Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kierunek: Nowa Zelandia

Redakcja
W swojej podróży dookoła świata Witka i Risky – dwoje poznaniaków wracających w ten sposób z emigracji w Londynie – dotarli do Santiago. To ich ostatni przystanek w Ameryce Południowej.

Po 4 dniach i nocach na statku dotarliśmy do Puerto Montt. W tym portowym miasteczku pachnącym łososiem spędziliśmy jeden dzień. Wieczorem wsiedliśmy do autobusu do stolicy Chile – Santiago. Po ponad 13 godzinach wysiedliśmy w stolicy… Jak tu ciepło!! przywitały nas 23 stopnie i słońce. Nie możemy uwierzyć, że mamy na nogach sandały i jedną warstwę ciuchów na plecach. Cudownie, czujemy się teraz trochę jak na wakacjach…

Santiago zauroczyło nas już od pierwszego spojrzenia. Charakterem urbanistyki trochę porównywalne do Buenos, ale jednak inne. Wszechobecne są tu otaczające miasto góry. Kilka poważnych trzęsień ziemi spowodowało, że niewiele znajdziemy tu zabytków. Za to dużo wieżowców. Piękne parki i panoramiczne punkty widokowe też dodają miastu uroku.

Co innego jednak skradło tutaj nasze serca… Graffiti. Wysokojakościowe, wszechobecne graffiti. Nie spotkaliśmy jeszcze na naszej drodze miasta, w którym tyle murów i budynków pokryte było tak dobrymi maziajami. Szczególnie ciekawie maluje się część miasta na północ od rwącej rzeki Mapocho (Bellavista i Patronato).

Jedzenie też przednie. Zjedliśmy przepyszny obiad u Grubych Krów – tak nazywa się dość tania restauracja uwielbiana przez wszystkich, nie tylko turystów.

Santiago de Chile jest naszym ostatnim przystankiem w Ameryce Południowej. Stąd skaczemy na zachód, na drugą stronę Pacyfiku – do Nowej Zelandii.

Pierwsze podsumowania

Czas podsumować tę część naszej drogi do Poznania… Oboje jesteśmy bardzo szczęśliwi, że udało nam się zobaczyć i być wszędzie tam gdzie sobie zaplanowaliśmy. Nie wyszedł nam jedynie szalony pomysł przejścia Circuit del Paine, ale oryginalnie i tak nie było go w planach. Dwa miesiące na tym kontynencie pozwoliło Witce pogłębić swoja miłość do Ameryki Południowej, podszlifować hiszpański i pracę rąk przy komunikacji werbalnej. Risky z kolei, pytany o wrażenia z tego czasu, wspomina o problemach żołądkowych w Peru i chorobie morskiej w Patagonii. 

Tak się układało, że w każdym miejscu, które odwiedzaliśmy byliśmy tuż przed sezonem turystycznym. Miało to swe plusy i minusy. Ogromnym plusem było to, że nigdy nie mieliśmy problemu ze znalezieniem noclegu, często negocjowaliśmy dużo niższe ceny. W El Chalten, na przykład, wracając z trzydniowego spaceru okazało się, że nagle ceny noclegów poszły w górę o jakieś 10 procent. W Chile z kolei, po powrocie z Torres del Paine, Internet poszedł w górę o ponad 30 procent…

Nie byliśmy świadomi, że z datą rozpoczęcia sezonu, wszystkie ceny skaczą jak szalone. „Pozasezon” niesie jednak ze sobą ryzyko nienajlepszej pogody. To dotknęło nas bardzo w Puerto Natales i uniemożliwiło nasz wymarzony, ośmiodniowy trek w parku. Mimo, że zdarzało nam się na naszym Gringo Trail spotykać te same twarze, czasami kilka tysięcy kilometrów dalej, to nie odczuliśmy, że jesteśmy w jakimś stadzie turystów. Wydaje nam się, że mogliśmy przez to poznać i poczuć bardziej lokalne zwyczaje i życie. Tak naprawdę jedyną rzeczą, która nas rozczarowała to ceny. Nawet te pozasezonowe. Z roku na rok są coraz wyższe i spodziewaliśmy się, że wydamy trochę mniej.

Nasz budżet jest jednak jeszcze w nie najgorszym stanie i z pozytywnym nastawieniem, 11 tysiącami kilometrów za nami, kierujemy się teraz na zachód, w kierunku Nowej Zelandii…

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto