Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polskie miasta coraz chętniej reklamują się w serialach. A Poznań?

Paulina Rezmer
Artur Żmijewski jako Ojciec Mateusz przemierza na rowerze ulice Sandomierza
Artur Żmijewski jako Ojciec Mateusz przemierza na rowerze ulice Sandomierza Wiki Commons
Sprzedać można wszystko. W myśl tej zasady działają samorządowcy do spółki z producentami polskich seriali. Choć pomysł promowania miast na ekranie nie jest nowy, działania pod hasłem city placement zyskują na popularności. Czy to dobra forma reklamy?

Koszt wypromowania Zielonej Góry w jednym odcinku serialu "Rodzinka.pl" wyniósł 103 tys. zł. Za tę kwotę miasto dostało działania z zakresu public relations ze strony TVP, billboardy sponsorskie oraz emisję serialu w telewizji i internecie. Komu potrzebne są takie wydatki? Samorządom, które w ten sposób chcą przyciągnąć do swojego regionu potencjalnych turystów. Właśnie dlatego serialowi Boscy z "Rodzinki.pl", na co dzień mieszkańcy Warszawy, udali się na wakacje do Lubuskiego. Pokazali dwóm milionom widzów winnice i Zakon Cystersów w Paradyżu. - Myślę, że wielu Polaków w ogóle nie wie, że tutaj są tak piękne tereny - przekonywała z planu Małgorzata Kożuchowska, serialowa Natalia Boska w wywiadzie dla Onetu.

Ojciec Mateusz jak Frodo Baggins

O tym, że piękne tereny są również w Świętokrzyskiem wielu Polaków przekonało się dopiero dzięki serialowi "Ojciec Mateusz". Kręcony w Sandomierzu serial jest w Polsce od lat podręcznikowym przykładem city placement, czyli promocji miasta w filmie lub serialu.

Tylko w ubiegłym sezonie przy okazji publikacji na temat serialu nazwa miasta pojawiła się w mediach blisko 600 razy. Już po emisji pierwszej serii ruch turystyczny w Sandomierzu wzrósł o 30 proc. To wynik porównywalny z tym, który odnotowano w Nowej Zelandii zaraz po spektakularnym sukcesie filmowej wersji Władcy Pierścieni.

Żeby przyciągnąć jeszcze więcej turystów, sandomierskie PTTK rozpisało nawet specjalną trasę dla fanów Ojca Mateusza. Wycieczka śladami najsłynniejszego w Polsce księdza trwa cztery godziny i kosztuje 26 złotych. Bilet wstępu obejmuje wejścia do takich miejsc jak Brama Opatowska, katedra, zbrojownia rycerska i... posterunek policji.

ZOBACZ TEŻ: Ostatni klaps "Ostrej randki 3D" [ZDJĘCIA, WIDEO]

- Serialowe ekipy i współpracujące z nimi władze samorządów mniej lub bardziej świadomie kreują w ten sposób w świadomości tłumu sztuczne symbole - zauważa Piotr Luczys, socjolog miasta z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. - Przecież na ulicy Wspólnej w Warszawie albo w Jaruzelu, czyli Wilkowyjach znanych z serialu Ranczo nie ma nic ciekawego. To tylko miejsca znane nam z ekranu. Odwiedzanie ich ma niewielką wartość turystyczną - zapewnia.

Ruch turystyczny śladami filmowych bohaterów przez specjalistów od marketingu nazywany jest dziś set jetting. O tym, że napędza on pieniądze do miejskiej kasy wiedzą doskonale miejscy włodarze. Dlatego z ochotą angażują się w prace związane z realizacją zdjęć. Kiedy na potrzeby jednego z odcinków Ojca Mateusza trzeba było przemieścić kiosk z prasą, rękawy osobiście zakasali pracownicy służb m iejskich. Wszystko po to, by miasto zaprezentowało się z prawdziwą klasą.

Mydlana opera z widokiem na Wawel

- Marzeniem każdego filmowca jest stworzenie filmu, w którym da się dobrze wyeksponować miasto - zapewnia Błażej Szydzisz, montażysta i scenarzysta filmowy z projektu Poznań I Love You realizującego filmy promujące stolicę Wielkopolski. - Problem w tym, że rynek seriali jest w Polsce niedofinansowany, więc widz ogląda tylko fasady budynków i przebitki z miejsc publicznych, a większość scen i tak kręci się tanim kosztem w studio - zauważa. - Właśnie dlatego większość produkcji zamiast promować miasta tylko im szkodzi.

Najlepszym przykładem na to jest nowy serial Polsatu, "Pierwsza miłość". W nim stolicę wręcz przereklamowano. Widz dostaje procję zdjęć przedstawiających wyłącznie lśniące ulice, nowoczesne apartamentowce i ekskluzywne sklepy. Szczególnie uważni nie szczędzą złośliwych komentarzy.

- Z każdego serialu kręconego w Warszawie wynika, że wszystkie drogi wiodą przez plac Trzech Krzyży, a przez każdą starówkę jednak można przejechać rowerem ignorując znaki zakazu - komentuje w sieci Kinga. - Studenci mieszkają w apartamentach, a wszyscy mieszkańcy Krakowa mają co najmniej jeden pokój z widokiem na Wawel - żartuje.

Ten ostatni przykład odnosi się do kręconego w grodzie Kraka serialu Julia. Podobny mechanizm estetyzacji zastosowano też w serialu "Komisarz Alex" nagrywanym w Łodzi. Tam a trasa pościgu zawsze wiedzie przez wysprzątane i zadbane podwórka. Taki montaż zdjęć nie jest przypadkowy.

- W Polsce warunek udanego serialowego city placement jest jeden: trzeba pokazać, że miasto jest estetyczne, zadbane i wszystkim żyje się w nim świetnie - tłumaczy Piotr Luczys. - W efekcie takiego zabiegu oglądamy miasto w kawałkach, najczęściej jego centralną, najbardziej atrakcyjną i zadbaną część, i to widoczną tylko z poziomu ludzkiego wzroku.

- W Stanach Zjednoczonych, skąd nieśmiało czerpiemy serialowe wzorce można pokazać miasto w pełnej krasie, bo jest na to ogromny budżet i naprawdę duże ekipy filmowe - tłumaczy Szydzisz. - W polskim serialu trudno o scenę dialogu, która odbywa się w plenerze, z miastem w tle. Powód jest prosty: żeby taką scenę nakręcić potrzeba sporej ekipy, odpowiedniego sprzętu i dużo czasu. Taniej jest zrobić przebitkę z Pałacu Kultury albo Wawelu, a resztę dorobić w studio oszukując mniej czujnych widzów.

W roli głównej Poznań

Stolica Wielkopolski na promocję w telewizji stawiała zanim do Polski dotarło pojęcie city placement. To właśnie w Poznaniu i okolicach Jerzy Sztwiertnia realizował "Najdłuższą wojnę nowoczesnej Europy", historyczny serial ukazujący walkę Polaków z naporem germanizacyjnym. Od czasu, gdy Poznań zagrał w serialu minęły jednak cztery dekady i dziś zamiast na ekranie telewizora poznaniacy mogą jedynie oglądać swoje miasto w "Ostrej Randce", która pod koniec sierpnia. Thriller Macieja Odolińskiego nie zebrał wielu pozytywnych recenzji, trudno więc liczyć na to, że przyciągnie turystów.

- Pytanie, czy w ogóle potrzebujemy tego rodzaju turystów - zastanawia się Piotr Luczys. - W Poznaniu świetnie sprawdza się turystyka historyczna oraz ta związana z targami. Może zamiast szukać nowych rozwiązań wystarczy dobrze wykorzystać to, co już mamy - kończy.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto