Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kolekcjoner harmonijek dziękuje papieżowi

ZelaznyJan
ZelaznyJan
Ryszard Małecki
Ryszard Małecki Kamil Andrzej Misiak
Każdego drugiego dnia miesiąca Ryszard Małecki przychodzi z harmonijką przed Poznańskie Krzyże i o godz. 21.37 gra w hołdzie papieżowi. Dlaczego?
Ten materiał bierze udział w konkursie Tym Żyje Miasto! Na MM Moje Miasto Poznań każdy może publikować swoje materiały i wygrywać pieniądze! Co miesiąc ze wszystkich materiałów Dziennikarzy Obywatelskich opublikowanych na łamach mmpoznan.pl wybieramy najlepsze, a ich autorów nagradzamy! Każdego miesiąca w ten sposób rozdzielamy 500 zł! Przeczytaj wiecej o konkursie Tym żyje miasto!

Przypomina to pewien rytuał. Ryszard Małecki spogląda na zegarek – godzina 21.37. Zapala znicz i po chwili w przestrzeni rozchodzi się dźwięk harmonijki. Gra cztery utwory: „Łzy matki”, „Nim świt”, „Amazing Grace” i ulubioną piosenkę papieża Jana Pawła II – „Barkę”. Taki sam rytuał powtarza każdego drugiego dnia miesiąca o tej konkretnej godzinie. Ryszard Małecki gra w hołdzie papieżowi. Przychodzi zarówno w piękny sierpniowy wieczór, jak i w mroźną lutową noc. - Organki przymarzały mi wtedy do ust – mówi Małecki, ale zagrałem.

Ryszarda Małeckiego poznałem przypadkowo. 2 września 2011 r., godzina 21.20 – plac Adama Mickiewicza. Robię nocne zdjęcia. Obniżam statyw, klękam i kieruję obiektyw na wejście do auli Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Czuję, że ktoś stoi nade mną i przygląda się mojej pracy.
- Pracowałem kiedyś w telewizji i też robiłem zdjęcia – odezwał się nieznajomy. Zainteresowany tajemniczym głosem wstałem i spojrzałem prosto w oczy starszego człowieka. Rozpoczęliśmy rozmowę...

Rok 1966

Polska czasów Gomułki. Smutno, szaro, biednie i brudno. W 1966 brytyjski zespół The Beatles jest u szczytu sławy. Czwórka z Liverpoolu nagrywa płytę „Revolver”. W tym czasie w Europie i Stanach Zjednoczonych coraz bardziej popularne stają się piosenki Boba Dylana. Na naszym rodzimym podwórku debiutują Czerwone Gitary. Na międzynarodowej scenie sukcesy odnosi Violetta Villas. W 1966 roku na Zachodzie widzowie mogli zobaczyć premierowe odcinki serialu Star Trek. W kraju nad Wisłą, gdzie odbiornik telewizyjny był jeszcze produktem luksusowym, Telewizja Polska rozpoczęła emisję serialu „Czterej Pancerni i pies”.

Rok 1966 to ważna data w historii współczesnej Polski. Władza z wielką pompą świętowała 1000-lecie państwa polskiego, w międzyczasie odbywały się obchody milenijne, organizowane przez Kościół katolicki. Ówczesne władze nie wyraziły zgody na przyjazd papieża Pawła VI na centralne uroczystości milenijne na Jasnej Górze. Cofnięto zgodę na wyjazd kardynała Stefana Wyszyńskiego do Watykanu, rozpędzono procesję Bożego Ciała w Warszawie oraz przerywano peregrynacje kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po kraju. Priorytetem władzy było zagłuszenie uroczystości 3 maja 1966 roku na Jasnej Górze. W Instytucie Pamięci Narodowej zachowały się dokumenty, które potwierdzają, że w partii istniał nawet pomysł, by w tym dniu w Częstochowie odbył się koncert zespołu The Beatles. Koszty w tym przypadku nie miały znaczenia. Z realizacji przedsięwzięcia zrezygnowano. Służba Bezpieczeństwa obawiała się, że ogromna ilość ludzi całkowicie wymknie się spod kontroli.

W 1966 roku – opowiada Małecki - zdobyłem tytuł mistrzowski elektroakustyka. Rozpocząłem pracę w regionalnym oddziale TVP w Bydgoszczy. Pamiętam jak filmowaliśmy państwowe obchody 1000-lecia państwa polskiego Poznaniu. W tym samym czasie odbywały się również uroczystości kościelne związane z chrztem Polski. Oczywiście mieliśmy nakaz filmować te pierwsze. W mojej pamięci utkwiła bardzo mocno jedna scena. Ówczesne władze utrudniały jak tylko mogły przebieg uroczystości kościelnych. Blokowano pochód na czele którego jechał samochód z obrazem Matki Boskiej. Wtedy ośmiu mężczyzn wzięło na barki tego pickupa (samochód marki Warszawa) i go przeniosło. Sfilmowaliśmy to... Pamiętam nałożyli na nas dużą karę finansową, za tzw. niewłaściwe użycie sprzętu do filmowania. Udało się nam to w miarę szybko spłacić dzięki koledze, który wyłożył większość pieniędzy i wkrótce wyjechał do Kanady.

Kiedy na następnym spotkaniu pytam Ryszarda Małeckiego o te wydarzenia, ten macha ręką i milknie. Wie Pan, jak wtedy było. Zresztą wszystkie taśmy poginęły, a ja nie chcę żeby jacyś ubowcy mnie nękali.

Scena, która zapisała się w pamięci mojego rozmówcy, zainteresowała mnie na tyle, że rozpocząłem poszukiwania źródeł i informacji na temat wydarzeń społeczno-politycznych roku 1966.

Dotarłem do Polskiej Kroniki Filmowej z tego roku. Nie oczekiwałem, że w ideologicznym, krótkim dokumencie pojawi się jakakolwiek wzmianka o dziarskich poznaniakach, którzy przenieśli na własnych barkach pickupa. Przebieg wydarzeń relacjonował głos pełen emocji i uwielbienia dla towarzysza Wiesława. W Poznaniu, jako rzece, pełen euforii, natchniony spiker - swoje poparcie dla władzy ludowej wyraziło 200 tysięcy mieszkańców stolicy Wielkopolski. W kronice trudno było jednak władzy całkowicie pominąć uroczystości kościelne. Przy ujęciach mamy do czynienia z typową manipulacją i cenzurą czasów PRL. Informacje na ten temat podano bardzo zdawkowo. Krótkie ujęcia wykonano w kościołach zarówno w Gnieźnie, jak i Poznaniu. Przedstawiają one kilka rzędów dostojników kościelnych i praktycznie nic poza tym. Cały nacisk położony został na państwowe obchody. Na wiecu Gomułki widać tysiące ludzi. To ostatnie ujęcie wykonano z pokładu helikoptera.

A więc gdzie jest pickup? Gdzie są mężczyźni, którzy go przenieśli? Czy historia opowiedziana przez Ryszarda Małeckiego była prawdziwa?

Wspomnienia z tamtych czasów pozostały w świadomości zbiorowej. I udało mi się dotrzeć do zapisów, które potwierdzają historię opowiedzianą przez Ryszarda Małeckiego.

Gazeta Wyborcza, kwiecień 2006 r., artykuł Katarzyny Kolskiej: „Obchody 40-lecia Milennium Chrztu Polski”:
[...] proboszczów podpoznańskich parafii zastraszano i kategorycznie zabroniono organizowania pielgrzymek na uroczystości maryjne do Poznania. Na nic się jednak zdały te wysiłki. W niedzielę od wczesnego rana na trasie przejazdu obrazu z fary do katedry ustawiły się tysiące ludzi. Samochód - kaplica z obrazem - ledwo mógł się poruszać. W pewnej chwili ludzie nie wytrzymali, podnieśli samochód i nieśli go na rękach. - A potem otworzyli drzwi furgonetki i wyciągnęli obraz Czarnej Madonny, niosąc go wysoko nad głowami - opowiada ks. Leonard Poloch, który wówczas był wikariuszem w katedrze.

Rok 1966 symboliczna data we współczesnej historii Polski, na pewno wpłynęła i zmieniła życie Ryszarda Małeckiego.

W 1966 roku jednocześnie rozpoczęła się i skończyła moja przygoda z telewizją. To była bardzo ciekawa praca, którą lubiłem. Wszystko zmieniło się po wypadku. Przygotowaliśmy materiał na Targach Poznańskich. Pracowałem jako akustyk, towarzyszyłem ekipie telewizyjnej. Chodziłem za operatorem kamery. Potrącił mnie wtedy ciągnik. Potężnie uderzyłem głową o cement.

Wypadek. Szpital i bezwzględna diagnoza, która dla wielu zabrzmiałaby jak wyrok: złamanie podstawy czaszki i wylew krwi do gałek ocznych. Ryszard Małecki nie wrócił już do pracy w telewizji. Nie znaczyło to w jego przypadku, zakończenia działalności zawodowej.

Podupadłem bardzo mocno na zdrowiu. Niemalże straciłem wzrok i często potrzebowałem pomocy przewodnika. Musiałem nauczyć się pisać brajlem. Po wypadku miałem często zawroty głowy i tak zwany szum w uszach. Do tego doszły problemy z poruszaniem się, spowodowane złą pracą błędnika.

Ryszard Małecki trzy lata po wypadku został członkiem Polskiego Związku Osób Niewidomych. Starał się, w miarę swoich możliwości kontynuować czynne życie zawodowe. Rozpoczął pracę w Spółdzielni Inwalidów Niewidomych SINPO w Poznaniu. Organizował i nagłaśniał między innymi imprezy kulturalne dla osób niepełnosprawnych.

Rok 2011

Ryszard Małecki przyjmuje mnie w swoim gabinecie. Maszyna do pisania, organy, kolekcja harmonijek ustnych. Tak w kilku słowach można opisać jego świat, w którym obecnie żyje i tworzy.

Na stole rozłożone opasłe segregatory. A w nich setki zdjęć, wiersze, wycinki prasowe, podziękowania. Przewodnicząca Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych Anna Woźniak-Szymańska w jednym z nich napisała: „W naszych szeregach jest wielu wspaniałych ludzi, którzy powinni być bliżej znani w całym środowisku. Jest pan jednym z nich”. Ryszard Małecki pokazuje mi również korespondencję którą otrzymał z sekretariatu watykańskiego od Benedykta XVI i kardynała Stanisława Dziwisza.

Od kilku lat Małecki pisze wiersze. Większość z nich dedykuje papieżowi Janowi Pawłowi II. Swoim kosztem wydał nawet amatorski tomik wierszy: "To mi graj". Znajdują się w nim również utwory, które wykonuje przed Poznańskimi Krzyżami.

W 2001 roku miałem kolejny wypadek. Luty, mroźna, zima. Wracałem do domu z zakupami. Nie dotarłem do celu. Przewróciłem się na schodach i straciłem przytomność. Wylądowałem w szpitalu. Lekarze musieli mnie operować. Podczas zabiegu miałem sen. Znalazłem się w bibliotece watykańskiej. Zobaczyłem Jana Pawła II, który uśmiechnął się do mnie i poprosił żebym zagrał mu: „Barkę”. Ojciec Święty wręczył mi do rąk harmonijkę i powiedział:
- To mi graj.
Odpowiedziałem:
- Jak mam grać? Skoro nut nie widzę i mam uszkodzony słuch?
Ojciec Święty stwierdził wtedy:
- Będziesz grał…

Pamiętam, że obudziłem się zlany zimnym potem. Chciałem wstać od razu z łóżka szpitalnego. Moje ruchy, krępowała aparatura medyczna do której byłem podłączony. Lekarze nie wiedzieli co się dzieje. Mieli pretensje do pani anestezjolog, że mnie źle znieczuliła. A przecież ona nie była niczemu winna.

Po tym zabiegu moje zdrowie zaczęło się powoli poprawiać. Wtedy też zaczęło się na poważnie moje muzykowanie na harmonijce.

O śmierci papieża dowiedziałem się w Bełchatowie. Byłem w tym czasie na weselu u rodziny. Pamiętam, że wyszedłem wtedy z domu i zagrałem w hołdzie dla Ojca Świętego przy jego pomniku. Nazajutrz byłem w Poznaniu i włączyłem się w obchody upamiętniające śmierć papieża w stolicy Wielkopolski.

Moje zdrowie znacznie się poprawiło. Zniknęły szumy w uszach. Lepiej widzę. Odstawiłem też laskę, która towarzyszyła mi od wypadku w 1966 roku. Po śmierci papieża, postanowiłem, że będę grał dla niego w hołdzie, w każdą rocznicę jego śmierci przed pomnikiem dwóch krzyży. Tak wyrażam swoją wdzięczność za odzyskane zdrowie.

Płyń w dół rzeki tej szerokiej
Płyń, mój bluesie, płyń
Może cię usłyszy ktoś
Jakiś super, super gość
(sł. Ryszard Riedel fragment utworu: „Płyń mój bluesie”)

Harmonijka ustna to był mój pierwszy instrument. Dostałem ją od wuja, kiedy byłem w podstawówce. Nauczyłem się również grać na akordeonie i organach.

Rodowodu harmonijki ustnej można szukać w starożytności. Instrument, który znamy w obecnej formie powstał w drugiej połowie XIX wieku. Gra na tym instrumencie kojarzy się ze szczerymi emocjami, z pewnym szaleństwem i tęsknotą duszy. Trudno sobie wyobrazić prawdziwego bluesa bez dźwięku tego instrumentu. „Autsajder” i „Whisky” piosenki Dżemu, dzięki harmonijce ustnej zawdzięczają niesamowity muzyczny klimat. Harmonijka ustna niczym dobra przyprawa dodała smaku kilku niezłym rockowym utworom z lat 90. Wymienić można chociażby: „Hand in my pocket” Alanis Morisette, ”Cryin” Aerosmith, czy „Walking alone” Green Day’a. Na tym instrumencie grają też często osoby, którym nie brakuje poczucia humoru. Harmonijka ustna zadebiutowała w 1965 roku w kosmosie. Zabrał ją na pokład, w gruncie rzeczy „przeszmuglował” niepokorny dowódca wyprawy Gemini Walter Schirra i zagrał Jingle Bells.

Ryszard Małecki od wielu lat jest pasjonatem tego instrumentu, od kilku je kolekcjonuje. W swoich zbiorach ma już ponad 100 harmonijek różnego typu. Najmniejsza ma niecałe 4 centymetry, najdłuższa 25. Na każdej z nich potrafi zagrać. Ryszard Małecki podchodzi do małej szafki, gdzie trzyma większość instrumentów. O każdej ma coś do powiedzenia. Każda harmonijka to oddzielna historia, wspomnienia i ludzie z nią związani.

To jest moja najstarsza harmonijka. Pochodzi z roku 1890, należała do dziadka Seweryna Krajewskiego. Dostałem ją od matki chrzestnej artysty. W Sopocie podczas nagłaśniania jednej imprezy kulturalnej poznałem Czesława Niemena. Podarował mi wtedy też na pamiątkę harmonijkę.

Ryszard Małecki wyjmuje z szafki czarne eleganckie pudełko. Znajdują się w nim srebrne harmonijki. Ten komplet otrzymałem od Krystyny Feldman, no od babci Kiepskiej – dodaje z uśmiechem Małecki. Znika on szybko jednak z jego twarzy.
- Zagrałem dla niej na jej pogrzebie.

Pamiętam bardzo dobrze moment, kiedy się poznaliśmy. Pani Krystyna wracała do domu z teatru. Zauważyła mnie, jak grałem przy pomniku. Zatrzymała się i przysłuchiwała. Kiedy skończyłem, podeszła do mnie i ze swoją energią, żartobliwie powiedziała:
- Jak ja tojtnę, a nie zagrasz mi tego, co grasz papieżowi Janowi Pawłowi II, to będziesz miał problem.

Kilka dni później od tego spotkania, w domu miałem gościa. Odwiedził mnie pracownik teatru w którym pracowała pani Krystyna. Przyniósł mi od niej w prezencie komplet harmonijek Hohnera. Kiedy pani Krystyna umarła, byłem na jej pogrzebie i spełniłem jej życzenie.

13 września 2003 r. Stary Rynek w Poznaniu. Tłum ludzi, których połączyła wspólna pasja. Do stolicy Wielkopolski przyjechało 851 pasjonatów harmonijki ustnej. Wśród nich znalazł się niepozorny, starszy człowiek, z wielkim sercem do tego instrumentu – Ryszard Małecki. Tego dnia powstała improwizowana największa orkiestra harmonijkarzy ustnych na świecie. Muzycy wspólnie wykonali utwór: „Wszyscy święci”. Ich wyczyn został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto