Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przyjdą odebrać jej siódme dziecko

Katarzyna Kamińska
Agnieszka i ojciec jej dzieci przed domem postawili „monument” pamięci zmarłej córki
Agnieszka i ojciec jej dzieci przed domem postawili „monument” pamięci zmarłej córki Sławomir Seidler
Agnieszka ma 33 lata. Od ponad 10 żyje w związku z mężczyzną dużo od niej starszym. Urodziła mu już siedmioro dzieci. Żadnego nie wychowuje - ostatnie odbiorą jej najpewniej jutro.

Rok 2003

- Caritas zaalarmował nas, że na poznańskich Podolanach rodzina, w której są małe dzieci, potrzebuje pomocy - opowiada Lidia Leońska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. - Mamy obowiązek zareagować, ale rodzina nic od nas nie chciała. Nasz pracownik kilka razy nie został wpuszczony.

Agnieszka i jej partner wychowują w tym czasie dwie córeczki - urodzone w 2000 i 2002 roku.
Do MOPR-u docierają sygnały z najbliższego otoczenia, że w rodzinie nie dzieje się dobrze. Ośrodek zobowiązany przepisami, powiadamia sąd.

Na miejsce zostaje wysłany kurator sądowy, ale również jego nikt nie wpuszcza do domu. Zdaniem rzeczniczki MOPR, gospodarz jest agresywny w stosunku do pracowników socjalnych i kuratora. W lipcu 2005 r. Agnieszka rodzi trzecią dziewczynkę. W sierpniu obie zostają wypisane do domu. Gdy we wrześniu matka idzie do przychodni ze starszymi dziećmi, lekarka widzi w wózku sine, niedające oznak życia niemowlę. Dziecko trafia natychmiast do szpitala.

- Nie pozwolili mi jej zobaczyć przez dwa tygodnie, nie dopuścili - mówi Agnieszka. - Dopiero dzień przed śmiercią.

Bo dziecko umiera. Sekcja zwłok wykaże, że przyczyną śmierci było zapalenie płuc i wada serca.
Agnieszka: - Wiem, że gdybym przy niej była, to ona miałaby siły walczyć. To oderwanie jej ode mnie sprawiło, że umarła. Ja twierdzę, że mi dziecko zabito.

W tym samym czasie, we wrześniu, decyzją sądu kobiecie odebrane zostają i umieszczone w rodzinie zastępczej dwie jej starsze córki.
- Trzeba reagować, gdy istnieje podejrzenie, że zagrożone jest zdrowie i życie małoletnich dzieci - mówi Leońska.
Agnieszka zachodzi w ciążę.

Rok 2006

- Chciałam gdzieś tak w styczniu zobaczyć dziewczynki, ale ta kobieta z rodziny zastępczej zamknęła mi drzwi przed nosem - opowiada Agnieszka.

Kilka miesięcy później trafia na oddział położniczy przy Lutyckiej i przedwcześnie rodzi synka. Ważące 300 gramów dziecko żyje tylko dwie godziny. Wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiają, że kobieta trafia do szpitala psychiatrycznego w Gnieźnie. Rodzina namawia ją, by skłoniła swego partnera do współpracy ze służbami socjalnymi. Ta zgadza się, wychodzi ze szpitala i wraca do Poznania. W sytuacji rodziny nie zmienia się nic - oboje nie zgadzają się na ingerencję służb w ich życie. Z czworga dzieci pod swoją opieką nie mają żadnego - dwie najstarsze dziewczynki są w rodzinie zastępczej, dwoje kolejnych zmarło. W sądzie toczą się sprawy o odebranie praw rodzicielskich.
Agnieszka zachodzi w ciążę.

Rok 2007

Jesienią policja interweniuje na Starym Rynku. - Przechodnie alarmują, że widzieli spacerującą skąpo ubraną parę ludzi z dzieckiem w wózku - mówi Leońska. - Funkcjonariusze zastają nie do końca ubranych dwoje ludzi i zmarznięte dziecko.

To Agnieszka, jej partner i ich piąte dziecko. Maluch trafia do szpitala na Krysiewicza, gdzie lekarze diagnozują zapalenie płuc. Chłopiec już do domu nie wróci - najpierw zostanie umieszczony w domu dziecka, później przekazany do adopcji. Adoptowane zostaną wkrótce również dwie najstarsze córki Agnieszki.

Dr Sioda, ordynator oddziału noworodków w szpitalu wojewódzkim w Poznaniu, który od lat zna sytuację Agnieszki, jej partnera i dzieci, pisze emocjonalny list do poznańskiego sądu:
"Dotychczasowe postępowanie Sądu Rodzinnego oraz innych instytucji państwowych i publicznych okazało się całkowicie nieskuteczne co do zapewnienia dobra dzieciom (...). Dwójka najstarszych dzieci została sądownie pozbawiona kochających rodziców (...) Policyjne odebranie tych dzieci w r. 2005 i sądowa decyzja odebrania matce praw rodzicielskich także nad chorym trzecim dzieckiem, urodzonym w 2005 r., były bezdyskusyjnie główną przyczyną porodu niewczesnego w 2006 r., zakończonego zgonem przedwcześnie urodzonego dziecka".
Agnieszka znów jest w ciąży.

Rok 2008

Rodzi się szóste dziecko pary z Podolan. Chłopiec jest wcześniakiem, ale po niespełna trzech tygodniach wychodzi z matką do domu. Powinien trafić do poradni rozwoju. - Nie zgłosili się - rozkłada ręce dr Sioda.

- Zabrali go nam podczas spaceru - opowiada Agnieszka. - Wychuchanego, wykochanego.
Decyzją sądu zostaje umieszczony w rodzinie zastępczej, którą tworzą rodzice Agnieszki.
Doktor Sioda nadal broni kobiety: "na podstawie dotychczasowej znajomości sytuacji społecznej mogę z całą pewnością stwierdzić, że opieka i wychowanie w niezalegalizowanej rodzinie stworzonej przez pana (...) i panią Agnieszkę są lepszym rozwiązaniem dla ich dzieci, niż opieka i wychowanie w najlepiej prowadzonym domu dziecka lub w rodzinie zastępczej".

To, że trudno nazwać rodzinę Agnieszki i jej partnera patologiczną w ogólnie znanym rozumieniu, potwierdza Lidia Leońska. Ale zaraz precyzuje:

- W domu, w którym mieszkają rodzice tych dzieci, nie było podłóg, nie było ogrzewania, nie było prądu. Oni żyli według tylko sobie znanych reguł. Można to nazwać dwuosobową sektą, w której przemożny wpływ na sytuację miał partner kobiety.

Jako nieprawidłową więź między rodzicami określa również lekarz opiekujący się kolejno rodzącymi się dziećmi. Mężczyzna (nie udało nam się z nim skontaktować), według dr. Siody: "niczym przywódca dwuosobowej sekty rządzi autorytarnie".

Rok 2010

28 grudnia 2010 roku, niespełna dwa tygodnie temu, Agnieszka rodzi chłopca. Dzień później sąd rodzinny wydaje postanowienie o umieszczeniu noworodka w placówce opiekuńczej. Jako powód podaje zagrożenie życia i zdrowia dziecka, które miałoby wrócić pod opiekę matki. Dziecko ma żółtaczkę, sąd czeka więc na to, by było zdrowe.

- Więź uczuciowa Agnieszki z dzieckiem jest normalna, chociaż jakby trochę wstrzymana w naturalnym rozwoju po narodzinach - twierdzi dr Sioda. - Jednak spełnia ona swoje funkcje opiekuńcze wobec dziecka.

Chłopiec nie ma imienia. Matka mówi, że boi się go nazywać, skoro zaraz ma go stracić.
- Niech nas zostawią w spokoju i pozwolą wykonywać moją pracę macierzyńską! - mówi.
- Jeżeli miałoby się znaleźć wyjście z tej trudnej sytuacji, to z pewnością nie poprzez odebranie dziecka matce - przekonuje dr Sioda. - To tylko utrwala zaburzone relacje pomiędzy rodzicami, uzależniając coraz bardziej Agnieszkę od jedynej innej dorosłej osoby, która jest jej bliska. Ona nie jest - zgodnie z aktualną klasyfikacją zaburzeń psychicznych, ani w aspekcie prawnym - osobą chorą psychicznie.

Tymczasem sąd dysponuje opinią psychiatryczno-sądową z kwietnia 2010 r., z której wynika, że Agnieszka "jest osobą chorą psychicznie oraz, że schorzenie to nie pozwala na sprawowanie władzy rodzicielskiej". W poznańskim sądzie toczy się sprawa o odebranie Agnieszce praw rodzicielskich. Kurator ma przyjść po dziecko jutro.

- Ze strony personelu nie będzie kuratorowi nikt przeszkadzał, ale też nikt w niczym nie pomoże - mówi dr Sioda.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto