Jednostajny, irytujący hałas, daleko wybiegający decybelami poza wszelkie normy przyzwoitości, przypomina mi, że mieszkam w pobliżu miejskiego skrawka zieleni na jednym z poznańskich osiedli. Tumany kurzu, pyłu i innego brudu unoszące się w powietrzu, którym stara się oddychać przechodzień. Spaliny to przy tym pikuś, choć da się poczuć. Liście przerzucone tą metodą na trawniki, powracają przy pierwszym podmuchu wiatru. Zamiatający, czasem wraca, kluczy za pojedynczym liściem, wyraźnie obca jest mu sztuka zamiatania na jedno miejsce.
Domyślam się, że ten proceder nie jest odosobniony na moim osiedlu. Ciekawe ile kosztuje użytkowanie takiego sprzętu oraz konserwacja? Czy chodzi może o zgubne wrażenie oszczędności czasu (tak naprawdę trwa to tyle samo, jeśli nie dłużej od tradycyjnego zamiatania)? Co z efektywnością? Dlaczego mieszkańcy mają mieć do czynienia z uciążliwym hałasem, którego i tak jest dość w mieście, kiedy istnieje inne rozwiązanie?
Jak było kiedyś? Kiedyś zamiatający spokojnie, w towarzystwie świergotu wróbelków, tworzył zgrabne kupki brudu i liści, które następnie szufelką lub łopatą zbierał ten materiał i wrzucał do kubła. Tanio, czysto i cicho. Takie proste.
Cała sprawa jest dla mnie kuriozalna. Brak inteligencji osób decyzyjnych, oraz samych sprzątających jest dla mnie porażający.
Czy to się nazywa postęp?
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?