Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pani Danuta szyła bieliznę dla Jennifer Lopez. Jej pracownię znajdziecie w Poznaniu

Justyna Bryske
Justyna Bryske
Pani Danuta Rzanna od wielu lat zajmuje się krawiectwem. ...
Pani Danuta Rzanna od wielu lat zajmuje się krawiectwem. ... Justyna Bryske
Pani Danuta Rzanna od wielu lat zajmuje się krawiectwem. Szyła kurtkę dla Małgorzaty Ostrowskiej. Prowadzi pracownię bieliźniarską w Poznaniu. Wykrojoną i uszytą przez nią bieliznę miała na sobie Jennifer Lopez.

Pracownię bieliźniarską pani Danuty Rzannej znajdziemy przy ul. Za Cytadelą 69 w Poznaniu. „Cały świat pani obszyje” – słyszę wychodzącą klientkę. Na ścianach wisi siedem dyplomów, w tym spółdzielni rzemieślniczej krawiecko-włókienniczej „Wielkopolanka” w Poznaniu, otrzymany za egzamin mistrzowski z bieliźniarstwa, który pani Danuta złożyła 8 czerwca 1972 roku. Choć szyje już od 14 roku życia.

Urodziła się trzeciego października 1951 roku w Kościerzynie Wielkim. Jej życie jest bajką o Kopciuszku, jak sama przyznaje.
Chciała zostać fryzjerką. Były wakacje, skończyła właśnie szkołę podstawową i pojechała do cioci, która w Poznaniu wykonywała typowe usługi krawieckie. Ciocia raz w pośpiechu podała jej bluzkę, żeby podszyła dół.

Pani Danuta zostaje krawcową

„Urodziłaś się krawcową. Wyglądem przypominasz swoją babcię, która z dziadkiem szyła mundury wojskowe podczas wojny” -powiedziała wtedy. - Wszyscy mówili, że mamy z babcią podobne pomysły krawieckie – opowiada pani Danuta.

To był lipiec, we wrześniu trzeba było wracać z wakacji. W niedzielę wujek pani Danuty wstał wcześnie rano i podzedł na dworzec PKP przy ul. Głogowskiej kupić „Głos”. Wtedy gazety kupowało się na dworcu, dodaje.
W ten sam dzień pani Danuta wróciła do Kościerzyna. W gazecie było ogłoszenie o pracy dla krawcowej. „Wujek kupił gazetę, przeczytał w niej ogłoszenie i nic mi nie powiedział! – ze śmiechem opowiada pani Danuta – dopiero po jakimś czasie zadzwonił, że mam wracać do Poznania.
Byłam za szczupła. Nie przyjęli mnie. To było krawiectwo ciężkie, dużo pracy fizycznej, dźwiganie dziesięciokilogramowego żelazka do prasowania płaszczy. Dzisiaj są lekkie, na parę”, dodaje.

Pani Danuta zapisała się do Technikum Odzieżowego w Poznaniu. Wychodziło tanije niż nauka projektowania odzieży w Łodzi. Pół dnia spędzała w szkole, a drugie pół w renomowanej firmie krawieckiej. Taka firma zgodnie z przepisami mogła zatrudnić trzy uczennice na trzy lata. Kiedy więc na pierwszym roku była jedna, na drugim mogły być dwie, to na trzecim nie było nikogo. Po dwóch semestrach na trzecim były dwie uczennice, na drugim jedna, wtedy na pierwszym znów nikogo, i tak dalej. Pani Danuta była na drugim roku z koleżanką, kiedy firmę odwiedziła klientka z Francji. „Miałam wtedy długie włosy” – uśmiecha się na to wspomnienie. „Francuzka zaproponowała mi wyjazd do Paryża i pracę projektantki w domu mody. Bałam się. Nie pojechałam.” Pani Danuta miała wtedy 15 lat.

Wyjdę za Ciebie, ale uszyj mi proszę garnitur

„Technikum nie ukończyłam, bo… poznałam swojego przyszłego męża. Powiedział, że weźmiemy ślub, ale że nie ma za co uszyć u mnie garnituru. – Śmieje się. – Mąż jak ja był biedny.” Pani Danuta wróciła do mamy do Kościerzyna. Tam szyła na okrągło w domu i dużo zarabiała. Mimo to przez pół roku wynajmowała pokój w Poznaniu. Stał pusty, ale dawał jej poczucie, że ma do czego wracać. Znalazła potem pracę na Starym Rynku w „Hartopolis”, prywatnym zakładzie krawiectwa artystycznego, które polegało na obciąganiu guzików, szyciu koronek oraz plisowaniu spódniczek.

- Mimo, że miałam wykształcenie krawcowej, powiedzieli mi: „wiesz co, nie wiem co ty robiłaś przez trzy lata” – śmieje się pani Danuta. Za pierwsze zarobione pieniądze kupiła parasol.

Potem był epizod pracy na ul. Źródlanej. – Mało płacili, a miarówka była ciężka, męska, to znaczy: fastrygowanie i upinanie garniturów. Miałam uszyć garnitur, a tam stary Singer [red. maszyna do szycia]  i do uszycia garnitur z laminatą [red. pianką pod tkaniną]. Minęły dwie godziny, byłam cała mokra, ale zrobiłam. No, i zostałam przyjęta". Pani Danuta opowiada dalej: „W firmie palili szmatami, byłam w ciąży, więc po każdym dniu pracy przychodziłam do domu i wymiotowałam, tak okropny był zapach palonego materiału. Nie było wtedy chorobówek, zwolniłam się więc z pracy, żeby urodzić. Zawsze otaczali mnie klienci. Pamiętam taką klientkę Niemkę, która dla moich dzieci przywoziła zawsze wór ciekawych rzeczy. W domu siedziało się przyjemnie, ale mówię do męża: nie damy rady, choćby nie wiem co. Idę do pracy. Przyjechała moja siostra na Gwiazdkę. 2 stycznia było ogłoszenie w gazecie. Siostra zajęła się moją roczną córką, a ja poszłam do pracy na ulicę Fredry”.

Lata PRL-u w Polsce. Popyt na bieliźniarstwo, skórzane kurtki i sexi koszulki. Kurtka dla Małgorzaty Ostrowskiej

To był mój pierwszy kontakt z bielizną i koniec szycia na maszynie. Projektowałam biustonosze, a po dwóch miesiącach byłam w ciąży z drugą córką. Po macierzyńskim wróciłam do pracy. Otworzyłam firmę z mężem. Potrzebne były uprawnienia mistrzowskie, ja byłam tylko czeladnikiem, złożyłam więc papiery do cechu i zdałam. Egzamin mistrzowski odbywał się w Izbie Rzemieślniczej. Dostawało się wymiary, potem był rysunek techniczny, wykrój, szycie w domu i dalej przy komisji. Miałam uszyć kostium dla siebie. Ciężko było o tkaniny wtedy. Nie zapomnę tego do końca życia. Dostałam zieloną pepitkę. To materiał z takich malutkich kosteczek, nie nadawał się do uszycia kostiumu. Jestem cholerykiem – śmieje się Pani Danuta – wzięłam zaczętą robotę i wyrzuciłam do kosza. Mój mąż, który jest bardzo spokojny, wyjął materiał z tego kosza, mówi, spróbuj jeszcze raz. No i udało się, choć nigdy już nie kupiłam sobie nic z pepitki".

"Popyt był na skórzane kurtki i skórzaną bieliznę. Pierwszy eksport? Kurtki dla Szwedów za komuny robiliśmy, w dolarach płacili. Wystawialiśmy się na Targach Poznańskich, gdzie wszyscy brali nasze kolekcje. Małgorzacie Ostrowskiej projektowaliśmy kurtkę. Szyliśmy z ciekawych dobrych skór. Miesięcznie przez firmę przewijało się osiem tysięcy osób. Nie było wtedy rozróżnienia mała / duża firma w sensie o jakim dziś myślimy. Duża firma to był zakład znany z miarówki. Jeśli chodzi o krawiectwo, to robiłam w życiu wszystko”.

Od 1977 roku osoby z otoczenia pani Danuty zaczynają likwidować firmy bieliźniarskie. „Nie ma popytu, na przykład na garnitury. A ja lubię swój zawód, dlatego się przebranżawiam. Mieliśmy stromą górę".

Dziś już tylko bieliźniarstwo. Projekt bielizny dla Jenny Packhmann. Szła w niej Jennifer Lopez

Pani Danuta wspomina jeszcze: -Przejście z krawiectwa do bielizny to ogromny skok. Pół centymetra w bieliźnie ma znaczenie. W krawiectwie nie ma żadnego. Z przyjacielem męża pojechaliśmy do Włoch, tam zobaczyliśmy jak się robi wzory, modeluje gorsety, maszyny były inne.

Dziś pani Danuta projektuje z jedwabiu dla Jenny Packhmann, angielskiej bielizny, którą nosi Jennifer Lopez. Raz w czasie pokazu mody zadzwoniła szefowa marki i mówi, że właśnie w uszytej przez panią Danutę bieliźnie, idzie po scenie Jennifer Lopez.

Ostatnia uczennica pani Danuty przy ul. Za Cytadelą 69 ma 28 lat. W zakładzie na końcówkach materiałowych przerabia się włoskie hafty. „Firma Chantalle zamawia 1000 metrów, dostajemy 100, tyle, że rok później, bo po roku mogą wypuszczać to na rynek. W Polsce produkuje się piankę do bielizny. Haft tylko Kalisz produkuje, ale nie umiemy tego robić. Nie jest to takie jak we Włoszech czy w Szwajcarii. Lekkość Włochów – z zachwytu przymyka oczy – byle jakie to może być, a dopieszczone do perfekcji.”

-Dziś nikt nie chce być krawcem, każdy chce być projektantem – odpowiada pani Danuta na pytanie o jedną tylko uczennicę i dodaje -Tendencja na świecie jest taka, że każdy chce mieć swoją krawcową. Tyle że Polacy są biedni, nas na to nie stać.

Szanse krawiectwa w Polsce

-Dla zagranicznych klientów, takich jak moja Angielka, szycie polega na ręcznym przeszywaniu koralików, drobiazgów. Tylko takie dokładne krawiectwo może przetrwać w Polsce, bo masówkę wykosili Chińczycy -mówi pani Danuta.

Skóra: złota, kozia, tak delikatna, że roluję i komplet bielizny mieści się w zamkniętej dłoni. Jak wybiera Pani kolory? „Zamawiam, otwieram kopertę z próbką i od razu wiem, że odrzucam. Znajomi zawsze się śmiali, że kolor sznurowadeł widzę przy butach. Ale kiedy przychodzi zamówiony kolor w postaci surowca, nie jest już ładny. Dla mnie był ładny, kiedy po raz pierwszy wyciągałam go z koperty. Wciąż interesuje mnie coś nowego.”
Pani Danuta jest emerytką, a jej zakład wciąż pracuje. -Jest ciężko. Każdy mówi, po co Ty to robisz?! Chcę robić coś nowego, ile się tylko da -stwierdza i wspomina -Kiedyś było nie to, że dobrze, ale inaczej: wystawy uczniowskie w Izbie Rzemieślniczej, a teraz... nikt nie chce się uczyć.

Justyna Bryske

od 7 lat
Wideo

Jakie są wczesne objawy boreliozy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto