Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Wysoki Sądzie, jestem trzecim wcieleniem Lenina". Piotr Lisiewicz, lider legendarnej "Naszości" wspomina lata 90. i barwne happeningi

Wojciech Wybranowski
Wojciech Wybranowski
"Naszość" to prawicowa grupa happeningowa powstała w końcu lat 80. Działa głównie w Poznaniu oraz innych miastach Polski, m.in. w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, Gdańsku czy Węgorzewie. Głównym ośrodkiem powstawania ruchu było VII Liceum Ogólnokształcące im. Dąbrówki w Poznaniu. Czytaj wywiad z jej liderem, Piotrem Lisiewiczem.

Happeningi, zadymy, zatrzymania. „Naszość” była jednym z największych ruchów młodzieżowych drugiej połowy lat ’90. Teraz powstał o niej film w reżyserii Magdy Piejko „Naszość – tylko dla nienormalnych”. Jak to się zaczęło?
Dość zabawnie, bo od tego, że na poznańskim Piątkowie w Szkole Podstawowej nr 17 rywalizowałem z kolegą o pseudonimie „Dymek” kto będzie największym świrem w szkole. Od tej twórczości dzieciaków z podstawówki zaczęła się „Naszość”, która na dobre wybuchła na blokowiskach Piątkowa i VII LO w Poznaniu, do którego chodziłem. Tam zaczęły się ukazywać nasze gazetki. To był taki czas, lata 1988-1989, kiedy ludziom chciało się działać. Jeszcze do szkoły zdążył przyjechać esbek, który o mnie wypytywał dyrektorkę, ale już zaczynała się wolność, niebawem można było kserować gazetki. Efekt był taki, że w VII LO na ośmiuset uczniów blisko pięciuset przystąpiło do „Naszości”. Ludzie udający „mądrych” układali sobie kraj, w którym na nasze ambicje nie było miejsca, stąd nasza przerażająca dla nich poza świra. Można powiedzieć, że „Naszość” działała długo i podobnie jak we Frakcji Czerwonej Armii działały u nas trzy pokolenia. Oczywiście od Frakcji Czerwonej Armii tym się różniliśmy, że oni byli prokomunistyczni, a my byliśmy radykalnymi antykomunistami, oni zabijali w rzeczywistości, a my zabijaliśmy śmiechem. No więc była pierwsza generacja - gazetek, gdzie działało 60 fanklubów „Naszości” na różnych osiedlach i szkołach, drugi etap - gdy postkomuniści doszli do władzy, a my stwierdziliśmy, że coś jest bardzo mocno nie tak i wyszliśmy na ulice. Wtedy współpracowaliśmy z inną z poznańskich organizacji: Radykalną Akcją Antykomunistyczną (RAAK) i zaczęły się happeningi, demonstracje i było trzecie pokolenie, które działało wtedy, gdy RAAK czy Liga Republikańska już zeszły ze sceny, a my poszliśmy w absurdalne, surrealistyczne happeningi.

Gazetki „Naszości” też były bardzo specyficzne. Wszystkie pisane były ręcznie i powielane na ksero...
Odp. Miałem czarny cienkopis i nim zacząłem pisać te gazetki dużymi drukowanymi literami. To epoka młodzieży dzisiaj nie znana, nie było Internetu za to rozkwitała młodzieżowa twórczość. I ona za pomocą tych gazetek się rozchodziła. Na naszych „zinach” był napis „nakład 3 tys., ale nakserujcie więcej”, więc nigdy nie wiedziałem do końca, ile ich się ukazało.

Gazetki rozdawaliście na Starym Rynku za symboliczną zrzutkę na tanie wino.
No tak, bo jabol wiśniowy był wtedy wyjątkowo smaczny.

Do gazetki pisali ludzie, którzy dziś często są osobami publicznymi, na przykład bliski współpracownik prezydenta Jacka Jaśkowiaka.
Zgadza się, wiceprezydent Mariusz Wiśniewski pisał do „Naszości” pod pseudonimem różne teksty, również wydawał wówczas swoją własną gazetkę „Lechita” dla kibiców Lecha Poznań. Potem nasze drogi się rozeszły.

Spotykaliście się w barze „Caffé Cappuccino” na Piątkowie, z jednej strony sali siedzieli aktywiści „Naszości” z drugiej gangsterzy z groźnej wówczas tzw. „Mafii Piątkowskiej”...
To byli siłą rzeczy nasi koledzy z podstawówki. Były takie sytuacje, że jakiś młody przedstawiciel „Mafii Piątkowskiej” chciał nam zabrać krzesła, a wtedy starsi koledzy mówili mu „Nie rusz, to są nasi dawni koledzy ze szkoły, oddaj krzesło”. Później, po latach, czytaliśmy w mediach, że w tej knajpie miały zapadać jakieś wyroki śmierci, decydowano o rozbojach. To był czas, gdy perspektywy młodzieży, która nie była z odpowiednich rodzin były żadne. Istniała zamknięta grupa ludzi z postkomunistycznych układów, którzy mogli wszystko i ci, którym nie wolno było nic. To wywoływało kontestacje pod różnymi hasłami. Anarchiści mówili „nie ma wolności” i to była prawda, skinheadzi mówili, że „te elity nie są patriotami” – i to też była prawda, inni mówili, że „żadne obietnice nie zostały dotrzymane, więc w tym społeczeństwie pokojowych piesków będziemy wilkami”, i to była taka ideologia kibicowsko-hiphopowa. A my w tym wszystkim byliśmy tymi, którzy do tych różnych grup próbowali docierać, mieliśmy ambicje zmieniania świata.

„Naszość” była jednak przede wszystkim znana z akcji przeciw Sojuszowi Lewicy Demokratycznej, Leszkowi Millerowi i Aleksandrowi Kwaśniewskiemu.
Powrót postkomunistów do władzy spowodował, że wszystko to o czym w gazetkach pisaliśmy, że dawna komuna się uwłaszczyła w nowej rzeczywistości, stało się bardzo widoczne. To też spowodowało, że z tej działalności, która skupiała się na knajpach, szkołach, zaczęliśmy wychodzić na ulice i demonstrować swój sprzeciw.

Pamiętam, że ówczesnym władzom Poznania – związanym z Unią Wolności- te protesty bardzo się nie podobały.
Urzędnicy prezydenta Ryszarda Grobelnego praktycznie za każdym razem wydawali zakaz przeprowadzenia zgromadzenia, gdy zgłaszały je organizacje antykomunistyczne: „Naszość” czy RAAK, prawie zawsze interweniowała policja. Dla urzędników prezydenta Grobelnego, takich jak p. Katarzyna Wilk (wówczas szefowa Wydziału Spraw Obywatelskich UMP) czymś niewyobrażalnym było, że ktoś w ogóle może zgłaszać zgromadzenia skierowane przeciw władzom miasta czy rządzącej ekipie Oleksego, Cimoszewicza bądź Millera. Tyle, że my - poprzez satyryczną formułę happeningu – sprawiliśmy, że w pewnym momencie zaczęli obawiać się nas represjonować. Widziałem wielką nerwowość u policjantów i sędziów, którzy później rozpatrywali zawiadomienia „o nielegalnym zgromadzeniu”, że ich twarze są w mediach. Obawiali się, że będą rozpoznani, że ktoś zacznie przypominać czym zajmowali się jeszcze kilka lat temu, w czasach komunizmu. A w mediach było wielu naszych rówieśników, którzy mimo układów właścicielskich opanowanych przez siły postkomunistyczne, wiele przemycali. W satyrycznej formie przemycaliśmy to, czego w tych mediach na poważnie często dziennikarzom nie wolno było pisać.

Pierwsze demonstracje zaczęły się po zaprzysiężeniu Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta. „Ekspress Poznański” pisał wówczas, że tłum witał go okrzykami „wypier...!”
To ciekawe, bo to hasło, które dzisiaj kojarzy się ze Strajkiem Kobiet, faktycznie pierwszy raz padło podczas naszej manifestacji. Choć używaliśmy nieporównywalnie mniej wulgaryzmów niż dzisiejsi protestujący, natomiast to hasło padło, mocne, bardzo energetyczne i mające siłę. I pamiętam dokładnie, że Aleksander Kwaśniewski powiedział wówczas dziennikarzom, że „proszę dokładnie zacytować co ci ludzie mówią, to jest tak obrzydliwe. Proszę pokazać jaki oni reprezentują poziom”. Nie wiem czy dzisiaj Kwaśniewski powiedziałby to samo Marcie Lempart.

A potem przyszły pikiety 1-majowe, które zakłócały wiece zwolenników SLD. Były pałowania, gaz łzawiący i poseł SLD Krystyna Łybacka, która krzyczała, że „to nie są ludzie pracy, to jest zwarcholona młodzież”.
To nie była żadna niezależna lewica nawiązująca do tradycji przedwojennego PPS, to była twarda postkomuna. Pamiętam taką demonstrację 1-maja, więc pierwszomajowy SLD w trakcie, którego policjanci i ochroniarze z firmy związanej z Olimpią Poznań i ówczesnym trenerem boksu Zdzisławem Nowakiem występowali razem chroniąc wiec postkomunistów. I jedni i drudzy byli ubrani w bardzo podobne stroje. Gdy zaczęliśmy skandować „SLD- KGB” zaczęły się zatrzymania. Myśleliśmy, że wyprowadzają nas z placu ochroniarze eseldowscy, ale w pewnym momencie jeden z nich mówi do kolei „a ty będziesz miał sprawę za uderzenie policjanta”. Czyli takie przemieszanie postkomunistycznych bojówek występujących pod szyldem „agencji ochrony”, często kierowanych przez byłych esbeków z policją, która udawała, że nie ma nic wspólnego z dawną MO, cały czas funkcjonowało. To przywodziło na myśl, że jest to kontynuacja dawnych działań czerwonych służb w stylu rozbijania „Latającego Uniwersytetu”. Postkomuna wówczas mocni tkwiła w policji i sądach, to wychodziło przy różnych okolicznościach i stało się to tworzywem naszych happeningów. Mogło się zdarzyć, że na naszą antyeseldowską akcję nie przyjdą ludzie, że zawiedzie pogoda, że media przemilczą, ale ówczesna policja zawsze spełniała swoją rolę, którą jej przypisaliśmy. Było takie zdarzenie podczas jednej z naszych, robionych wspólnie z RAAK kontrdemonstracji 1-majowych, gdy policjanci mundurowi rzucili się na tajniaków myśląc, że zwijają nas, a ci zaczęli krzyczeć „nie bijcie, jesteśmy k…a z policji”.

Który z happeningów „Naszości” wspominasz najchętniej?
Najgłośniejszym była oczywiście sprawa Lenina, było o nas wtedy głośno na całym świecie. Rządziło SLD, a my zorganizowaliśmy happening pod ich biurem poselskim w Poznaniu, które wcześniej było siedzibą Towarzystwa Przyjaźni Polsko- Radzieckiej. Policjanci postanowili się wówczas wykazać i na skrzyżowanie przy poznańskim Empiku wysłali około 30 radiowozów, które skutecznie zablokowały skrzyżowanie, co zmusiło ludzi by zainteresowali się naszym happeningiem w rocznicę Rewolucji Październikowej. Dlaczego? Wcześniej, rozdając ulotki zapraszające na antykomunistyczny happening informowaliśmy, że skoro jest to „rewolucja październikowa” to jak za bolszewików można spodziewać się „licznych gwałtów i grabieży”. Jakiś działacz młodzieżówki SLD zaniósł to na komisariat, że grozimy gwałtami i grabieżami. Policja wpadła, zwinęła nas, ale miała problem, bo zatrzymała 14 osób, a dopiero od 15 liczy się nielegalne zgromadzenie. Najtęższe mózgi policji poznańskiej zastanawiały się jakie postawić nam zarzuty. I po dwóch godzinach zastanawiania się przyszedł do mnie policjant i mówi „panie Lisiewicz, jest taki paragraf, pan wprowadził w błąd policjanta, bo powiedział, że jest pan Leninem”. Ja tylko zacisnąłem kciuki, żeby oni z tego kretynizmu się nie wycofali.

I tak rozpoczął się głośny „proces poznańskiego Lenina”.
Odp. Rozpoczęła się komedia sądowa, na jedną z rozpraw zostałem wniesiony w szklanym sarkofagu jako Lenin, w leninówce, a policja wystawiła antyterrorystów w kominiarkach. Ta sprawa stała się głośna na całym świecie – proces Lenina w Polsce. Były kolejne rozprawy, na które przyniosłem wszystkie dzieła Lenina, można było je kupić za 2 zł w „taniej książce”, przyniosłem je jako materiał dowodowy w sprawie domagając się odczytania ich przed sądem w całości, by porównać poglądy Lenina z moimi i uprawdopodobnić to, że jestem jego inkarnacją. Zeznałem bowiem, że nie wprowadziłem funkcjonariusza w błąd, gdyż twierdzę, że jestem trzecim wcieleniem Lenina. Sędzia nie wysłała mnie na badania psychiatryczne, ale rozpoczęła proces. A później, jak się okazało, zostałem uniewinniony w wyniku bezprawnych nacisków prezesa sądu na młodą panią asesor. Została wezwana do prezesa i zapytana „co z tej prawy wynika”. To ona mówi, że to i to. Na to prezes sądu miał zażądać by mnie natychmiast uniewinnić, bo jak stwierdził – „wychodzi na idiotę, dzieci za nim biegają krzycząc, że sądzi Lenina”. Okazało się, że poczucie humoru i absurd są w stanie złamać postkomunistyczne struktury.

Często jesteście porównywani z Pomarańczową Alternatywą.
W filmie o „Naszości” występuje Major Waldemar Frydrych, który mówi, że polska kultura jest bardzo bogata, był Witkacy, Gombrowicz, Naszość, Mrożek. Major mówił w latach 80. o surrealizmie komunistycznym, ale my odkryliśmy, że mimo iż mówiono nam, że zmieniło się wszystko, tak naprawdę zmieniło się niewiele i działa surrealizm postkomunistyczny. Czyli warto kontynuować dzieło Pomarańczowej Alternatywy.

Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Wysoki Sądzie, jestem trzecim wcieleniem Lenina". Piotr Lisiewicz, lider legendarnej "Naszości" wspomina lata 90. i barwne happeningi - Głos Wielkopolski

Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto