Musical w typowej dla tego gatunku sztuki stylistyce próbuje zmierzyć się z tą ciemną stroną historii Ameryki, czyli zabójstwami prezydentów. Jednak tu głos mają zabójcy: od Johna Bootha, który zabił prezydenta Lincoln po Lee Harveya Oswalda, zabójcy prezydenta Kennedy'ego.
I tu już pierwszy schodek dla widza, który nie jest Amerykaninem i nie zna zbyt dobrze historii tego kraju: autorzy spektaklu traktują wiedzę na ten temat jako coś oczywistego, najwyraźniej uważając, że wizytówki z nazwiskami stojące przed każdym z aktorów wystarczą za komentarz. Widz, który przed przyjściem na spektakl nie przerobił krótkiego kursu historii Stanów Zjednoczonych, będzie miał problem, żeby się zorientować w akcji.
Zabójcy prezydentów - ci, którym się udało i ci, którzy tylko próbowali - opowiadają i śpiewają w spektaklu o powodach swojej decyzji. I znów: musicalowa, a więc lekka, zabawna, a chwilami nieco rubaszna konwencja opowiadania o zabijaniu i powodach, które do tego doprowadziły jest naturalna dla Amerykanów, ale w Polsce nieco razi. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by zabójcę prezydenta przedstawiać w krzywym zwierciadle, jako postać komediową, idącą tanecznym krokiem na szubienicę w rytmie gospel...
Musical jest też poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, dlaczego ci ludzie zdecydowali się na tak drastyczny krok, jak zabójstwo najważniejszego człowieka w państwie. Twórcy spektaklu szukają odpowiedzi w ich przeszłości, doświadczeniach życiowych i to, co udaje im się znaleźć, jest banalnie proste: zawód miłosny, brak perspektyw życiowych lub przekonanie, że zabijany nie jest dobrym prezydentem... A przecież, jak śpiewają wszyscy w finale, każdy ma prawo do szczęścia, do marzeń, wszyscy moga być różni, jeśli tego tylko chcą, a poruszając swoim palcem nie można zmienić świata...
Banał? Może nie, może to po prostu spektakl tak mocno osadzony w innych realiach, w innym świecie i w innych problemach, że jest nam kompletnie obcy, bo dla nas oczywiste są zupełnie inne rzeczy. Amerykańska dyskusja w rozrywkowym stylu o wolności i jej granicach, pokazywanie zabójców w roli podręcznych komików wydaje się trochę płytkie, a trochę bez sensu. Być może to inne poczucie humoru, albo - co wynika z historii - wolność dla Amerykanina znaczy zupełnie coś innego niż dla Polaka...
Nawet jednak jeśli sposób przedstawienia problemu wydaje się zbyt musicalowy, to nie zmienia to faktu, że spektakl był doskonale zagrany i zaśpiewany, a jego wykonawcy to mistrzowie, których ogladało się i słuchało z ogromną przyjemnością, nawet jeśli nie do końca zgadzało się z postawionymi przez nich tezami. Na uwagę zasługuje też scenografia: oszczędna, zupełnie nie musicalowa, jednak świetna, a przede wszystkim niezwykle przekonująca.
Dobre głosy i doskonała gra to atuty tego spektalu. A treść pozwala nam przynajmniej choć trochę poznać amerykański sposób myślenia. A to też jest cenna nauka.
Assasins
reżyseria: Davis Freeman
muzyka i słowa: Stephen Sondheim
tekst: John Weidman / Davis Freeman
wideo: Sam Vanoverschelde, Jo Scolo
reżyseria światła: Vincent Malstaf
występują: Adrian Fisher, Bernd Maier, Davis & Kaya Freeman, Leen Diependaele, Caroline Daish, Bernard Eylenbosch, Karim Gharbi, Dianne Weller, Mohamed Yamani & Alejandro Petrasso
17, 18, 24, 25 lipca, Stary Rynek | 3 lipca 2010 - Malta |
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?