Co roku do Poznania zjeżdżają setki studentów w ramach programu studenckiej wymiany Erasmus. A władze uczelni deklarują – chcemy, żeby uniwersytet był jeszcze bardziej międzynarodowy. W poznańskich przychodniach leczą lekarze obcokrajowcy, w barach pracują Hindusi i Turcy, a uliczny handel prowadzą Wietnamczycy. Wszyscy zdecydowali się zamieszkać w stolicy Wielkopolski. Są zadowoleni, czy jest coś, co doprowadza ich do szewskiej pasji? O to właśnie zapytaliśmy naturalizowanych poznaniaków.
Patricka, studenta, spotkaliśmy koło centrum handlowego przy ul. Marcelińskiej, niedaleko Domu Studenckiego Eskulap. Tuż po 13 próbował dostać się do sklepu optycznego, który w niedzielę miał być otwarty od 10 do 16. Na próżno.
– How very polish... (jakież to polskie) – komentuje. – Ten brak organizacji jest charakterystyczny dla Polaków. Nie chcąc się narażać polskim kolegom, prosi więc, żeby nie podawać jego nazwiska.
Bardziej łaskawa dla Polaków jest Jennifer z Tajwanu (jej chińskie nazwisko to Tzu–I–Hung,). Jest na trzecim roku medycyny. I, mimo że nauka polskiego sprawia jej ogromną trudność, zamierza w Poznaniu skończyć studia.
– Ludzie w tym mieście są fantastyczni i otwarci na innych – przyznaje. – Ale tramwaje wiecznie spóźnione. A pociągi? Niestety, brudne. Toalety na dworcach i w samych pociągach? W porównaniu z tym, czym jeździ się na Tajwanie, to dramat!
Programowym optymistą jest za to Hindus Harminder Pal Singh, pochodzący z miejscowości Amritsar w prowincji Pendżab. Mieszka w Poznaniu od trzech lat, pracuje w barze z kebabem przy ul. Sierocej. Do Poznania przyjechał za żoną – Polką, którą poznał w czasie swoich studiów na Cyprze.
– Jedyne, co mnie denerwuje to pogoda. I zalegające na ulicach i chodnikach zwały śniegu. Ciężko się do tego przyzwyczaić – przyznaje. I dodaje, że niedługo będzie musiał zainteresować się tym, na którą partię polityczną oddać swój głos.
Urzędnicze absurdy doprowadzają z kolei do szału Maxa Czapskiego, pół-Polaka, pół-Argentyńczyka. Mieszka w Polsce ponad pięć lat. Co robi w Poznaniu? Na studiach usłyszał, że polski to jeden z najtrudniejszych języków na świecie. Więc... postanowił się go nauczyć. A potem otworzył szkołę językową.
– Buenos Aires to miasto, w którym problemy były ze wszystkim. Od komunikacji miejskiej po policję – mówi Czapski. I dodaje: – Jednak to, co wyprowadza mnie jednak w Poznaniu z równowagi, to absurdy w urzędach i bezsensowne przepisy. Nie mogłem się zameldować, bo nie miałem książeczki wojskowej. A nie miałem książeczki, bo argentyńskiego obywatelstwa nie można się zrzec.
Takich problemów nie miał Ventzislav Piriankow, rzeźbiarz i właściciel galerii sztuki. Bułgar przyjechał do Poznania na studia. Uniwersytet Artystyczny skończył w 1995 roku. Jak ocenia poznańskie życie kulturalne?
– Co denerwuje mnie w Poznaniu? Całkowity brak zainteresowania urzędników sferą kultury. Miałem kilka prób, podejść do działalności w sferze publicznej, ale szybko zorientowałem się, że ta droga, w moim przypadku, prowadzi donikąd. Nawet nie wiem, jak to się robi. Zniechęca mnie też opinia nieczystych układów w Poznaniu – mówi Piriankow.
Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?