Cały koncert zagrany został tak zwaną setką - czyli bez przerwy. Już w pierwszym utworze "Rapid Shave" można się było przekonać jak Carter potrafi bawić się dźwiękiem. Dzięki temu, że perfekcyjnie opanował technikę wciągania powietrza nosem nie musiał odrywać ust od ustnika i mógł wyczarowywać brzmienia, które nie były ani swingiem, ani fusion, lecz mogły kojarzyć się z naturalnymi brzmieniami wydawanymi przez zwierzęta - na przykład ryczącego jelenia. Gdy do tej solówki dołączyli organista Gerard Gibbs i perkusista Leonard King zaczęło się muzyczne przekomarzanie.
Ta swobodna improwizacja była przejściem do kompozycji "Bro. Dolphy", którą Carter składał hołd uważanemu za jednego z czołowych reprezentantów awangardy saksofoniście Erikowi Dolphy'emu. Natomiast swingowe "Pour Que Ma Vie Demenenze" było ukłonem w stronę słynnego gitarzysty Django Reinhardta. Tutaj zresztą mogła podobać się nie tylko swobodna gra Cartera, ale i improwizacje organisty Gibbsa.
W "Dodo's Bounce" do głosu doszedł perkusista Leonard King. Okazało się, że nie tylko doskonale gra na bębnach, ale i śpiewa scatem. A kiedy zabrzmiała nasączona latynoskimi motywami "Sussa Nita", ze strony publiczności dało się słyszeć "Guantanamera". Carter szybko odwzajemnił się żartując: "50 dollars my dears !"
Wirtuozerskim popisem Cartera była zagrana w końcowej części występu "Bossa J.C", pogodny temat nadający się na ilustrację filmową. Zabrakło w tym zestawie instrumentalistów basisty, ale przecież partię basu w tym przypadku znakomicie realizowały organy.
Sobotni koncert pokazał, że Carter to artysta ciągle poszukujący, ale i o szerokich horyzontach. Gdyby tworzono Republikę Saksofonii mógłby śmiało zostać jej prezydentem.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?