Fabuła wydaje się bardzo prosta: trzy siostry przyjeżdżają na pogrzeb matki i ich spotkanie staje się okazją do przypomnienia sobie wzajemnych pretensji i prób uporządkowania bolesnych wspomnień. Nie wydaje się to ani zaskakujące, ani oryginalne, jednak budowa spektaklu, oparta na dramacie Shelagh Stephenson, interpretacja reżysera oraz bardzo przekonująca gra aktorów sprawiają, że widz wychodzi z teatru wstrząśnięty i wręcz zdziwiony, że pozornie oczywista sytuacja mogła okazać się zupełnie niebanalna.
Rzecz w tym, że siostry nie są postaciami prostymi. Chociaż można je w jakiś sposób krótko scharakteryzować (Teresa: zestresowana cierpiętnica, Mary: lekarz nigdy nie tracący głowy, Catherine: nimfomanka, alkoholiczka i ćpunka), wraz z rozwojem akcji okazuje się, że posiadają cechy, których początkowo w ogóle nie zdradzały i mówią rzeczy, których nikt by się po nich nie spodziewał. Nie wydają się przy tym postaciami chaotycznymi i niekonsekwentnie zbudowanymi, ale skomplikowanymi, prawdziwymi osobami, w których życiu zachodzą dramatyczne i radykalne zmiany.
Żeby było jeszcze ciekawiej, dzień przed własnym pogrzebem w rodzinnym domu pojawia się duch matki. Zmarła mama ukazuje się jedynie Mary, i pomimo tego, że nie straszy nagimi kośćmi ani rozkładajacą się skórą, jest dosyć przerażająca, bo tak samo, jak przez całe życie wtrącała się w życie swojej córki, tak samo wtrąca się w nie i po śmierci. Próbuje rozliczyć swoje ciężkie życie i wieczne poczucie wykluczenia ze spraw swoich córek oraz odrzucenie przez nie. Chociaż niektóre jej zachowania - nawet po śmierci - są niesprawiedliwe i wręcz skandaliczne, nie da się jej nie współczuć. Prosta kobieta, która nie rozumie, dlaczego córki jej nie rozumieją, budzi tak wielką litość i smutek, że można zapomnieć o tym, że swoje dzieci bardzo krzywdziła.
W relacje pomiędzy czterema kobietami wplatają się także ich mężczyźni aktualni i już nieobecni, a każdy z nich, choć stojący trochę w cieniu dramatycznych problemów sióstr i matki, okazuje się również bardzo wyrazistą osobowością (co wcale nie znaczy, że prostą). No i czarny, absurdalny humor. Zdania w stylu "Próbowałam tej... no... medytacji, ale recytowanie przepisu na pieczeń wołową bardziej mnie uspokaja" albo "Mama wysłałaby nas na K2 w klapkach i z torebkami pod kolor" pojawiają się w scenach przedstawienia tak nagle i nieoczekiwanie, że nie wiadomo, czy śmiać się na cały głos, czy lepiej milczeć, bo na scenie za krótki moment i tak ktoś znowu się rozpłacze.
Po raz kolejny okazuje się, że aby zaczarować widzów, nie potrzeba ani widowiskowej scenografii, ani żadnych innych "efektów specjalnych". Świetny spektakl może się rozegrać - tak jak "Pamięć wody" - w jednym, skromnym pokoju z kilkoma fotelami i łóżkiem. Co się liczy, to gra. A tę w wykonaniu szóstki aktorów wybranych przez Wiśniewskiego można określić tylko w jeden sposób: mistrzostwo, po prostu mistrzostwo.
Shelagh Stephenson
Pamięć wody (The Memory of the Water)
Przekład: Elżbieta Woźniak
Reżyseria: Łukasz Wiśniewski
Scenografia, kostiumy: Szymon Gaszczyński
Opracowanie muzyczne: Agata Jagniątkowska
Aktorzy:
Irena Dudzińska (gościnnie) - Matka
Gabriela Frycz - Catherine
Edyta Łukaszewska - Mary
Maria Rybarczyk - Teresa
Ildefons Stachowiak - Frank
Waldemar Szczepaniak - Mary
Premiera 24 października 2008 roku
Scena Nowa
Teatr Nowy w Poznaniu
Recenzowany spektakl zagrany został 25 października 2008 roku.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?