Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żygadło: nie zapomnę widoku przegranej Rosji

Robert Małolepszy
Przejazdu odkrytym autobusem przez centrum Warszawy i wielkiej fety przed Pałacem Kultury (jak dwa lata temu po złocie w Izmirze) tym razem nie było, ale cała reszta prawie taka sama.

Tłumy na warszawskim Okęciu, konferencja prasowa transmitowana przez wszystkie polskie stacje telewizyjne. Setki wywiadów, autografy, dziś rano śniadanie z premierem. Polscy siatkarze wrócili wczoraj z Wiednia, gdzie wywalczyli brązowe medale mistrzostw Europy, pokonując w meczu o trzecie miejsce Rosjan.
Polacy, co oczywiste, wrócili w szampańskich nastrojach. Głosy mieli mocno zdarte.

- Jak świętowaliśmy? Mogę tylko powiedzieć, że prezes związku (Mirosław Przedpełski, który w Wiedniu też odniósł sukces - został wiceprezydentem Europejskiej Federacji Siatkówki - przyp. red) zaprosił nas po meczu z Rosjanami na kolację - opowiadał środkowy naszej drużyny Marcin Możdżonek. - Czy były jakieś polskie dania? Z polskich dań była tylko rosyjska wódka - wypalił w swoim stylu wprost do kamery.

- Ta drużyna nie zawsze grała tak, jak wszyscy byśmy chcieli. Nie wszystko jej wychodziło. Ale najważniejsze, że się nie poddała. To wspaniały zespół, w którym panuje doskonała atmosfera, zespół, w którym duch nigdy nie ginie. To cecha zdecydowanie ważniejsza od wszystkich innych - mówił trener polskiej drużyny Andrea Anastasi, dla którego medal z Wiednia, to trzeci krążek mistrzostw Europy zdobyty z trzecią reprezentacją (wcześniej wywalczył złoto z Włochami i Hiszpanami).

- To było fantastyczne uczucie patrzeć jak Rosjanie kapitulują. Czułem się wspaniale, gdy oni zdali sobie sprawę, że nie wygrają tego meczu. Zawsze marzyłem, by poprowadzić drużynę narodową w takim spotkaniu - cieszył się rozgrywający kadry Łukasz Żygadło.

Dla niego ten medal ma szczególne znaczenie. Poprzedni trener kadry Daniel Castellani skreślił go definitywnie, gdy odważył się go skrytykować. Anastasi trochę z musu (Paweł Zagumny zażądał długiego urlopu), postawił na Żygadłę i się nie zawiódł. ,,Guma" wciąż jest najlepszym polskim rozgrywającym, ale Ży-gadło znów jest pełnoprawnym numerem dwa, który wcale nie musi wrócić na ławkę.

Bo Andrea Anastasi będzie miał teraz wielki ból głowy. Grać dalej z zespołem, z którym zdobył w tym sezonie już drugi brąz (wcześniej zajął historyczne, trzecie miejsce w turnieju finałowym Ligi Światowej), czy na Puchar Świata, który czeka Polaków w listopadzie, a z którego można wywalczyć awans olimpijski, zabrać stare gwiazdy, które teraz z różnych względów nie mogły, lub nie chciały grać. Tak czy owak wreszcie ma komfort, którego nie miał przez pier-wsze pół roku pracy w Polsce, a o czym teraz nie boi mówić. Teraz to bowiem nie on będzie prosił zawodników o grę w drużynie narodowej, a ci, którzy chcą do niej wrócić, będą musieli mocno się starać, by zasłużyć na miejsce w dwunastce.

-- Dla połowy naszego zespołu te mistrzostwa były pierwszą wielką imprezą - przypominał kapitan ekipy Piotr Gruszka, który o tym, co będzie za dwa miesiące na razie nie mówi, ale pewnie w imieniu całego zespołu przypomniał, co było tuż przed odlotem na mistrzostwa Europy. - Jako grupa potrzebowaliśmy wsparcia. Niestety, tego wsparcia nie było. Na turniej lecieliśmy w naprawdę złej atmosferze - dodał Gruszka, mając oczywiście na myśli falę krytyki jaka przelała się przez media po fatalnym występie biało-czerwonych w Turnieju Wagnera, w którym przegraliśmy z Rosją, Włochami i Czechami.

- Ale to było wokół nas. W drużynie wszystko było ok. Oczywiście po Turnieju Wagnera atmosfera siadła, ale jak spotkaliśmy się dwa dni później w Spale, powiedzieliśmy sobie, że przegraliśmy turniej, ale teraz czeka nas najważniejsza impreza sezonu. Trenowaliśmy naprawdę ciężko. Na ten medal zapracowali wszyscy, nawet ci, którzy nie polecieli do Czech i Austrii - komentuje Michał Ruciak, który był jednym z tych, którzy na boisko wchodzili z ławki rezerwowych.
- W półfinale z Włochami zagraliśmy zbyt nerwowo. To był nasz najsłabszy występ w turnieju. Dziś pewnie to spotkanie wyglądałoby zupełnie inaczej. Ale z drugiej strony, właśnie po meczu z Włochami, jeszcze w szatni w drużynie zrodziło się coś, co pozwoliło nam wygrać z Rosjanami - opowiadał libero Krzysztof Ignaczak. - Wtedy wspólnie stwierdziliśmy, że tak słabo już zagrać nie możemy.

- Siedziałem podczas tego meczu z prezesem rosyjskiej federacji. I on , chcąc usprawiedliwić kiepską grę swojej drużyny, stwierdził, że to chyba przez to, że Muserski zapomniał majtek - prezes Przedpełski wpisał się w rozrywkową atmosferę spotkania z brązowymi medalistami.

- Który medal smakuje lepiej? Ten z Izmiru czy ten z Wiednia? - zastanawiał się Gruszka. - Nie da się ich porównać. Tamten był pierwszym złotem w historii. Ale ten brąz, dla tej grupy ludzi jest też jak złoto. Zresztą wygląda tak samo, jak ten, który dostali Serbowie - dodawał Gruszka, który po latach wraca do włoskiej serie A, gdzie zagra w zespole z Ravenny.

- Ten medal to dla nas nagroda. Za strasznie ciężką pracę, którą włożyliśmy w ten sezon - dodał jeden z bohaterów meczu z Rosją, Jakub Jarosz.
- Na świętowanie w Polsce czasu mieć nie będziemy. Ja już w środę lecę do Włoch. Za dwa tygodnie rusza sezon ligowy. Ale na Puchar Świata polecimy walczyć o wyjazd na igrzyska. Bo my wszyscy w kadrze jesteśmy dla jednego celu - olimpijskiego medalu - zakończył Żygadło.
Zatem...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto