Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Miśkiewicz: Chcemy być ambitni w zabawie. Na scenie i poza sceną…

Redakcja MM Poznań
Redakcja MM Poznań
Henryk Miśkiewicz
Henryk Miśkiewicz Wojciehc Bilski
Wieczorem w klubie Blue Note wystąpi Henryk Miśkiewicz z zespołem. Z muzykiem o płycie „Full Drive 3” rozmawia Kinga Janowska-Kuziak.

Jesteśmy tuż przed wydaniem nowej płyty „Full Drive” 3. Jaka będzie ta płyta? Czym różni się od poprzednich „Full Drive’ów”? Jak zachęciłby pan do jej słuchania?

Na pewno będzie się różnić… okładką (śmiech)! Dwie poprzednie okładki są do siebie podobne, ta może niektórych zaskoczyć. Tak jak "Full Drive" i "Full Drive 2", to płyta live nagrana podczas koncertu w Jazz Cafe w Łomiankach. Muzycznie też trzymamy się tego samego – gramy muzykę mocno osadzoną w groovie. Tradycyjnie towarzyszy nam gość specjalny, tyle że nie wokalista, ale trębacz, Michael ‘Patches’ Stewart – czyli jednak coś nowego! Krótko mówiąc, ci, którzy znają i cenią poprzednie płyty Full Drive, powinni być zadowoleni.

W czym tkwi fenomen płyt live? To przecież duże wyzwanie logistyczne i… pewnie niemała trema? Niczego nie można powtórzyć, trudno przewidzieć atmosferę koncertu, reakcję publiczności, a to wszystko wpływa chyba na ogólną jakość grania?

Fenomen płyt live tkwi w tym, że dają one możliwość utrwalenia konkretnej, niepowtarzalnej chwili – zarówno w sensie muzycznym, jak i klimatycznym. Chwili, kiedy oddziałują na siebie muzycy i publiczność, kiedy powstają fluidy, o które trudno podczas pracy w studiu, Choć praca nad rejestracją takiej płyty trwa zwykle dwie godziny, w nagraniach live jest to „coś”, czego nie da się osiągnąć w nagraniach studyjnych, realizowanych przez pół roku. Co więcej, na płycie live nawet błędy mogą być interesujące – o ile potrafimy z nich wybrnąć!

A nazwa „Full Drive”? Jak przełożyłby ją pan na język muzyki, ale tym razem słownie?

Drive ma w tym przypadku podwójne znaczenie. Można kierować samochodem, ale drive to także w języku muzycznym feeling. No a full niesie ze sobą komunikat: idziemy na całość. Po prostu nie ma żartów. A więc jazda na całego…

A propos żartów… Słyszałam, że na koncertach, podczas bisu zdarza się panu grać słynny motyw z kultowego serialu „07 zgłoś się”. Wygląda na to, że jest w "Full Drive" miejsce na muzyczny fun.
Oczywiście! Od samego początku zabawa leży u podstaw naszego Full Drive’owego grania. Zespół powstał od spotkania z Markiem Napiórkowskim. Zorientowaliśmy się, że lubimy to samo: bawi nas groove, feeling i zabawa. Wychowaliśmy się na innej muzyce, ale w pewnym momencie doszliśmy do tego samego miejsca. Postanowiliśmy się razem pobawić. Był z nami wtedy jeszcze Sławek Kurkiewicz na kontrabasie – inauguracyjny koncert zagraliśmy w trójkę. Później do zespołu dołączył Michał (Miśkiewicz). Postanowiliśmy wybrać i zagrać te utwory, które wszyscy lubimy. Chodziło nam o to, aby się bawić muzyką. Nie myśleliśmy o wyjątkowo ambitnej twórczości. Chcieliśmy być ambitni w zabawie – na scenie i poza sceną!

Na płytach „Full Drive” zawsze pojawiają się goście: Dorota Miśkiewicz, Kuba Badach, teraz Michael „Patches” Stewart. Jak Pan ich dobiera, czy ma to związek z wcześniejszym projektem na płytę, czy odwrotnie – gość wpływa na jej kształtowanie?

Ustaliliśmy, że na każdej płycie pojawi się gość specjalny. Różnie znajdowany – w przypadku Michaela to Dorota (Miśkiewicz), albo Marek (Napiórkowski) podpowiedzieli, że do Polski przyjeżdża wyjątkowy trębacz i chętnie z nami zagra. A jest to ktoś, kto koncertuje z pierwszą ligą światowych muzyków, takich jak Marcus Miller, Al Jarreau, Kenny Garrett. Z tym ostatnim wiąże się zresztą anegdota: na pierwszej próbie u nas w domu Michael zauważył na ścianie duże zdjęcia moich idoli: Aderleya i właśnie Garretta. Od razu chwycił telefon i zadzwonił do kolegi, aby powiedzieć mu, że jest w Polsce taki „świr”, który zeszpecił sobie ścianę jego podobizną. Garrett ponoć bardzo chce poznać tego „świra” (śmiech)! Ale wracając do Michaela: generalnie trąbka bardzo pasuje w tym zespole – trąbka i saksofon. Cały pomysł na „Full Drive” wywodzi się zresztą z kwintetu Adderley’a - dzięki trąbce wracamy zatem do początków.

Jak oceniłby pan polską scenę jazzową, kondycję środowiska – chodzi o kluby, festiwale. Jak to funkcjonuje u nas? Jak wygląda w porównaniu z Europą, USA?

Myślę, że za dobrze nie funkcjonuje. Klubów jest mało, w Warszawie nie ma w ogóle - ludzie z całego świata dziwią się, że w stolicy nie istnieje klubowa scena, na której regularnie gra się jazz! Natomiast muzyków, bardzo dobrych, jest bardzo wielu, świetnie funkcjonują szkoły i wydziały jazzowe. Festiwali jest coraz więcej, nawet w małych miejscowościach, to cieszy. Ale panuje trend, aby na duże festiwale zapraszać głównie muzyków zagranicznych, a Polaków w małym procencie.

A jak prezentuje się na tym tle Poznań i poznański klub Blue Note?

Muszę przyznać, że Blue Note jest jedynym profesjonalnym klubem w Polsce, w którym regularnie prezentuje się jazz. Koncertują tam naprawdę poważni, światowi muzycy – w imponującej liczbie! Do tego ma świetną publiczność – ilekroć tam grałem, zawsze było wspaniale.

Czy jazz może przyciągać uwagę słuchaczy, dużej liczby słuchaczy?
U nas jazz jest zaniedbany. Chodzi głównie o media, w których jest pomijany. Wyjątkiem jest funkcjonujące w internecie Radio Jazz Fm, większość stacji spycha jazz coraz niżej w ramówce – kultowe Trzy Kwadranse Jazzu Jana Ptaszyna Wróblewskiego są na antenie w godzinach nocnych. Jazz jest nieraz grany w TVP Kultura – niestety nie jest to program powszechnie dostępny, tak jak TVP1 czy TVP2. Poza tym prezentowane tam koncerty i nagrania pochodzą z zamierzchłych czasów. W ostatnich latach nie powstało nic nowego. Tu pojawia się oczywiste pytanie o misję telewizji publicznej... W mediach istnieją w zasadzie tylko Stańko i Możdżer – i to też tylko od czasu do czasu. W telewizji nie ma żadnego edukacyjnego programu o jazzie. W Europie są takie programy. Ludzie je oglądają i to buduje popularność tej muzyki… Okazuje się, że jazz może przyciągać i przyciąga dużą publiczność, co później widać w telewizyjnych relacjach z ogromnych koncertów jazzowych, na które przychodzą dziesiątki tysięcy ludzi! NIe bójmy się jazzu, on nie jest taki straszny. Widać to po publiczności na naszych koncertach!

Jest Pan jednym z najbardziej rozpoznawalnych brzmieniowo, polskich muzyków. Na czym polega specyfika tego brzmienia, w czym tkwi jego sekret?

Nie wiem. I chyba żaden z muzyków tego nie wie. To jest w głowie, gdzieś we wnętrzu, duszy, sercu. Muzycy często zmieniają ustniki, instrumenty, żeby brzmieć inaczej, ale po jakimś czasie znów odzywa się ich własny sound, znów brzmią tak samo. To musi być w środku - jakaś tajemnica… To, co chemy przekazać poprzez muzyke, przekazujey również brzmieniem, opowiescią, dźwiekiem, emocjami, dynamiką. To wszystko to właśnie „brzmienie” „sound”.

Prywatnie Henryk Miśkiewicz jest doskonałym kucharzem i z zamiłowania ogrodnikiem, dlaczego akurat te dwie pasje? Czy coś je łączy z muzyką?

Ogród to raczej odpoczynek od muzyki, lubię pracę na powietrzu. A gotuję, bo… trzeba! I jakoś mi to wychodzi. W gotowaniu nie korzystam z przepisów, improwizuję. Czyli jest w moim gotowanu coś, co łączy się z muzyką! Improwizacja i smak...

Koncert odbędzie się w piątek, 14 września o godz. 20 w klubie Blue Note przy ul. Kościuszki 76/78.
Bilety na koncert kosztują 50 i 60 zł, można też kupić wejściówki na miejsca stojące w cenie 35 zł. Miejsca sprzedaży: Blue Note, Centrum Informacji Miejskiej, RockLongLuck, www.bilety24.pl.

Czytaj więcej wiadomości z Poznania




**

**

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto