Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wieczór ze Stevenem Wilsonem w Eskulapie (zdjęcia)

Redakcja
Czy tym razem udało mi się przełamać fatum krążące nad koncertami z udziałem Stevena Wilsona? Swoje przeżycia na koncercie Stevena Wilsona opisuje nasza Użytkowniczka.
Ten materiał bierze udział w konkursie Tym Żyje Miasto! Na MM Moje Miasto Poznań każdy może publikować swoje materiały i wygrywać pieniądze! Co miesiąc ze wszystkich materiałów Dziennikarzy Obywatelskich opublikowanych na łamach mmpoznan.pl wybieramy najlepsze, a ich autorów nagradzamy! Każdego miesiąca w ten sposób rozdzielamy 500 zł! Przeczytaj wiecej o konkursie Tym żyje miasto!

Steven przyzwyczaił swoich fanów do jednego, do jego świata można wejść tylko na jego warunkach, tylko przez drzwi które sam otworzy i tylko tak, a nie inaczej dostąpi się tego wtajemniczenia...

Bałam sie tego koncertu, ale bardzo chciałam iść. Bilet kupiłam w przeddzień koncertu, właśnie z obawy, przed wczesniejszymi zdarzeniami na koncertach z jego udziałem: Porcupine Tree i Blackfield. Za każdym razem miałam nieprzyjemności z ochroną, problemy z aparatem i zawsze spotykały mnie dziwne sytuacje.

Z duszą na ramieniu nie umówiona z nikim znajomym poszłam zmierzyć sie z przeszością tu i teraz.
Eskulap. Byłam tu w środę na Rayu Wilsonie i Stiltskin, jeszcze nie opadła atmosfera niezapomnianego wesołego wieczoru z sympatycznymi artystami - zwykłymi ludźmi. Steven należy bowiem do tego ścisłego grona ekscentrycznie hermetycznych osób chroniących swoją wrażliwość i wizerunek. Spotkałam swoja koleżankę Agę, miała akredytacje na zdjęcia, w duchu już jej nie lubiłam za to... mogła mi powiedzieć, że będzie, moze ja też zdobyłabym tę magiczna plakietkę...

Stanęłam przy barierkach wyciągnęłam aparat i czekałam. Przed nami wisiała kotara, na której projektor wyświetlał widok dwóch domków z basenem, otoczonych drzewami. Czekaliśmy w skupieniu. Na zewnątrz wydawało się, że będzie dużo ludzi, staliśmy w sporym ogonku większość z piwem w ręku, bo Eskulap nie dostał koncesji na alkohol, w środku jednak było niewiele ponad połowę pojemności sali.

Ludzie luźno rozrzuceni po sali czekali rozmawiając. Za kotarą pojawili się techniczni. Aga wspomniała, że dzisiejsze próby wskazują na to, że koncert może się opóźnić. Jeszcze cały zespół nie zgrał się na tyle, aby wszystkie szczegóły uznać za dopięte na ostatni guzik. Wspomnała również, że bedzie to jej trzeci koncert z tej trasy, była już w Londynie i Berlinie, ot taki maraton - jest w trakcie pisania duzego materiału na ten temat. Udało jej się tez spotkać Stevena zupełnie przypadkiem na londyńskim skwerze ubranego w dres i kompletnie samego. Nawet dał sie zagadać i zrobić wspólne zdjęcie - nielada trofeum i kolejny powód do zazdrości.

No i są! Aga i jeszcze jeden fotograf wbili się przed barierki i dzielnie kadrowali przez gęsta zasłonę skład zespołu. Moje próby z aparatem skończyły się na zwróceniu mi uwagi na temat treści zamieszczonej na bilecie o całkowitym zakazie rejestracji koncertu. Spytałam, czy jest mozliwe, abym razem z mediami przez pierwsze trzy kawałki pofotografowała i potem koniec. Nie zgodził się pan ochroniarz, a jakże! Firma Rak nie daje się zbić z tropu byle fanowi i sumiennie wykonuje swoje obowiązki.

Postanowiłam wykazać się sprytem i łowieckim instynktem. Wzięłam plecak i zaszyłam się w tłumie, aby uspić czujność ochrony. Pomyślałam, że moze tam jakoś z mniejszym ryzykiem dokonam niemożliwego - zrobię zdjęcia Stevenowi Wilsonowi. Jedna fota. druga, trzecia... rozkręciłam się. Zespół nadal za kotarą, ale muzyka hipnotycznie zaczęła falować publicznością. Po drugim kawału, przestałam się kontrolować zaczęłam nagrywać film... narastające emocje aparat w ręku, czułam, że za moment kotara spadnie i zespół Wilsona ukaże sie swojej spragnionej publicznosci juz bez woalki...

Stało się! Nacisnęłam stop - nagrywanie i już miałam spasować na chwilę ze zdjęciami, ale kątem oka zobaczyłam pędzących ochroniarzy w swoim kierunku. Jeden chwycił za obiektyw, drugi za ramię i wyszarpnęli mnie z tłumu nie zważając na moje protesty. Moje 180 cm wzrostu zrobiło swoje - byłam zbyt widoczna. Spróbowałam opanować emocje i spytałam, czy możemy porozmawiać. Na korytarzu pojawił się człowiek z managmentu Stevena żądający wyjęcia karty pamięci. Ochroniarz, który próbował tłumaczyć z angielskiego dodawał od siebie, że przecież ostrzegał, ze mówił i że sama jestem sobie winna. Nie chcąc tracić zbyt dużo z koncertu wyjęłam kartę i oddałam gościowi, który zniknął na zapleczu sceny rzucając przez ramię - three minutes, i'll be back.

To były najdłuższe minuty, jakie przeżyłam w ostatnim czasie. Przypomniały mi sie poprzednie koncerty ze Stevenem w roli głównej. Porcupine Tree w Arenie w Poznaniu w listopadzie 2007 r. i Blackfield w kwietnie tego roku w Studio w Krakowie, kiedy to też wyprowadzono mnie za robienie zdjęć. Czy to jekieś cholerene fatum? Czy juz nie powinnam sobie dac spokój z fotografowaniem? Deja vu? Kasowanie zdjęć z wyjątkiem jednego filmiku? To jednak zawsze zwyciężało, adrenalina, chęć zdobycia zdjęć na tak strzeżonym koncercie, chcę mieć zdjęcia i już.

Gość wrócił, mówił, że miał kłopot z włożeniem karty do laptopa. Niezawodne Sony - pomyślałam i w duchu błagałam o jakiś cud w kwestii uratowania materiału. Wkładam do aparatu, nerwowo przeglądam, co skasował. Zdjęć nie ma, ale filmik jest, ten jeden jedyny... niesamowite. Wracam na salę. Idę pod samą scenę, już pozbawiona złudzeń, że jeszcze coś zatrzymam w kadrze skupiam się na koncercie. Widzę znajome twarze, jest Wojtek Hofmann z Turbo, jest i prowadzący Indian Summer z radia Afera - stali bywalcy wydarzeń muzycznych.

Tak niebywale wspaniała wizualizacja, oprawa i muzyczna uczta, że mija mi zdenerwowanie z powodu ekscesu ze zdjęciami. Obserwuję, jak Steven zmienia gitary, co chwilę siada do jakiegoś archaicznie wygladajacego instrumentu klawiszowego, albo znika na tyłach sceny aby zastygnąć w uduchowionej pozie, odgarnia włosy i przemierza na boso tam i z powrotem scenę, wypełniając swoją drobna eteryczna posturą całą salę Eskulapa.

Rozmarzyłam się i odleciałam... Właśnie grali mój ulubiony fragment z pierwszej solowej płyty "Insurgentes" - Harmony Korine. Magia zmieniających się obrazów na ekranie z wizualizacjami, gra świateł, i moc energii płynąca z muzycznych smaków instrumentalnej uczty. Głos jego hermetyczności Wilsona brzmiał czysto, rozlewając się jak dobre Bordeaoux w moich żyłach i miło pulsował w skroniach.

- To już ostatni utwór dzisiejszego wieczoru - powiedział schylając się do mikrofonu Stev, tak by zasłona włosów przykryła mu twarz... Już koniec? Niemożliwe! Jeszcze nie wybrzmiały ostatnie dźwięki utworu, a Steven zszedł ze sceny. Po kolei inni muzycy wychodzili zostawiajac swoje instrumenty. Wrócili jednak po chwili skandowania na bis. Steven w masce gazowej jak na okładce z płyty Insurgentes, co oznaczało, że będzie Get Al You Deserved. Ściana dźwięku zakończyła wieczór ze Stevenem. Na ekranie "leciały" wizualizacje, muzyka w tle towarzyszyła opuszczjącym sale fanom, oszołomionym zbyt, aby rozmawiać o czymkolwiek. Światła nie właczono, projekcja trwała dalej, trans też, narkotyczna atmosfera nie wypuściła nikogo z sali bez emocjonalnego rozedrgania.

Tak działa ta muzyka. Ci którzy jej nie znają, nie maja wstępu do świata schizofrenicznych wizji, chorej brudnej apokalipsy i rozdartej na strzępy wrażliwości. Nic poza przestrzenią tworzoną przez Wilsona nie istnieje wokół . Tętniąca cisza wokół i rozdzierający ryk rozpaczy i trwogi w duszy u każdego z osobna w innym odcieniu. Opuszczaliśmy klub Eskulap, a ja miałam wrażenie, że wychodzę wprost z kadru filmu "Antychryst" - Larsa von Triera - taki właśnie był wieczór ze Stevenem Wilsonem

Artyście towarzyszyli :
Adam Holzman - klawisze; były współpracownik Milesa Davisa,
Marco Minnemann - perkusja; gościł w Polsce z grupą UKZ Eddiego Jobsona,
Nick Beggs - bas; gościł z zespołem Steve'a Hacketta na festiwalu "Ino-Rock 2010",
Aziz Ibrahim - gitara; współpracował z Simply Red i Stevem Hogarthem (Marillion),
Theo Travis - flet, saksofon; współpracował z Gong, Robertem Frippem i No-Man.

Najnowsze dzieło Stevena Wilsona - podwójny album, zatytułowany "Grace For Drowning" - w poniedziałek, 26 września 2011 r. trafiło na półki sklepowe.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto