Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

POZNAŃ - Jaki będzie tegoroczny Festiwal Malta po flamandzku?

Marcin Kostaszuk
Miasta Flandrii ominęły dziejowe burze – będąc w Brugii łatwo zatem uwierzyć, że w XV wieku miasto to było europejskim centrum sztuki
Miasta Flandrii ominęły dziejowe burze – będąc w Brugii łatwo zatem uwierzyć, że w XV wieku miasto to było europejskim centrum sztuki Marcin Kostaszuk
Najbardziej znany poznański festiwal kulturalny rozpoczyna się już za niecałe trzy tygodnie, o czym przypominają wszechobecne, różowe plakaty. Najbardziej intryguje w nich jednak nie kolor, a podtytuł "Idiom: Flamandowie". O tym, co się za nim kryje, próbowaliśmy dowiedzieć się podczas kilkudniowej podróży po Flandrii, która stopniowo staje się regionem mającym aspiracje daleko większe, niż tylko bycie jedną z prowincji Belgii.

Wbrew powszechnemu przekonaniu z Belgami Polaków łączą kręte ścieżki historii - tyle że Belgia była zabawką w ręku mocarstw nie przez dziesięciolecia, lecz przez stulecia, przechodząc przez ręce francuskie, niemieckie, hiszpańskie, austriackie i niderlandzkie. Suwerenna Belgia powstała w wyniku rewolucji w 1830 roku, której wybuch nastąpił 25 sierpnia w... teatrze.

Bunt przeciwko niderlndzkiej zwierzchności wywołało bowiem poruszające, patriotyczne przedstawienie "La Muette de Portici", którego publiczność, po wyjściu z brukselskiej opery wszczęła zamieszki. Z południowych prowincji dzisiejszej Holandii powstało państwo, złożone z dwóch głównych prowincji: Flandrii i mocno związanej z kulturą francuską Walonii. Flandria to północna prowincja Belgii, obok Walonii i stołecznego regionu Brukseli jeden z trzech regionów autonomicznych tego kraju.

Luc van Dries z Flamandzkiego Instytutu Teatralnego nie demonizuje "nocy w operze", jako źródła siły sceny teatralnej we Flandrii. Z prostego powodu: "La Muette de Portici" było sztuką wykonywaną po francusku. W kraju, w którym istnieją trzy wspólnoty językowe (flamandzka, francuska i niemiecka), ale 60 procent ludności posługuje się flamandzkim , dopiero w połowie XX wieku zaczęła się kruszyć dominacja francuszczyzny. Pierwszy teatr, w którym wystawiano sztuki także po flamandzku, powstał w 1945 roku, ale dopiero od 1967 roku można mówić o powstaniu warunków dla zaistnienia odrębnej sceny flamandzkiej.

- Nie ma czegoś takiego jak belgijska tożsamość - autorytatywnie stwierdza Luc van Dries. - Gdy w części walońskiej teatr coraz wyraźniej zamieniał się w muzeum tej sztuki, we Flandrii rozpoczął się proces decentralizacji, także w sferze sztuki. Wraz z rozwojem takich miast jak Antwerpia, Bruksela czy Brugia, zaczęły w nich powstawać niewielkie, ale prężne centra sztuki, do których trafiały sztuki najbardziej inspirujących twórców na świecie.

Można tu mówić o czterech falach: od teatru beckettowskiego, poprzez wpływ takich artystów jak Jerzy Grotowski czy Tadeusz Kantor (tę tezę potwierdzi później w rozmowie wybitny reżyser Jan Fabre - przyp. Kosta), polityczny teatr lat 70. i 80. aż do postmodernistycznego fermentu od lat 80. Taka była konsekwencja spotkań z takimi twórcami jak Peter Brook, Tadeusz Kantor, Living Theatre, Robert Wilson, czy Pina Bausch - uważa van Dries.

Samo naśladowanie - nawet twórcze - zagranicznych wzorców nie przyniosłoby jednak teatrowi flamandzkiemu międzynarodowego rozgłosu. Dramaturg Marie van Kerckhoven, działająca od drugiej połowy lat 60. zauważa, że mimo gospodarczej prosperity regionu, widownia we Flandrii była zbyt mała, by sama z siebie utrzymać rodzącą się scenę. Twórcy byli więc niejako skazani na myślenie o swym potencjalnym odbiorcy także poza swym regionem, tym bardziej że sprzyjała temu wielokulturowość Belgii. Chodząc ulicami Brugii, Gandawy i przede wszystkim Brukseli trudno na przykład nie zauważyć, jak wielką liczbę mieszkańców stanowią tu emigranci z Maroka, Algierii i innych krajów arabskich.

- Zauważyliśmy, że w środowiskach muzułmańskich nie istnieje tradycja teatralna w naszym rozumieniu, stworzyliśmy więc festiwal, który miał za zadanie przyciągnąć także tę nową publiczność i zbliżyć do siebie nasze kultury - mówi Marie van Kerckhoven. O tym, że warto to czynić, widzów Malty ma za zadanie przekonać wywodzący się z tego środowiska reżyser Sidi Larbi Cherkaoui.

Kosmopolityczna Bruksela, mimo iż położona we Flandrii nie jest dobrym miejscem dla poznania specyfiki tego regionu. Taką możliwość daje natomiast już sama podróż kolejowa do jego najważniejszych miast - Gandawy, czy znanej kibicom Lecha Brugii. Upraszczając, można powiedzieć, że wszędzie jest niezwykle... blisko. - Belgia jest krajem o prawie trzykrotnie większej gęstości zaludnienia - przypomina Luk van Dries. Kontakt twórców z obu wymienionych wyżej miast nie był zatem nigdy problemem.

Prawdziwe źródła ich odrębności kryją się jednak w ich malowniczych zaułkach, zwłaszcza w poprzecinanej kanałami Brugii, którą przewodnicy lubią tu nazywać "Paryżem wieków średnich". Nie jest to określenie na wyrost - w XV wieku bogate, handlowe miasto przyciągało najznakomitszych artystów swej epoki, o czym świadczą niezwykłe eksponaty w kościołach (m.in. rzeźba Michała Anioła w kościele Notre Dame), a także muzeum twórczości żyjącego tu wówczas Hansa Memlinga. W malarskiej spuściźnie przodków odnalazł inspirację między innymi reżyser Jan Fabre, który pracę teatralną łączy z kolejnymi wystawami swych dzieł malarskich i rzeźbiarskich.

Jak to wszystko przełożyło się na współczesny teatr flamandzki? Po obejrzeniu dwóch sztuk ("Another Sleepy Dusty Delta Day" w reżyserii Jana Fabre oraz "Out Of Context" Alaina Platela) trudno wyciągać jednoznaczne i daleko idące wnioski. Oba dzieła wymagają od odbiorcy skupienia i otwartości na nieoczekiwane, a czasami szokujące środki, jakie reżyserzy zalecili swym aktorom, zwłaszcza w warstwie tanecznej. Dla odbiorcy z Polski istotna jest także flamandzka tradycja, zgodnie z którą koniec spektaklu nie oznacza końca jego przeżywania: zarówno teatr w Gandawie, jak i kameralne centrum kulturalne w Brugii zostały zbudowane tak, by widz mógł w nich zaraz po spektaklu usiąść, wypić coś lżejszego lub mocniejszego, i na bieżąco skomentować obejrzaną właśnie sztukę.

- To świetny przykład zupełnie nowego podejścia do teatru: traktowanie jako miejsca otwartego, miejsca spotkań i dyskusji z publicznością. Formy, która, mimo że jest oczywiście dopracowana i gotowa, nie jest zamknięta, tylko pozwala na to, żebyśmy wzięli w tym udział - uważa krytyk Piotr Gruszczyński. Na przełomie czerwca i lipca Poznań będzie miał podobną szansę i szkoda byłoby z niej nie skorzystać.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto