Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Włodek Pawlik: Grammy? Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami, po prostu

Redakcja MM Poznań
Redakcja MM Poznań
Kinga Czernichowska
O amerykańskim śnie, problemach środowiska muzycznego, popularności Kalisza w Stanach Zjednoczonych i sposobach na wypoczynek opowiada nam Włodek Pawlik, który odebrał pierwszą w historii nagrodę Grammy dla polskiego jazzu.

Włodzimierz Pawlik urodził się w 1958 roku w Kielcach. Jest kompozytorem, pianistą jazzowym i pedagogiem. W 2014 roku za album album "Night in Calisia" otrzymał nagrodę Grammy.

Ukończył klasę fortepianu na warszawskiej Akademii Muzycznej oraz wydział jazzowy Hochschule fur Musik w Hamburgu. Wydał ponad 20 albumów. Komponuje też muzykę filmową, jest m.in. autorem ścieżki dźwiękowej do "Straży nocnej" Petera Greenawaya.
Przede wszystkim gratuluję nagrody Grammy. Dzięki niej nakład płyty **
"Night in Calisia" rozszedł się praktycznie od razu.
- To prawda, mamy drugą platynę w drodze.
Jakimowski: Robienie filmów nie jest niczym ciekawym, to ciężka praca
Wciąż to wszystko brzmi dla pana jak american dream?
- Z jednej strony tak, wciąż wydaje mi się, że śnię, a z drugiej przecież mówi się też "dreams come true" - "marzenia stają się rzeczywistością". A ja w tej rzeczywistości żyję. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami, po prostu. Album "Night in Calisia" został nagrodzony Grammy w kategorii "Best large jazz ensemble album" i od tej pory nie mogę narzekać na brak ofert pracy. Telefony się urywają. Stałem się rozpoznawalny, także w kontekście pozaśrodowiskowym.
Spodziewał się pan takiej zmiany? Nazwijmy rzecz po imieniu, wcześniej nie mówiło się o Włodku Pawliku.
- To jest ten sam syndrom, którego doświadczył m.in. Czesław Miłosz. Przecież zanim otrzymał Nobla, mało kto kupował jego tomiki poezji. Ale to też świadczy o randze tych nagród. Grammy, Nobel, Oskar... - te nagrody mają bezpośrednie przełożenie na to, co pojawia się w mediach.
Nie jest panu trochę przykro, że dopiero kiedy pojawiła się nagroda, mówi się więcej o pana twórczości? Płyta "Night in Calisia" nie była nawet nominowana do Fryderyka w ubiegłym roku, a ten tegoroczny jest trochę spóźniony.
- Cieszę się z tego, że mam na koncie Grammy i nie przejmuję się tym, że to uznanie przyszło trochę późno. Taka jest kolej rzeczy. Nie mogę myśleć o tym, że wcześniej mówiło się mniej o mojej muzyce. Teraz, po otrzymaniu Grammy, jest to dla mnie rzecz zupełnie nieistotna. Gdybym rok temu dostał Fryderyka, to z całym szacunkiem, ale nie byłoby takiego zainteresowania ze strony publiczności jak teraz. Nie mam więc poczucia żalu. To jest raczej problem środowiska.

Może raczej problem naszej zaściankowości.
- To pani użyła tego słowa. Następne pytanie?
Może jest tak, że jazz nie jest muzyką docenianą **w Polsce? - To tak jak byśmy mówili, że literatura nie jest doceniana, ale są przecież wybitni pisarze. Tak jest i w środowisku jazzowym. Mamy wielu bardzo dobrych artystów, o nich się mówi często, ich się najbardziej docenia. Jednak nie mogę odpowiadać za cały polski jazz. Oczywiście chciałbym, żeby był bardziej rozpoznawalny. Mam nadzieję, że kiedyś tak się stanie. Nie ukrywam, że mój sukces otworzył uszy tym Polakom, którzy jazzem się nie interesowali.
Co pan czuł, odbierając statuetkę Grammy, obok takich gwiazd, jak Justin Timberlake czy Daft Punk?
- To olbrzymie szczęście. Czułem się zresztą tak samo szczęśliwy, jak i oni. Każdy z nas uprawia swoje poletko i nagle okazuje się, że jestem w tej najlepszej lidze. Stałem się już nie tylko uczestnikiem, ale jednym z laureatów tej wielkiej loterii przemysłu muzycznego.
Ma pan świadomość, że teraz jest już pan gwiazdą?
- To nie ma znaczenia. Gwiazda to słowo wtłoczone do języka przez media. Równie dobrze można byłoby mnie nazwać "rozgwiazdą". Okej, stałem się osobą popularną. Ale zdaję sobie sprawę, że to wynika ze specyfiki i ceny mojego zawodu. W końcu artyści, którzy robią coś poza filharmoniami, nie siedzą w tej masie anonimowych muzyków, muszą liczyć się z tym, że mogą stać się osobami publicznymi, tak jak się to ma w świecie aktorów.
Czuje pan teraz na sobie pewne obciążenie? Publiczność będzie domagać się kolejnych świetnych albumów i kolejnych nagród.
- Ale to jest miłe. Oczywiście, ja przede wszystkim wymagam od siebie, publiczność jest przy okazji. W końcu ta sztuka to moje poletko, ogród i kwiatki. Jeżeli się komuś podobają, to bardzo się cieszę. Ale najpierw to, co tworzę, musi odpowiadać mi. Odwrotnie byłoby wówczas, gdybym myślał o muzyce jako o przedsięwzięciu marketingowym. Póki co na szczęście tak nie jest.
Czym się pan inspirował, tworząc "Night in Calisia"? Wielu wyobraża sobie, że natchnieniem dla muzyków jest otoczenie. Pan przechadzał się uliczkami Kalisza? A może jest to dużo bardziej prozaiczny i banalny proces?
- Najbardziej paradoksalne w tym wszystkim jest to, że nie mogę dokładnie odpowiedzieć na to pytanie, bo po prostu nie pamiętam, jak powstało "Night in Calisia". A nie pamiętam dlatego, że jest to proces twórczy, którego nie da się wytłumaczyć. Oczywiście coś w tym czerpaniu z otoczenia na pewno jest. Rzeczywiście przechadzałem się uliczkami Kalisza, znam to miasto, znam jego historię. Muzykę do "Night in Calisia" pisałem w związku z obchodami 1850-lecia Kalisza, więc ta historia była dla tego utworu bardzo ważna. Czytałem sporo o Bursztynowym Szlaku, przecież był to jeden z najważniejszych starożytnych szlaków handlowych w Europie i w tych lekturach pojawiała się też osada kaliska. Wyobraziłem sobie kłócących się rzymskich kupców, stąd też utwór "Quarrel of the Roman Merchants". "Orientology" to z kolei utwór, nawiązujący do szlaku łączącego Bliski Wschód z Północą.**

Pan jest z Kielc. Nie chciałby pan napisać utworu promującego rodzinne miasto?
- Nie chciałbym stać się specjalistą od tworzenia muzyki dla miast, zaraz wszystkie zaczną się do mnie zgłaszać, a to nie o to chodzi.
Ale zdaje pan sobie sprawę, że dla Kalisza to ogromna promocja, również ze względu na Grammy.
- Tak, już dostaję takie sygnały, że obecnie Kalisz jest po Krakowie najbardziej znanym polskim miastem w USA. Swój udział ma w tym też moja płyta. To zbieg wielu okoliczności - album "Night in Calisia" został nagrodzony Grammy, a Kalisz zyskał na popularności, także poza Polską. Teraz pytanie: co dalej? Kielce, a może Wrocław? Zresztą czemu mówić tylko o polskich miastach? Może Nowy Jork albo Puerto Rico się do mnie zgłoszą? Nie jest moim założeniem promocja miast. Tak się złożyło, że otrzymałem takie zamówienie i cieszę się, że udało się je zrealizować z sukcesem. Teraz idę dalej.
Jakie plany ma pan w najbliższym czasie?
- Dużo koncertów, dużo festiwali, cały czas tworzę muzykę, także filmową. Mam też sporo zamówień kompozytorskich. Kancelaria Prezydenta RP zamówiła u mnie utwór symfoniczny na okoliczność obchodów Dnia Wolności, jakie odbędą się 4 czerwca. Zostanie on wykonany tego dnia na na Placu Zamkowym w Warszawie.
Pewnie brakuje czasu na wypoczynek.
- Mnie najbardziej męczy właśnie wypoczynek. Nie wyobrażam sobie, bym mógł leżeć na plaży, spać, oglądać cztery razy te same palmy, to nie dla mnie. Kiedy już naprawdę jestem zmęczony, to idę spać. To jest mój wolny czas.
Rozmawiała Kinga Czernichowska**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto