Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pijmy nalewki!

Lilia Łada
Lilia Łada
Czy wiecie, że to nalewka, a nie wódka jest rdzennie polskim napojem? Jej historię, a także ciekawsze przepisy opisał Andrzej Fiedoruk w książce "Okowita, przepalanka i nalewki" - i opowiadał o niej podczas spotkania na Jarmarku Dobrego Smaku.

Trudno byłoby znaleźć lepszą okazję do rozmowy o nalewkach niż jarmark, którego przecież koronną częścią jest konkurs na najlepszą nalewkę. A jeśli jeszcze o nalewkach dyskutują specjaliści w branży to naprawdę jest czego posłuchac. Tak było i tym razem, bo oprócz Andrzeja Fiedoruka gościem spotkania był producent nalewek Karol Majewski a prowadził je Marcin Januszkiewicz, autor znakomitych, napisanych wespół z Adamem Pleskaczyńskim, książek o Poznaniu.

No i właśnie przy okazji rozważań o Poznaniu i nalewkowych tradycjach wyszło, że z nalewkami i w ogóle z tradycjami alkoholowymi w Poznaniu nie było najlepiej. Chlubnym wyjątkiem był tu Karol Marcinkowski, który uważał, że nic nie leczy lepiej cholery niż... szampan w dużych ilościach. Zaordynował taką kurację pewnemu siedemdziesięcioletniemu dżentelmenowi - jak to opisał w jednej ze swoich książek Marcin Januszkiewicz - i rzeczywiście, po wypiciu trzech butelek szampana pacjent poczuł się lepiej, a nawet znacznie lepiej: gromkim głosem zaczął się domagać mocniejszych trunków...

Karol Marcinkowski namawiał też państwa Kolskich, zaprzyjaźnione z nim małżeństwo aptekarzy, by w swojej aptece sprzedawali mocny porter. Ba, byli lekarze, którzy uważali, że najlepszym lekarstwem na wszelkie choroby jest... upić się solidnie dwa razy w roku: raz wiosną i raz jesienią.

Nalewkom doktor Marcinkowski nie poświęcił zbyt dużo uwagi, bo nie były one wówczas niczym wyjątkowym.
- Były w każdym szanującym się domu, robione według własnych przepisów z ziół i owoców, a pito je wyłącznie w celach leczniczych - opowiadał Andrzej Fiedoruk. - Słynna staropolska orzechówka była doskonałym środkiem na kłopoty z trawieniem, a kminkówka pomagała na wzdęcia.

Nalewki miały wówczas specjalną, oddzielną apteczkę, a czasem nawet i pannę apteczkową, której obowiązkiem było trzymanie trunków pod kluczem, by nikt niepowołany nie miał dostępu do nalewek, no i pilnowanie, by nikt też nie poznał tajników receptury, która była często zazdrośnie strzeżonym sekretem. Ale tak naprawdę geneza powstania tych często bardzo skomplikowanych w produkcji destylatów jest znacznie bardziej prozaiczna.

- Produkowana wódka, czyli okowita, miała nie najlepszy smak - wyjasniał Andrzej Fiedoruk. - Wynikało to z niedoskonałości technologii, a także niewielkiej wiedzy na temat procesów chemicznych. Dlatego zaczęto dodawać owoce, a później także i cukier, by poprawić smak produkowanego alkoholu. A z czasem produkcja nalewek stała się celem samym w sobie...

- W dawnej Polsce pan domu przy stole częstował wybranych gości właśnie nalewką - opowiadał Karol Majewski. - A reszta gości piła wino czy okowitę.

Teraz nalewki przeżywają swój renesans, a jednym z powodów jest, jak uważa Andrzej Fiedoruk, nostalgia za kredensem babuni, w którym kryły się te specjały, lub tęsknota za sielskim światem znanym z literatury, w którym właśnie piło się znakomite nalewki. Książka "Okowita, przepalanka i nalewki" jest właśnie owocem takiej nostalgii i zaproszeniem do samodzielnego wypróbowania przepisów na smakowite destylaty.  A wśród 400 przepisów są tak niezwykłe jak nalewka fistaszkowa, ogórkowa, na mleku czy na cukierkach kukułkach...

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto