Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Klub to miejsce kreatywnych spotkań

Marcin Kostaszuk
Z Ewą i Zbigniewem Łowżyłami, artystami, twórcami „Kontener Artu”, o tym, czym był, jest i powinien być klub, rozmawia Marcin Kostaszuk Prezentujemy dziś czytelnikom 10 naszym zdaniem najlepszych klubów w ...

Z Ewą i Zbigniewem Łowżyłami, artystami, twórcami „Kontener Artu”, o tym, czym był, jest i powinien być klub, rozmawia Marcin Kostaszuk

Prezentujemy dziś czytelnikom 10 naszym zdaniem najlepszych klubów w Poznaniu. Jaka jest recepta na stworzenie klubu idealnego?

Ewa: To jak wygląda klub i jaki jest jego wystrój wnętrza w ogóle nie ma znaczenia. Padały już takie, które były wyściełane marmurami. Najprościej mówiąc, ludzie ciągną tam, gdzie mogą spotkać kogoś fajnego. Kisielice (poznański klub przy ul. Taczaka – przyp. red.) to po prostu śmierdząca dziura, ale tam się przychodzi, bo wiesz, że spotkasz w nim niebanalnych ludzi. Odwrotnie jest z restauracją Kresowa na Starym Rynku, bo tam cool ludzi raczej nie znajdziesz. Jedyne źródło sukcesu klubu to atmosfera miejsca przyciągającego fajne osoby i bezpretensjonalność – nie chodzisz tam na spotkanie oficjalne, odczyt. Ktoś siada zestresowany za stołem, trochę ględzi i finał. A tu chodzi o wymianę energii, wzajemną inspirację.

Pamiętacie takie miejsca ze swoich studenckich czasów?

Zbigniew: Jazz Rura Klub we Wrocławiu – chodziło się tam nie tylko na koncerty, ale spotykało się i przebywało. Zaczęło się od kilkunastu osób, z rozmów powstawały idee pomysły, potem nowe grupy muzyczne. A także małżeństwa. (śmiech)
Ewa: Bez takich miejsc nie byłoby demokratycznej Polski. Gdyby nie było klubów takich jak Od Nowa to nie byłoby środowiska, które by powstało, wzmocniło się i nabrało znaczenia. Ogólnie podsumowując – chodzi o miejsce, w którym można się spotkać bez zadęcia, i które jest społecznie kulturotwórcze.

Czy dziś w Poznaniu są takie kluby?

Zbigniew: Były zaczątki takich miejsc. Przede wszystkim Głośna Samotność, która właśnie zniknęła z klubowej mapy.
Ewa: Przez lata słyszałam – nie ma sensu robić takiego miejsca, bo poznaniacy siedzą w domu przed telewizorem i wyjść im się nie chce. Fajny jest na przykład Dragon – tu można zaprosić nawet gości z zagranicy. Te miejsca jednak muszą przeżyć, czyli najważniejsza jest dla nich sprzedaż piwa. Dragon i inne kluby mają ambicje, ale ich celem jest po prostu na siebie zarobić, bo nie będzie ich stać na wysoki czynsz. Wróblewski (Piotr, właściciel Głośniej Samotości – przyp. red.) to niepoprawny marzyciel – uważał, że nie musi się lać piwo i wódka, a tylko fajna i smaczna kawa. Niestety, nie udało mu się przeżyć w prywatnej kamienicy, nie lansując pijaństwa.

Były kiedyś kluby studenckie przy akademikach...

Zbigniew: Nie były obciążone potężnymi opłatami, więc mogły postawić na działalność kulturalną, a nie tylko na przeżycie. Dotykamy tu ważnego problemu i będziemy podczas „Kontener Artu” dyskutować jak sprawić, żeby takie miejsca mogły znów funkcjonować. Żeby prowadzić działalność kulturalną i nie tworzyć przy okazji tak zwanych instytucji. Bo w Poznaniu są instytucje kultury, ale działają na innej zasadzie niż kluby: przychodzi się tam na wernisaż czy koncert i się wychodzi od razu, gdy się kończy wydarzenie. Wybór jest więc kulawy: albo fajne miejsca, które jednak muszą zarabiać na handlu, albo te, które są „domami kultury”, które odpychają, a nie przyciągają.

„Kontener Art”, który startuje dziś wieczorem na Chwaliszewie, to wasz pomysł na inspirującą przestrzeń klubową. Z czego wynikać ma jego odrębność, unikalność?

Zbigniew: Kontener ma być magnetyczny, bo tworzą go kolektywy artystyczne. Uczestnikowi z zewnątrz – na przykład studentowi pierwszoroczniakowi – zapewniają one szansę, że za jednym zamachem pozna wiele zjawisk, ludzi, trendów. Że nie będzie przez kilka miesięcy błądził po różnych miejscach – tylko w tym jednym dostanie skondensowaną dawkę kreatywności.

Dlatego startujecie na początku października?

Zbigniew: Dlatego. Może w przyszłym roku zmienimy to, gdy „Kontener Art” zagości w mieście na stałe. Wykorzystajmy potencjał studencki, ludzi, którzy myślą, że przyjeżdżają do dużego miasta.

A do jakiego miasta – Waszym zdaniem – przyjeżdżają?

Ewa: Do dużego może tak, ale na pewno nie do metropolii. W ciągu kilku miesięcy – jeśli będą w swych poszukiwaniach skuteczni – obejdą i zobaczą wszystko, co Poznań ma im do zaoferowania. Ale mogą też podłączyć się pod kolektywy, jako wolontariat, zacząć uczestniczyć w życiu tego miasta. Trzeba im jednak pomóc taką rolę pełnić. Weźmy na przykład City Inside Art – ludzi, którzy będą tworzyli oprawę dźwiękową wielu wydarzeń w kontenerze. Założyli stowarzyszenie, nie wiedzą jednak, jak dalej sobie radzić, przebić się, jak na swoje – bardzo dobre zresztą – pomysły społeczno-artystyczne zdobyć środki.

Miasto kupiło wasz pomysł na „Kontener Art”, przyznając trzyletnią dotację na jego tworzenie.

Ewa: Jest wśród urzędników wiele życzliwych osób. Ale do niedawna wydawało się to niemożliwe. Zaczęliśmy manifestować absurdalność sytuacji młodych twórców, tworząc podczas ostatnich wyborów samorządowych z Wojtkiem Wińskim z Teatru Usta Usta komitet wyborczy „100 procent kultury”. Chcieliśmy działać, pokazując środowiskom alternatywnym, że nie można się poddawać i chować cały czas pod ziemią, tylko się w jakiś sposób prezentować, wykorzystując każdą okazję.

Wyborczego sukcesu nie osiągnęliście.

Ewa: Zależy, jak na to spojrzeć. Zdobyliśmy przecież więcej głosów niż Samoobrona i LPR, a według ordynacji mieliśmy 5 minut w publicznym radiu, podczas gdy PO i PiS – 5 tysięcy minut.

W ubiegłym roku byliście na placu Wolności ponad tydzień. Teraz wasz artystyczny kontener stanie na Chwaliszewie na dwa tygodnie. Waszym marzeniem jest „Kontener Art” jako stały element pejzażu miasta. Jak sobie wyobrażacie akcję, która zamienia się w klub?

Ewa: Musi być grono osób, które jako fundacja i stowarzyszenie tego dopilnują. Powinny w nim funkcjonować różne przestrzenie: performatywna, klubowa, ale też na przykład hotelowa. Co miesiąc-dwa kuratelę obejmowałby jeden artysta ze swoim projektem. Czytelnia, kawiarnia, miejsce spotkań, a także warsztatów, prób i projektów artystycznych.
Zbigniew: Kontener tak naprawdę jest tylko instrumentem. Miasto, mając plan na jakieś miejsce w Poznaniu, rozłożony na kilka lat może go wykorzystać, zamiast tworzyć prowizorkę, w rodzaju zburzonego niedawno Pasażu MM. Teraz takim miejscem jest Chwaliszewo, gdzie raz w roku odbywa się festiwal Ethno Port, ale po trzech dniach nic po nim nie zostaje. Oddajcie nam to miejsce, nie bójcie się tego. To nie będą szopy ze sklepami i klitkami.

Jak Poznań na tym skorzysta?

Ewa: Gdy trwa festiwal Malta, raz w roku przez tydzień chodzisz, zaglądasz na kulisy, czujesz, że ten Poznań jest trochę inny, ciekawszy. A potem wszyscy twórcy włażą jak karaluchy do rury. Za chwilę Stara Drukarnia będzie remontowana i znów będziemy musieli znaleźć miejsce. Kontener jest po to, by ludzie kreatywni przestali czuć się jak karaluchy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto