Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

WYPRAWA MARTYNY - Już tylko Everest

Wojciech TRZCIONKA
Martyna wspina się na sześciotysięcznik Island Peak. - Fot. Wojciech Trzcionka
Martyna wspina się na sześciotysięcznik Island Peak. - Fot. Wojciech Trzcionka
We wtorek uczestnicy wyprawy z Martyną Wojciechowską zdobyli szczyt Island Peak. Jutro dotrą do bazy pod Mount Everestem. Ekipa polskich wspinaczy we wtorek po południu weszła na szczyt Island Peak (6189 m), mimo ...

We wtorek uczestnicy wyprawy z Martyną Wojciechowską zdobyli szczyt Island Peak.
Jutro dotrą do bazy pod Mount Everestem.

Ekipa polskich wspinaczy we wtorek po południu weszła na szczyt Island Peak (6189 m), mimo że pogoda nie dopisywała – wiał silny wiatr, a w nocy na górze szalała śnieżyca. Szczyt osiągnęli: Simone Moro, Janusz Adamski, Tomasz Kobielski, Jura Jeremaszek, Dariusz Załuski i Martyna Wojciechowska.
Bogusław Ogrodnik zawrócił w połowie drogi między obozem I usytuowanym na
5400 m a szczytem. Wojciech Trzcionka pomógł ekipie założyć obóz I i nie podjął ataku szczytowego.
— Widok ze szczytu miałem niestety marny. Same chmury — wzdychał Tomek Kobielski, który na Island Peak wszedł w pierwszej grupie. Martyna, która zdobyła górę w drugiej grupie, była zachwycona, bo w międzyczasie się wypogodziło.
— Opłaciło się wyjść z obozu później. Chwilę po tym, gdy weszłam na szczyt, odsłoniły się piękne szczyty Makalu i Lhotse — stwierdziła.
Wejście na Island Peak miało pomóc ekipie w aklimatyzacji przed wspinaczką na Mount Everest. Z powodu złej pogody w nocy z 10 na 11 kwietnia ekipa nie zdecydowała się opuścić obóz na 6000 m, ale przeprowadzić atak szczytowy i wrócić do obozu I na 5400 m.

Mount Everest czeka

Jutro ekipa wspinaczy powinna dotrzeć do bazy pod Mount Everestem. Po wielu dniach trekkingu i aklimatyzacji powyżej 6000 m n.p.m. ekipa zbliża się do bazy pod Mount Everestem. Wspinacze dotrą tam najprawdopodobniej w piątek.
— Do bazy zabraliśmy ponad 800 jajek. Będzie co jeść i malować podczas świąt wielkanocnych — uśmiecha się Martyna Wojciechowska, organizatorka wyprawy.

Kucharza brak

Przygotowania do zdobycia Góry Gór przebiegają bez większych niespodzianek, chociaż te się zdarzają. Podczas gdy w poniedziałek wspinacze aklimatyzowali się w bazie na wysokości 5400 m na Island Peak, reporter wyprawy pomógł ekipie dostarczyć żywność. Po południu wrócił do bazy głównej 300 metrów niżej i przeżył mały szok. Nepalska obsługa wyprawy grała w karty w namiocie polskiej ekipy albo spała wygodnie rozłożona w osobistych namiotach wspinaczy. Tego dnia w bazie nie było najmniejszych szans, żeby coś zjeść, bo gdy kucharz dowiedział się, że wyprawa idzie na kilka dni w góry, sam też postanowił zniknąć. Na szczęście reporter wyprawy miał własny zapas chińskich zupek i polskiego żurku w proszku, więc gdy reszta ekipy zdobywała Island Peak, nie przymierał głodem.
Pod sześciotysięcznikiem polskich wspinaczy rozbawiła też trójka Belgów. Młodzi studenci rozbijając namioty we mgle, byli pewni, że są w bazie pod Island Peak. Jak okazało się rano, byli o dobrą godzinę marszu od niej, a namioty ustawili w piaszczystym korycie wyschniętej rzeki.
Następnego dnia rano dotarli do właściwej bazy i poszli na lodowiec w… krótkich spodenkach. W połowie drogi zawrócili. — Chyba za cienko się ubraliśmy — uśmiechali się rozbrajająco.

Śmierdzące rybki

Podczas ekspedycji na Mount Everest ekipa poznaje wielu ludzi gór i wiele innych wypraw. W piątek wieczorem w hoteliku w Dingbocze (4410 m n.p.m.) ekipa Falvit® Everest Expedition 2006 z niedowierzaniem obserwowała koreańską wyprawę, która przyjechała w Himalaje z własnym kucharzem. Ten przyrządził im mnóstwo zestawów śmierdzących rybek, a na deser zrobił tort. Koreańczykom bardzo spodobał się koncert Jury Jeremaszka, kierownika sportowego polskiej wyprawy, który wieczorami umila nam czas grą na gitarze, kupioną specjalnie w Katmandu i rosyjskimi balladami. W końcu grupa azjatyckich himalaistów (ich celem jest także Mount Everest) zamówiła u rosyjskiego
wspinacza-muzyka ponoć popularny w Korei utwór „Oczy czornyje”.

A kalorie lecą
Od dnia dotarcia w Himalaje każdy członek Falvit® Everest Expedition 2006 spalił – jak włoski wspinacz w polskiej ekipie Simone Moro obliczył na swoim komputerze – 6000 kalorii. Wspinacze nadrabiają więc zaległości.
Niektórzy w porze obiadowej zjadają po dwa steki z jaka, a wieczorem poprawiają podwójnymi porcjami mo-mo, czyli nepalskimi pierożkami z mięsem bądź jarzynami. — Marzymy o polskich schabowych, ale musimy na nie jeszcze trochę poczekać, będzie to swoista nagroda po powrocie — mówi Janusz Adamski, członek wyprawy.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto