Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żużel - Mechanik zdradza sekrety Leigh Adamsa

Jacek Portala
Przyjaciele - Leigh Adams  i Mariusz Szmanda przed ostatnim turniejem wieloletniego i niezawodnego lidera Unii Leszno
Przyjaciele - Leigh Adams i Mariusz Szmanda przed ostatnim turniejem wieloletniego i niezawodnego lidera Unii Leszno Piotr Markowiak
Z Mariuszem Szmandą, mechanikiem Leigh Adamsa i Janusza Kołodzieja, rozmawia Jacek Portala

Czy były to najbardziej barwne i wymarzone wakacje?
Tak. Niezapomniane cztery tygodnie. Odwiedziłem Australię po raz pierwszy, na zaproszenie Leigh Adamsa. Okazją było zakończenie sportowej kariery lidera i opoki Unii Leszno. Nowy rok witałem na oceanicznej plaży. Mieszkałem w Mildurze, w jego nowym rodzinnym domu. To duża posiadłość, położona niedaleko domu jego rodziców. Ponad pięć lat, jako mechanik, pracowałem w jego teamie. Zaproszenie na wakacje w Australii było podziękowaniem za moją pracę w ekipie australijskiego championa. Było to dla mnie nie tylko cenne zawodowe doświadczenie, ale przede wszystkim zaszczyt. Szybko znaleźliśmy wspólny język. W sprawach zawodowych, praktycznie, rozumieliśmy się bez słów.

Czy Leigh nie bywał zbyt impulsywny w trudnych momentach prestiżowego turnieju bądź ligowego meczu?
W naszym boksie nigdy nie bywało nerwowo. Nie fruwały ani akcesoria, ani fragmenty żużlowego rynsztunku (śmiech).

W październiku minionego roku, wieloletniemu kapitanowi reprezentacji Australii i indywidualnemu wicemistrzowi świata z 2007 roku, kibice Byków za niezapomnianych piętnaście wspólnych lat, dziękowali Adamsowi owacją na stojąco. A fani z Australii byli równie spontaniczni?
Mildura nie jest metropolią, więc stadion miejscowego klubu motorowego, na którym Leigh rozpoczynał sportową karierę, zanim wyruszył na podbój Europy, jest kameralny. Wypełnił się jednak owego styczniowego popołudnia ponad trzytysięczną rzeszą kibiców. To był miejscowy rekord frekwencji. Jak zawsze w Australii zawody trwały kilka godzin. Nikomu się tam nie spieszyło. Wszak lato i wakacje są w pełni, a upały sięgały czasami czterdziestu stopni Celsjusza. Prawdziwy piknik, uatrakcyjniony popisami najmłodszych adeptów na minitorze, czy wyścigami motocykli z wózkami. Mildura to rodzinne miasto Leigha. Wystarczyło zapytać taksówkarza i nie trzeba było dokładnie wskazywać adresu. W Mildurze sławny żużlowiec jest doskonale znany, choć ponad dwadzieścia lat mieszkał w Anglii i wojażował po Europie. Osiadł teraz w ojczyźnie, ponieważ chce więcej czasu poświęcić najbliższym. Powiedział mi, że całkowicie pragnie odpocząć od ścigania.

Naprawdę? Nie wspominał o planach kolejnej podróży na Stary Kontynent?
Któregoś wieczoru przyznał, że chyba już za rok skorzysta z zaproszenia swoich przyjaciół i odwiedzi Leszno. Nasze miasto i Unia zajmują przecież w jego sercu szczególne miejsce.

Największy dżentelmen żużlowej areny na przełomie wieków, pożegnał już swój stary angielski dom, położony na przedmieściach Swindon. A jednocześnie sprzedał swoje wyczynowe motocykle?
Zostawił sobie trochę sprzętu. Moim zdaniem długo nie wytrzyma bez niepowtarzalnej atmosfery wyścigów na torze. Wszak Declyn, syn Adamsów, chce pójść śladem ojca. Leigh zamierza także najpierw kilkuletnich chłopców nauczyć żużlowego rzemiosła w Mildurze, aby później, najbardziej utalentowanych promować w klubach brytyjskich. Przed styczniowym pożegnalnym turniejem w Mildurze, wiele godzin spędziliśmy w jego przestrzennym warsztacie. Kompletowaliśmy silniki i wyposażenie motocykli pozostałych uczestników turnieju i maszynę dla honorowego gościa zawodów, Tony'ego Rickardssona, sześciokrotnego mistrza świata.

Co najbardziej zafascynowało Pana w Australii?
Sydney i Adelajda. Wspaniałe miasta. Z kolei Melbourne żyje wielkim sportem od ponad półwiecza - tenisowym Australian Open, wyścigami Formuły Pierwszej, krykietem.

Po zakończeniu kariery przez wspaniałego Australijczyka chyba nie narzekał Pan na brak nowych ofert?
Rzeczywiście, długo nie musiałem czekać na nowe propozycje.

Polscy mechanicy mają najwyższe notowania wśród współczesnych gwiazd światowego speedway'a. Czy oferty podjęcia pracy przesłali Panu także finaliści cyklu Grand Prix z innych krajów?
Owszem, były propozycje zza granicy. Od kogo? Teraz nie ma to już żadnego znaczenia. Postanowiłem pozostać w kraju. Wcześniej trzy lata pracowałem daleko od domu - w Anglii i Szwecji. Naprawdę, tułaczki miałem już wtedy serdecznie dość. W Lesznie mam dom, rodzinę. Kiedy swoją ofertę przedstawił Janusz Kołodziej, nie zastanawiałem się nawet przez chwilę. Wszak zostaję w umiłowanej Unii, a po rocznej przerwie, powracam do parku maszyn w najbardziej prestiżowym cyklu Grand Prix. I, co najważniejsze - Janusz jest w fantastycznej formie. Był prawdziwym objawieniem minionego roku. Może być czarnym koniem tegorocznej batalii o medale indywidualnych mistrzostw świata. Andrzej Huszcza przewiduje, że lider Byków zamelduje się nawet na podium w klasyfikacji generalnej. Unia Leszno ma znów dwóch finalistów w serialu pod tytułem Grand Prix. To są rodacy, więc w Lesznie wszyscy mamy uzasadniony powód do dumy.

Karty w teamie dwukrotnego indywidualnego mistrza Polski zostały już rozdane?
Tak. Obecnie Janusz kompletuje motocykle i pracuje nad logistyką. Będzie miał trzech mechaników.

A ilu tunerów?
Na pewno powierzy przygotowanie swoich włoskich silników znajdującemu się aktualnie na szczycie Szwedowi Janne Anderssonowi i Jackowi Rempale.

Janusz Kołodziej i Jarosław Hampel, ramię w ramię, będę walczyć na chwałę dwóch klubów - Unii Leszno i Elit Vetlanda i w obronie Drużynowego Pucharu Świata, ale w Grand Prix będą przecież rywalami. Czy nawet odrobinę nie ucierpi atmosfera wśród biało-niebieskich?
Jestem przekonany, że "spirit team" nadal pozostanie niezłomny. O stan ducha mistrzów Polski niech kibice się nie martwią.

Czterech reprezentantów Polski walczących w tegorocznym cyklu Grand Prix protestuje przeciwko nowym tłumikom. Ale nie wszyscy finaliści solidaryzują się z biało-czerwonymi. W ubiegłym roku najszybsi żużlowcy świata stanowczo odmówili startów z "ekologicznym" tłumikiem. Ale teraz działacze Międzynarodowej Federacji Motocyklowej nie zamierzają ustąpić. Zapowiada się gorąca debata w Genewie. Jaka jest Pańska opinia w tej kwestii?
Całkowicie podzielam poglądy reprezentantów Polski. Wyprodukowano bubel, zagrażający nie tylko żywotności silnika, ale zdrowiu zawodników. Ograniczający hałas tłumik ma być podporządkowany charakterystyce pracy silnika żużlowego, a nie odwrotnie.

Włodarze naszej ekstraligi jednomyślnie podjęli już decyzję, że w przyszłym roku w każdym klubie będzie mógł wystartować tylko jeden finalista cyklu Grand Prix, a nie dwóch jak dotychczas. W tej sytuacji zabraknie miejsca dla jednego z dwóch asów biało-niebieskich. Czy to sprawiedliwe?
Uważam, że jeśli w klubie finalistami Grand Prix pozostają Polacy, to obaj powinni mieć prawo pozostania w dotychczasowym miejscu pracy. Nie można karać klubu za dobry wynik. To przecież pozostaje w jaskrawej sprzeczności z duchem zawodowego sportu. Moim zdaniem, nowy regulamin powinien dotyczyć wyłącznie finalistów, posiadających inny paszport.

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto