MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Agata Peperski: Czas na wielki świat [Rozmowa MM]

Redakcja MM Poznań
Redakcja MM Poznań
Pod pseudonimem Peperski kryje się młoda, ale już doceniona na ...
Pod pseudonimem Peperski kryje się młoda, ale już doceniona na ... mat. prasowe
Pod pseudonimem Peperski kryje się młoda, ale już doceniona na międzynarodowych festiwalach, artystka. Nam opowiedziała o sztuce, cieniach Los Angeles i serialu "Sześć stóp pod ziemią".

Peperski,**czyli Agata Pierzchanowska (ur. 1987 r.), na stałe mieszka w Austrii. Studiuje Grafikę Warsztatową na Universität für angewandte Kunst w Wiedniu. Jest laureatką wielu konkursów, została nominowana do grona 12 finalistów Stypendium Talentów austriackiego Radia Ö1 i Banku Austria.

Zobacz inne wywiady z cyklu

Rozmowa MM

Cykl jej grafik został na stałe włączony do ekspozycji Muzeum Chopina w Warszawie. W Bochenska Gallery w warszawskim Koneserze można oglądać wystawę artystki pt. "L.A. Core Shadow" z cieniami Los Angeles.

Na Demotywatorach pod Twoim zdjęciem jest podpis, że nie dostałaś się na ASP, ale docenił Cię Wiedeń i podbijasz Austrię.

- Rzeczywiście, nie dostałam się na ASP. Odpadłam w samej końcówce rekrutacji. Dostałam się na studia wieczorowe, ale nie chciałam tam iść. Pomimo tego, że ludzie płacą naprawdę duże pieniądze, są traktowani jako studenci drugiej kategorii. A ja zawsze byłam bardzo ambitna i chciałam być studentką pierwszej kategorii. I udało się w Wiedniu. Już jesienią tego samego roku, którego nie przyjęli mnie na ASP.

Trudno było się dostać?

- Do Wiednia pojechałam bez znajomości języka niemieckiego. Kiedy składałam teczkę, przeglądał ją przy mnie jeden z profesorów i wydawało mi się, że nie jest zadowolony z tego, co widzi. Wtedy byłam niemal pewna, że się nie dostanę. Później okazało się, iż ten profesor zawsze ma taki wyraz twarzy. Pamiętam też sytuację, że podczas egzaminów praktycznych siedziałam w parku i bardzo źle się czułam. Nie udało mi się wykonać żądanej liczby prac rysunkowych i myślałam, że odpadnę w tym etapie. Mam w pamięci taki moment, że podeszłam do tablicy, gdzie były wywieszone wyniki i mojego nazwiska tam nie było.

Już odchodziłam, ale kątem oka zauważyłam je na innej liście. Nie znałam języka i okazało się, że patrzyłam na nie tę gablotę, co trzeba. Miałam już wracać do Warszawy, a tymczasem okazało się, że się udało. Podobno miałam najlepszą teczkę spośród 500 aplikujących osób. Dostałam się jako jedna z piątki kandydatów.

A jak było z samym językiem?

- Nigdy nie planowałam wyjazdu. To była zupełnie spontaniczna decyzja, związana z tym, że tam egzaminy były na jesieni. Miałam 20 lat, byłam bardzo młoda, więc z rodzicami chcieliśmy wybrać jakieś miasto, które zapewni mi edukację na wysokim poziomie i jednocześnie jest bezpieczne. A sam język? Niemiecki nie jest łatwym językiem, ale miałam bardzo dużą motywację, żeby się go szybko nauczyć. Przez pierwszy rok chodziłam na zajęcia praktyczne i na bardzo intensywną naukę języka.

Jak się studiuje w Austrii?

- W Austrii studia artystyczne nie polegają na terminowym zaliczaniu kolejnych projektów i egzaminów. Studenta traktuje się jak dorosłą osobę, artystę, który jest odpowiedzialny za siebie i za swoje decyzje.

Nie myślałaś o powrocie?

- Ja się nie czuję tak, jakbym na zawsze wyjechała z Polski i musiała do niej wracać. Bardzo często jestem w Warszawie i bardzo lubię tu być.

Czy można powiedzieć, że właściwie bardziej zajmujesz się designem niż na przykład sztuką krytyczną?

- Ja się zajmuję sztuką, a siebie widzę jako osobę kreatywną kulturowo. Nie ograniczam swoich działań sztywnymi ramami nazw rzeczy i zjawisk. Bo sztuka to nie jest coś, co mówi profesor, co mówią wszyscy starzy majstrowie i inni artyści, odtąd dotąd.

Ale od kół recenzenckich i osób profesjonalnie zajmujących się sztuką, nie da się uciec.

- Da się, bo ich nie ma. A nawet jeśli, to nie zależy mi na tym, żeby jakiś autorytet mówił o mnie dobrze bądź źle. Staram się iść swoją drogą i mam w tym wielkie wsparcie całego wszechświata. Dzięki temu czuję, że to jest dobry kierunek.


Dlaczego Peperski?

- Moje prawdziwe nazwisko to Pierzchanowska. W Austrii jest nie do wymówienia, nie do zapisania i nie do zapamiętania. Od razu planowałam dużą karierę. Chcę być rozpoznawalna, chcę, żeby moje prace do ludzi docierały. I z takim nazwiskiem nie było żadnych szans. Ale Peperski nie jest z kosmosu. Mój tata przy stole w kuchni kiedyś powiedział mi, że "pierz" (Pierzchanowska) to po staropolsku pieprz. Wzięłam więc angielskie "pepper" zabrałam jedno "p" i dodałam "ski" jako polski element. W Googlach okazało się, że nie ma nikogo, kto by się tak nazywał.

W Warszawie prezentujesz prace ukazujące cienie. Cienie, które zostały odrysowane w Venice, w Los Angeles. Skąd pomysł? Jak to się zaczęło? Siedziałaś i myślałaś "mhm, jak tu oddać chwilowość tego miejsca, jak to uchwycić"?

- W Los Angeles byłam właściwie na urlopie i nie miałam żadnego ciśnienia, żeby coś zrobić. W ogóle nie było żadnego zastanawiania się. Nie chciałam nic oddawać. Zobaczyłam cienie samochodów, które wyglądają jak UFO. Zrobiłam zdjęcie i pomyślałam, że to właśnie kontrasty pomiędzy światłem i cieniem nadają temu miejscu niepowtarzalny klimat. Postanowiłam udokumentować kształty cieni, których formy wydały mi się interesujące. Dopiero po powrocie do Wiednia rozpoczęłam prace nad serią sitodruków.

A wiesz, z czym w Polsce głównie kojarzy się Venice?

- Z serialem "Californication"?

Właśnie.

- Nie, nie widziałam Davida Duchovnego.

Ani tego słynnego ich domu z wyspray'owaną ścianą?

- Nie. Ja jestem fanką serialu "Sześć stóp pod ziemią". Już nie w Venice, ale w Los Angeles jest dom, w którym mieszkała serialowa rodzina, prowadząca dom pogrzebowy. Bardziej niż Duchovnego wypatrywałam Petera Krause (gra Natea Fishera w "Sześć stóp pod ziemią", który podobno mieszka w Venice).

Za ile można kupić Twoje grafiki?

- Ceny zaczynają się od 250, a kończą na 6000 Euro.

Co dalej z Peperski?

- Następną wystawę planuję w Los Angeles, by pokazać tam L.A. Core Shadow. Chciałabym odrysować cienie miasta, tam w Venice czarną farbą na chodniku. Tak, żeby miejsce nie traciło swojego niezwykłego klimatu nawet w pochmurne dni. Ostatnim razem miałam za mało czasu na zdobycie wszystkich pozwoleń. Właściwie to był pierwotny pomysł. Później czas na dyplom.

Co po dyplomie?

- Wielki świat.

Rozmawiał Kamil Fejfer

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto