Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Podsumowanie Enter Music Festival

Redakcja
Pogoda idealnie dopasowała się do muzyki granej na Enter Music Festival. Wtorek był ciepły i beztroski, w środę grzmiało zarówno niebo, jak i bębny gościa Leszka Możdżera - festiwal w podsumowaniu Marcina Kostaszuka.

- Zagramy zupełnie inaczej niż na płycie - tak kulminacyjne wydarzenie pierwszej edycji Enter Music Festival zapowiedział Leszek Możdżer, dyrektor artystyczny i zarazem główna gwiazda imprezy.

Co miał na myśli, zrozumieliśmy za chwilę - ściągnięty awaryjnie mistrz instrumentów perkusyjnych Mino Cinelu po prostu nie zdążył poznać dogłębnie możdżerowego pomysłu na tematy Krzysztofa Komedy. Efektem był jazz, który można nazwać... tenisowym.

Możdżer serwował piłkę z charakterystyczną komedową melodią, a Cinelu odbijał piłkę palcami, stopami, pałeczkami - wszystkim, co wprawiało w ruch jego arsenał instrumentów i instrumencików rytmicznych. Wymiana muzycznych piłek była na szczęście na poziomie wimbledońskim - spontanicznemu duetowi najlepiej udały się improwizacje w "Svantetic" i "Crazy Girl".

Zobacz zdjęcia z Enter Music Festival

Tenisowe skojarzenia pojawiły się też później. Gdy Możdżer i Cinelu kończyli swój występ kołysanką z "Dziecka Rosemary", akompaniowały im już grzmoty i szelest liści trafianych kroplami deszczu. Na trwającym właśnie Wimbledonie w takich sytuacjach mecze się przerywa i tak też się stało nad poznańskim jeziorem.

Połowa widowni uznała, że to już koniec festiwalu, ale organizatorzy stanęli na wysokości zadania - nie tylko wpuścili moknącą publiczność do zadaszonej strefy dla "VIP-ów", ale też po półtoragodzinnej przerwie uruchomili ponownie scenę dla pozostałych wykonawców. Nik Bartsch mógł nas zatem hipnotyzować transowymi, motorycznymi kompozycjami, a Saintbox intrygować, co też dzieje się za zasłaniającymi zespół kotarami.

Tym bardziej że na ekranach pojawiali się także muzycy, których w Poznaniu nie było, jak Macio Moretti. Jazzowe pudełko na chwilę się jednak otworzyło i dało okazję do podziękowania Gabie Kulce, Olo Walickiemu i innym członkom Saintboksa.

Dzień wcześniej pogoda sprzyjała jazzowemu piknikowi: nawet występująca już po północy Viktoria Tolstoy mogła przywdziać strój dość zwiewny i eksponujący jej niewątpliwą urodę. Byłoby jednak szowinizmem kończyć na tym ocenę występu Szwedki z rosyjskimi korzeniami. Repertuar złożony z jazzowych interpretacji (od pieśni rosyjskich, po Prince'a i Petera Gabriela) przekonywał powoli, ale po świetnym finale rozśpiewana Viktoria mogła świętować wiktorię.

Czytaj też: Co przekonało Możdżera do Poznania

Cichym bohaterem koncertu Viktorii był jej pianista Jakob Karlzon. Wcześniej właśnie pianiści wystąpili w głównych rolach. Michael Wollny na czele swego trio miał niezłe momenty, ale jego niewątpliwa subtelność trochę kłóciła się z repertuarem, w którym było miejsce nawet na przerażające trzaski, powszechnie interpretowane jako awaria nagłośnienia. Akustyk jednak nie reagował... Lepiej wypadł Paweł Kaczmarczyk, który ze swym zespołem sięgnął do etnicznych motywów, mieszając jazz z brzmieniami żydowskimi.

Organizatorzy już zapraszają widzów 5 i 6 czerwca 2012 roku na ciąg dalszy festiwalu z enterem z nazwie. Ci, którzy tę zapowiedź usłyszeli, nie dadzą się długo prosić. Wyrósł nam bowiem kolejny niebanalny muzyczny plener, na którym wysoka jakość wykonawców idzie w parze z pogodnym klimatem pikniku dla pasjonatów. Taki jazzowy Wimbledon.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto