Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wielkopolanka na Dachu Świata. Towarzyszyli jej milioner z Dubaju i księżniczka z Kataru. Marta Misztal weszła na Mount Everest [ZDJĘCIA]

Martin Nowak
Martin Nowak
Marta Misztal to rodowita pilanka, która spełniła swoje największe marzenie i zdobyła najwyższy szczyt Ziemi - Mount Everest w Himalajach. Rozpiera ją dumą i szczęście. Pytanie tylko: co dalej?

- Mamo, to kosmos, nad szczyty jest kosmos -

to słowa Wandy Rutkiewiecz, wypowiedziane w 1979 roku do swojej matki Marii Błaszkiewicz. Wedy to jako trzecia kobieta w historii i pierwsza Europejka zdobyła Mount Everest. W jej ślady poszła Marta Misztal - rodowita pilanka mieszkająca od 17 lat w Wielkiej Brytanii, która na najwyższy szczyt Ziemi weszła w maju tego roku!

Marta przygotowywała się do tego latami, było ciężko, ale marzenie spełniła. Przez chwilę sama w to nie wierzyła. Mówi, że to było jak piękny sen, który momentami przypominał koszmar. Ostatecznie jednak wyprawa zakończyła się happy end'em!

- Przy dobrej pogodzie każdy może wejść na Mount Everest!

Była już o krok

- Najważniejsze jest dla mnie to, abym wróciła cała i zdrowa. Chciałabym wejść na sam szczyt, ale nie za wszelką cenę -

tak pod koniec marca 2021 roku mówiła Marta Misztal, która w kwietniu tego samego roku miała ruszyć na Mount Everest. Była przygotowana w stu procentach. Niestety, wyprawę przerwano.

Marta nie poddała się. Odpuszczanie - po prostu - nie leży w jej naturze.

- Nie sądziłam, że już po roku wrócę na Mount Everest -

mówi Marta, która przez kilkadziesiąt minut miała świat u stóp. Czemu to zawdzięcza? Przede wszystkim swojej odwadze i ciekawości, które prowadzą ją do spełnienia.

Najlepszy przewodnik to żołnierz do zadań specjalnych

W drodze na sam szczyt towarzyszyło jej doborowe towarzystwo m.in. milioner z Dubaju, aktorka z Nepalu i księżniczka z Kataru. Wszyscy byli w drużynie najbardziej popularnego w ostatnim czasie alpinisty Nirmal 'Nims' Purja. W 2019 roku dokonał on niemożliwego. Wspiął się na 14 szczytów Korony Himalajów i Karakorum bijąc wszelkie rekordy.

- Dotychczasowy rekord wynosił 7 lat, 10 miesięcy i 6 dni. Nims pobił go w mniej niż 7 miesięcy, a dokładnie w 6 miesięcy i 6 dni -

mówi Marta, która jest pod wielkim wrażeniem przewodnika. Według niej Nepalczyk ma wielką charyzmę i jest w stanie porwać tłumy.

- Stwarza bardzo przyjemną atmosferę i nie boi się ryzyka. Jest spontaniczny i wyluzowany, co bardzo przydaje się na szlaku.

Droga na sam szczyt

Początek wyprawy okazał się dla Marty najtrudniejszy. Najgorsze zaczęło się w drugim obozie, gdzie przestała jeść i straciła całą swą energię.

Na śniadanie zjadła - jak wspomina - tylko jedną czwartą kromki chleba z dżemem, ale nawet to było za dużo. Zwracała pokarm, ale musiała się czymś żywić. Później jadła więc sam popcorn i piła herbatę z miodem, aby dostarczyć organizmowi choć trochę siły.

- Drugi dzień był dniem odpoczynku, w którym nic nie robiliśmy, tylko siedzieliśmy w namiocie, a ja w tym czasie spalałam 3,5 tys. kalorii. Normalnie - na poziomie morza - spalam 1600 kalorii.

Gdy doszła do trzeciego obozu była padnięta. Wtedy przyszła chwila załamania.

- Pisałam do brata, że nie dam rady. Byłam fizycznie wykończona, bo nic nie jadłam i wymiotowałam.

Z czego to wynikało? Według Marty dolegliwości były spowodowane stresem, nad którym ciężko było jej zapanować.

Co może zdziałać tlen?

Po trzech dniach niejedzenia, całkowicie opadła z sił. Na dwóch cukierkach i dwóch orzeszkach nie da się funkcjonować. Na szczęście, nadzieja pojawiła się w trzecim obozie. To był czas, kiedy uczestnikom wyprawy można było podać tlen. Marta dostała niewielką dawkę na noc, ale ta zdziałała cuda. To co stało się następnego dnia odmieniło całą wyprawę.

- Rano obudził mnie mój Szerpa (opiekun) o imieniu Karma i natychmiast kazał mi się ubierać. Chciał jak najszybciej wyruszyć, więc nie myśląc o niczym podążyłam za nim.

Karma znany jest z tego, że nie lubi kolejek, więc szybko wymijał wszystkich na szlaku.

- W jednym momencie wyminęliśmy aż dziesięć osób. Nie wiedziałam skąd wzięła się u mnie ta energia, ale później uzmysłowiłam sobie, że to zasługa tlenu.

Już w trzecim obozie Marta poczuła, że znów jest sobą i ma szansę wejść na Mount Everest. Zjadła też pierwszy posiłek, którego nie zwróciła.

- Zjadłam jabłko, które smakowało mi jak nic innego w życiu.

Potem było już tylko lepiej, choć przed szczytem Karma źle się poczuł. Był lekki strach, ale - na szczęście - na nim się skończyło.

- Zauważyłam, że coś jest nie tak, bo Karma przykładał śnieg do głowy. Bałam się, że jeżeli zaniemoże, to nie będzie miał kto mi zmienić tlenu. Na szczęście miałam przy sobie tabletki na ból głowy i szliśmy dalej podziwiając piękne widoki.

Szli nawet w czasie pełni księżyca. Ten widok nasza alpinistka zapamięta na zawsze.

- Patrzeć na księżyc z góry? Bezcenne.

Mieć u stóp cały świat

Na szczycie Marta spędziła 40 minut. Wcześniej spotkał ją tragiczny widok.

- Na górze były dwa trupy, które musieliśmy ominąć. Było to bardzo przykre, ale takie są realia. Wszyscy, którzy tam byli doskonale wiedzieli, jakie jest ryzyko...

Według Marty nie da opisać się słowami uczucia, jakie towarzyszyło jej w momencie wejścia na największy szczyt Ziemi.

- To jest tyle uczuć na raz: I duma, i szczęście, i myśl: co teraz? -

mówi.

No właśnie, co teraz? Marta ma już pewien plan. Chce zdobyć m.in. jeszcze jedną - ostatnią już górę do Korony Ziemi. Tym razem czekać będzie ją podróż do Indonezji, gdzie bywa dość niebezpiecznie. Jest to góra Piramida Carstensz.

- Tam jest dość niebezpiecznie m.in. dochodzi do porwań ludzi. W tej chwili wszystkie wyprawy są odwołane. Mam jednak nadzieję, że niedługo będzie można wyruszyć na szlak.

Małe podsumowanie

Wielka przygoda pilanki z Mount Everestem trwała od 6 kwietnia do 18 maja.

- Na szczyt weszłam 15 maja, dzień później doszliśmy do bazy, a 18 maja wróciłam do cywilizacji -

tłumaczy.

Marta wróciła szczęśliwsza i szczuplejsza o kilka kilogramów (ok. 7kg).

- Jestem osiemnastą Polką, której udało się wejść na Mount Everest. Z nich jednak nie wszystkie zdobyły Koronę Ziemi, a mi do tego brakuje już tylko jeden szczyt. Mam nadzieję, że go zdobędę, ale najpierw muszę trochę popracować -

śmieje się Marta Misztal.

Podróżniczka i alpinistka na co dzień pracuje w Wielkiej Brytanii dla japońskiego banku. Spełnia się także na innych polach m.in. stworzyła własną linię odzieży do trekkingu pod szyldem Rappel.

Marto, podróżuj dalej i zdobywaj niezdobyte!

Zrobiła to! Marta Misztal z Piły weszła na Mount Everest. To...

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pila.naszemiasto.pl Nasze Miasto