszystkie represje wobec Kościoła. Nawet czytając same akta SB, widzimy tę piękną twarz Kościoła, który nie uległ, nie dał się zwerbować, wyszedł zwycięsko z tej konfrontacji z komunizmem. Trzeba widzieć proporcje. 90 procent księży nie podjęło współpracy, a na te pozostałe 10 procent przypadków trzeba patrzeć ostrożnie. W swojej książce dzielę ich na kilka kategorii. Byli tacy, którzy bez ich wiedzy zostali zarejestrowani, ale żadnej współpracy nie podjęli.
Były przykłady księży, którzy zaplątali się we współpracę przez swoją naiwność, ale szybko ją zerwali. Była oczywiście grupa szantażowanych i to są bardzo trudne do oceny przypadki. SB skrzętnie gromadziła wszelkie materiały kompromitujące księży. Niestety, ksiądz jest tylko człowiekiem, zdarzały się różnego rodzaju upadki, związane czy z celibatem, czy z alkoholem. To skrupulatnie wykorzystywano. I w końcu jest też grupa tych księży, którzy współpracowali chętnie, a robili to zazwyczaj dla kariery lub dlatego, że czuli się sfrustrowani. Niestety, to właśnie, a nie szantaż, było najczęstszym powodem pójścia na współpracę.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto