Powiedzmy sobie szczerze: materiał wyjściowy, to znaczy sam "Kandyd" był co najwyżej średni. Dzieło nie urzekło już w momencie powstania, schodząc, a właściwie spadając z broadwayowskich scen już po dwóch miesiącach. Kolejne przeróbki mające uatrakcyjnić "Kandyda" nie wpływały specjalnie na tę atrakcyjność, odbijały się za to negatywnie na logice i spójności dzieła. Do tego dochodziła jeszcze mocno trącąca myszką zawartość tekstowa, która przecież opiera się na dziele Woltera pod tym samym tytułem.
Wszystko to sprawiło, że reżyser Michał Znaniecki nie miał łatwego zadania - a jednak udało mu się z niego wybrnąć w sposób finezyjny i pełen wdzięku. To wynik nieco ironicznego dystansu do dzieła jako takiego z jednej strony - a przedstawionej w nim wizji z drugiej. W przypadku dzieła oświeceniowego filozofa przeniesionego na deski opery przez amerykańskiego twórcę musicali było to karkołomne, ale się udało.
Kluczem okazało się... poczucie humoru, które - chociaż momentami może kontrowersyjne - pozwoliło na rozegranie historii Kandyda w sposób nie tylko aktualny, ale także ciekawy. Nieocenione były tu zwłaszcza niezwykle zabawne, choć podszyte łagodną ironią komentarze samego Woltera jako narratora - w tej roli doskonały prof. Roman Kubicki, wspaniały w swej naturalności.
Specjalne brawa za aktorstwo należą się także solistom, bo to ich grze spektakl zawdzięczał przynajmniej połowę komediowego sukcesu. Wspaniała była Ewa Majcherczyk jako Kunegunda, zachwycająca tak głosem - fantastyczne wysokie dźwięki i imponująca siła - jak grą aktorską, no i oczywiście wspaniałą figurą.
W ogóle interesujące głosy to zdaje się specjalność tego spektaklu: romantyczny Wojciech Sokolnicki w roli Kandyda, doskonały Piotr Płuska w roli Panglossa, pełna temperamentu Sylwia Złotkowska jako Stara Dama, Maciej Bogumił Nerkowski, czyli Maksymilian w dwóch perfekcyjnych wydaniach damskim i męskim, filuterna Paquette w wykonaniu Agnieszki Sokolnickiej - żeby wymienić choćby niektórych.
Wprawdzie chwilami doskonale dawało się wysłyszeć, który z solistów jest jeszcze studentem. Młodszym śpiewakom nieco brakowało techniki, a może kondycji - jednak nadrabiali to fantastycznym entuzjazmem, z jakim grali. No i trzeba pamiętać, że to przecież są bardzo, bardzo młodzi ludzie. A jeśli teraz, jeszcze w trakcie studiów lub tuż po ich ukończeniu, potrafią zrobić takie wrażenie - to co będzie za kilka lat...?
Czytaj także: |
**
**
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?