Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jarosław Ziętara „Uprowadzony i zamordowany. Zginął, bo był dziennikarzem”

Justyna Piasecka
Justyna Piasecka
Jarosław Ziętara urodził się 28 marca 1968 roku w Bydgoszczy. Ukończył studia na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Najpierw współpracował z tygodnikiem „Wprost” i „Gazetą Wyborczą”, później był dziennikarzem „Gazety Poznańskiej”.
Jarosław Ziętara urodził się 28 marca 1968 roku w Bydgoszczy. Ukończył studia na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Najpierw współpracował z tygodnikiem „Wprost” i „Gazetą Wyborczą”, później był dziennikarzem „Gazety Poznańskiej”. Archiwum Polska Press
Od ponad 30 lat nie wiadomo, co stało się z poznańskim dziennikarzem Jarosławem Ziętarą. Choć mówi się, że został zamordowany, to okoliczności jego śmierci wciąż pozostają jedynie w sferze spekulacji.

Miałam nadzieję, że on się odnajdzie. Dopiero gdy zostałam z tym sama, dopadła mnie świadomość tego, co się wydarzyło. Zamknęłam za sobą drzwi i pękłam. Przez kilka godzin nie mogłam opanować płaczu

- tak pierwsze dni po zniknięciu poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary opisuje Beata Sauer, jego ówczesna dziewczyna.

Spis treści

Mówi się, że jest to jedyny przypadek zabójstwa dziennikarza w Polsce po roku 1989. 24-letni Jarosław Ziętara, pracujący w „Gazecie Poznańskiej”, zniknął w drodze do redakcji i przez ponad trzy dekady nieznane są jego losy. Zdaniem prokuratury dziennikarz został uprowadzony i zabity. Śledczy doprowadzili przed oblicze sądu trzech mężczyzn. Jednak żaden z nich nie jest domniemanym zabójcą Ziętary.

Do tej pory sąd nie znalazł podstaw do ich skazania. Wśród oskarżonych jest były senator Aleksander Gawronik, który dziś usłyszy prawomocny wyrok. Pozostali dwaj oskarżeni czekają na proces odwoławczy.

Burzliwe lata 90.

Aby zrozumieć tajemnicę zniknięcia Jarosława Ziętary, kluczowe jest spojrzenie na specyfikę sytuacji społeczno-politycznej w Polsce lat 90. Ta dekada charakteryzowała się dynamicznymi zmianami. W tym czasie upadłości dotknęły zarówno Państwowe Gospodarstwa Rolne, jak i różnej wielkości przedsiębiorstwa państwowe, jednocześnie rodziły się imponujące prywatne majątki. Okres ten, następujący po monotonii PRL-u, charakteryzował się barwnym, aczkolwiek agresywnym kapitalizmem, który stworzył możliwości nie tylko dla ambitnych, pracowitych i pomysłowych ludzi, ale również dla oszustów i podejrzanych biznesmenów, którzy dostrzegli szansę na szybkie wzbogacenie się, często wykraczając poza granice prawa.

Transformacja ustrojowa miała negatywny wpływ na struktury bezpieczeństwa publicznego. Niskie zarobki w prokuraturze, policji czy urzędach skutkowały demotywacją, co z kolei prowadziło do odejścia wielu kompetentnych pracowników do sektora prywatnego. Byli policjanci często znajdowali zatrudnienie w firmach ochroniarskich, gdzie ich obowiązkiem było zabezpieczanie m.in. osób związanych ze światem przestępczym lub nieznanych biznesmenów. Niejednokrotnie wystarczyła chwila, by tuż po odejściu z policji zanurzyli się w środowisku przestępczym.

Czytaj też: Zabójstwo Jarosława Ziętary w Poznaniu. Wkrótce prawomocny wyrok ws. Aleksandra Gawronika

Nie można zapominać też o rosnącej korupcji praktycznie na każdym szczeblu. Co dziś nie do pomyślenia - nowo powstający biznes często sponsorował policję czy np. straż pożarną. Pieniądze trafiały i na oficjalne, i prywatne konta. Prezenty, takie jak lodówki, komputery, a nawet auta nie były rzadkością.

Kilka takich przypadków zostało nagłośnionych w mediach, prowadząc do głośnych afer. Większość z nich pozostała jednak nieznana publicznie, ukryta za zasłoną powiązań między służbami a światem przestępczym, co sprawiało, że przestępcy czuli się bezkarni.

W tym czasie w Polsce powstały i działały zarówno mniejsze, jak i większe grupy przestępcze, z których największą złą sławę zdobyły gangi z Wołomina i Pruszkowa. Wymuszanie haraczy od właścicieli restauracji i dyskotek było na porządku dziennym. Dochodziło również do brutalnych porachunków międzygangsterskich, w tym strzelanin, z których niektóre miały miejsce również w Poznaniu. Przykładem jest zabójstwo rosyjskiego gangstera Andrieja Isajewa, ps. Malowany. W 1997 roku w biały dzień, niemal w centrum miasta zginął od strzału w głowę. Do dziś nie ustalono, kto stoi za tym morderstwem.

To właśnie w takich realiach rozwijała się kariera młodego dziennikarza z Poznania Jarosława Ziętary.

Jarosław Ziętara urodził się 28 marca 1968 roku w Bydgoszczy. Ukończył studia na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Najpierw współpracował z tygodnikiem „Wprost” i „Gazetą Wyborczą”, później był dziennikarzem „Gazety Poznańskiej”. Ziętara zyskał rozgłos dzięki relacjonowaniu spraw kryminalnych i śledczych, często dotyczących skorumpowanych działaczy politycznych i biznesmenów. Jego dziennikarskie zainteresowanie poznańską szarą strefą miało być powodem - zdaniem prokuratury - dla którego miał zostać uprowadzony, a następnie zamordowany.

Jarosław Ziętara zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach 1 września 1992 roku. Tego dnia, rano wyszedł ze swojego mieszkania przy ul. Kolejowej 49 w Poznaniu, gdzie mieszkał z dziewczyną - Beatą Sauer. Zmierzał do redakcji „Gazety Poznańskiej”, która mieściła się w budynku przy ul. Grunwaldzkiej 19, w którym obecnie, podobnie jak wtedy ma siedzibę „Głos Wielkopolski”. Nigdy tam jednak nie dotarł.

Wielokrotnie podejmowane na nowo i umarzane śledztwa nie wyjaśniły, co stało się z Ziętarą. W 1999 roku uznano Ziętarę za zmarłego. Na cmentarzu w rodzinnej Bydgoszczy stoi symboliczny nagrobek dziennikarza.

Jego zniknięcie i domniemane zabójstwo stało się jedną z najbardziej tajemniczych i kontrowersyjnych spraw kryminalnych w Polsce po 1989 roku. Do dziś nie odnaleziono ciała Ziętary, a okoliczności zniknięcia pozostają niejasne, pomimo licznych teorii i spekulacji. Przypadek Ziętary jest często przywoływany w dyskusjach na temat wolności prasy i bezpieczeństwa dziennikarzy w Polsce.

Ostatnia miała widzieć Ziętarę

Beata Sauer, dziewczyna Jarosława Ziętary jako ostatnia miała widzieć go przed jego zaginięciem.

- Nigdy tego dnia nie zapomnę. Ten dzień miał być kolejnym zwykłym dniem. On wyszedł do redakcji, ja miałam iść rozmawiać w sprawie pracy. Wieczorem zamierzaliśmy wspólnie wyjść do znajomych

- powiedziała w grudniu 2014 roku Beata w rozmowie z Krzysztofem M. Kaźmierczakiem, wówczas dziennikarzem „Głosu Wielkopolskiego”.

Kobieta dodała, że Ziętara dużo mówił o swojej pracy.

- Dziennikarstwo nie było dla niego tylko zawodem, ono go fascynowało, podobnie jak góry. Mówił o napisanych artykułach, o redakcji, ale milczał o tematach, które mogły być dla niego niebezpieczne

- podkreśliła.

Sauer opowiedziała też o pierwszych dniach po zaginięciu dziennikarza.

- Trzymałam się wtedy, bo całe te pierwsze dni i wysiłek wkładany był w poszukiwania, rozmowy z wieloma ludźmi. Byłam też cały czas wspierana przez przyjaciół Jarka, w tym dziennikarzy. Miałam nadzieję, że on się odnajdzie. Dopiero, gdy zostałam z tym sama, wróciłam do mojego domu rodzinnego, dopadła mnie świadomość tego, co się wydarzyło. Zamknęłam za sobą drzwi i pękłam. Przez kilka godzin nie mogłam opanować płaczu

- wspominała kobieta, zastanawiając się, co by było, gdyby...

- Czasu się nie cofnie ani nie zmieni się biegu wydarzeń. Przez długi czas myślałam, co stałoby się, gdybym tamtego dnia wyszła razem z nim z domu. Może to by go tamtego dnia uratowało. Ale raczej tylko odsunęłoby wydany na niego przez kogoś wyrok…

- stwierdziła.

Trudne śledztwo

Pierwsze śledztwo w sprawie zaginięcia Jarosława Ziętary - prowadzone w latach 1993-1995 w Poznaniu - nie przyniosło rezultatu. Kolejne, z przełomu lat 1998/99 trwało zaledwie trzy miesiące. Wówczas uznano, że Ziętara został uprowadzony i zamordowany, jednak z uwagi na niewykrycie zwłok, i to śledztwo zostało umorzone.

Do sprawy wielokrotnie powracał natomiast Krzysztof M. Kaźmierczak, który przez lata pracował w „Gazecie Poznańskiej” i osobiście znał Ziętarę. To on był inicjatorem apelu, pod którym podpisali się m.in. redaktorzy naczelni największych polskich dzienników. Zaapelowali oni do prokuratora generalnego o wznowienie umorzonego w 1999 roku śledztwa w sprawie zaginięcia Ziętary. Domagali się również odtajnienia wszystkich informacji dotyczących dziennikarza, które mogły posiadać służby specjalne RP.

Przełom nastąpił dopiero w 2011 roku, kiedy śledztwo zostało podjęte na nowo. Sprawa trafiła do prokuratury w Krakowie i była prowadzona nie tylko pod kątem uprowadzenia, ale także zabójstwa Ziętary.

Gawronik i inni

Do pierwszego zatrzymania doszło w listopadzie 2014 roku. Wówczas zarzut podżegania do zabójstwa Jarosława Ziętary usłyszał Aleksander Gawronik, były senator i przedsiębiorca prężnie działający na początku lat 90. Jak ustalili śledczy, miał on w nieustalonym dniu czerwca 1992 roku nakłaniać ustalone osoby do „skutecznej likwidacji” Ziętary.

- Zajmował się tropieniem nieprawidłowości w tzw. poznańskiej szarej strefie, w której dochodziło do przenikania się świata przestępczego ze światem biznesu oraz polityki. Dominującą pozycję w tym zakresie posiadali Aleksander Gawronik, M.Ś., W.P., Z.W. (prokurator podaje w akcie oskarżenia ich pełne dane osobowe - red.). Starał się zdobyć informacje i dowody świadczące o licznych nieprawidłowościach mających miejsce w trakcie aktywności tych osób

- tak o młodym dziennikarzu napisał w akcie oskarżenia krakowski prokurator Piotr Kosmaty.

Z akt sprawy wynika, że przed zaginięciem, Ziętara został dwukrotnie pobity. Pierwszy raz, pod siedzibą Elektromisu mieli pobić go ochroniarze firmy, gdy dziennikarz fotografował wyjeżdżające stamtąd samochody. Następnie Ziętara został napadnięty w swoim mieszkaniu. Jednym ze sprawców był Maciej B., ps. Baryła, odsiadujący dożywocie za zastrzelenie policjanta kojarzonego z grupami przestępczymi.

Podczas przesłuchań „Baryła”, jako główny świadek w tej sprawie, powiedział m.in., że w 1992 roku powiedziano mu, że będzie robota na niejakiego Ziętarę, bo ten robił smród wokół różnych firm.

„Baryła” zrelacjonował także spotkanie, do którego miało dojść w czerwcu 1992 roku w firmie Elektromis. Gawronik, wówczas bardzo bogaty biznesmen, miał wtedy pojawić się w siedzibie Elektromisu wraz z dwoma swoimi ochroniarzami z byłego ZSRR. „Baryła”, jak twierdzi, został mu wtedy przedstawiony przez Marka Z., pracownika firmy, jako człowiek od „mokrej roboty”. Kolejny uczestnik spotkania, Dariusz L., słysząc narzekania Gawronika na Ziętarę, powiedział, że dziennikarz dostanie „porządny oklep” od „Baryły”.

Gawronik miał wtedy powiedzieć: „Jaki oklep? On ma być skutecznie zlikwidowany. Biznesmen miał także stwierdzić, że nie będzie nikogo uczył „roboty”.

Prokuratura, na podstawie relacji różnych świadków, uznała, że 24-letniego Ziętarę porwali później byli policjanci, którzy przeszli do pracy w Elektromisie. Chodzi o Romana K. (zmarł wiele lat temu w dziwnych okolicznościach), Mirosława R., ps. Ryba i Dariusza L., ps. Lala.

Ci trzej byli funkcjonariusze, 1 września 1992 roku, udając policjantów, mieli zwabić dziennikarza do samochodu przypominającego radiowóz. Potem Ziętara miał być wywieziony i przez kilka dni torturowany, a ostatecznie zabity przez człowieka ze Wschodu.
„Baryła” zeznał, że pokazywano mu później czaszkę, która miała należeć do dziennikarza. W bagażniku swojego audi 80 szczątki dziennikarza miał ponoć wozić jeden z pracowników Elektromisu.

Do kolejnego zatrzymania doszło w listopadzie 2014 roku. Wówczas zatrzymani zostali wspomniani już Mirosław R. i Dariusz L., którzy usłyszeli zarzuty porwania i pomocnictwa w zabójstwie Jarosława Ziętary. To byli policyjni antyterroryści w Poznaniu, którzy potem zaczęli pracować w ochronie Elektromisu Mariusza Ś.

1 września 1992 roku „Lala” i „Ryba” mieli porwać Jarosława Ziętarę, bo ten miałby opisać aferalną działalność firmy Elektromis. Ziętara miał zostać porwany spod mieszkania przy ulicy Kolejowej w Poznaniu. Zdaniem prokuratury, do młodego dziennikarza idącego do redakcji „Gazety Poznańskiej” podeszli ludzie, którzy przedstawili się jako policjanci. Byli ubrani po cywilnemu i „zaprosili ” Ziętarę do samochodu przypominającego radiowóz.

- Następnie przekazali go osobom, które dokonały zabójstwa Jarosława Ziętary, zniszczyły zwłoki i ukryły szczątki. W toku prowadzonego postępowania ustalono również, że działali oni wspólnie z inną osobą, która już nie żyje

- poinformowała w maju 2018 roku Prokuratura Krajowa.

„Lala” i „Ryba”, którzy początkowo trafili do aresztu, zostali z niego zwolnieni na początku 2015 roku. Stało się tak, ponieważ świadkowie, którzy wcześniej obciążali byłych ochroniarzy z Elektromisu, zaczęli wycofywać swoje zeznania. Wówczas prokurator oskarżył jedynie Aleksandra Gawronika i umorzył wątek Mirosława R. i Dariusza L., uznając, że po wycofaniu zeznań przez kluczowych świadków, dowody na „Rybę” i „Lalę” są zbyt słabe. Jednak po zażaleniu złożonym przez Jacka Ziętarę, brata dziennikarza, ostatecznie byli ochroniarze Elektromisu zostali doprowadzeni przed oblicze sądu.

Trzeci wątek śledztwa, dotyczący zabójstwa dziennikarza „Gazety Poznańskiej”, został umorzony z uwagi na niewykrycie sprawcy bądź sprawców.

Oskarżeni uniewinnieni

Proces Aleksandra Gawronika rozpoczął się w Sądzie Okręgowym w Poznaniu w styczniu 2016 roku. Były senator nie przyznał się do winy.

Czytaj też: Ruszył proces Gawronika ws. Ziętary. Były senator nie przyznaje się do winy

- Nie przyznaję się do winy, nie mam nic wspólnego z zaginięciem Jarosława Ziętary. Moje wyjaśnienia zamykają się w tym jednym zdaniu. To, że dzisiaj zasiadam na ławie oskarżonych, jest kompletnym absurdem

- stwierdził podczas pierwszej rozprawy Aleksander Gawronik.

W trakcie jego procesu przesłuchano wielu świadków, w tym twórcę Elektromisu Mariusza Ś. i byłych ochroniarzy „Lalę” i „Rybę”, którzy zaprzeczyli, by cokolwiek wiedzieli o zniknięciu dziennikarza.

Na jednej z rozpraw ze swoich zeznań, składanych na etapie śledztwa, wycofał się wspomniany wcześniej „Baryła”.

- Zostałem do tej sprawy zwerbowany przez CBŚ i prokuraturę. Nic mi jednak nie wiadomo o sprawie dziennikarza Jarosława Ziętary

- zeznał w kwietniu 2016 r. Maciej B., jednocześnie odwołując swoje wcześniejsze zeznania pogrążające Gawronika.

„Baryła” przekonywał sąd, że wcześniej mówił co innego, bo śledczy obiecywali mu prawo łaski i zwolnienie z więzienia.
Później, podczas kolejnego przesłuchania, w czerwcu 2019 roku „Baryła” znów zmienił zdanie i opowiedział w sądzie, jak na przełomie maja i czerwca 1992 roku, był naocznym świadkiem spotkania w Elektromisie. Aleksander Gawronik miał się wtedy spotkać z szefem Elektromisu Mariuszem Ś., obok stali ochroniarze.

- Gawronik powiedział, że Ziętarę trzeba „zajeb...”, bo się „wpierd...” w ich interesy. Szef Elektromisu Mariusz Ś. był przy tej rozmowie, ale do niczego nie namawiał. Samego porwania ani zabójstwa nie widziałem. Słyszałem jednak, że porywaczami byli ochroniarze Elektromisu. Ale nie wysyłał ich szef firmy Mariusz Ś., lecz to Aleksander Gawronik załatwił z nimi swoje sprawy związane z Ziętarą

- zeznawał „Baryła”.

Gawronika przed sądem pogrążyli też inni świadkowie. Krzysztof Ł., ps. Łyli, przestępca, który przed laty siedział z Gawronikiem w tym samym więzieniu w Katowicach, zeznał, że dziennikarz Jarosław Ziętara został zabity, bo zagrażał interesom Aleksandra Gawronika i Mariusza Ś. Na spacerniaku Gawronik miał mu opowiedzieć historię porwania, torturowania i zabicia Ziętary.

- Aleksander Gawronik, goszcząc w moim domu, chwalił się, że uciszył dziennikarza. Ta rozmowa była chyba w 1999 roku, latem

- tak z kolei pogrążał oskarżonego przed sądem Jarosław S. ps. Masa, kiedyś ważny gangster z grupy pruszkowskiej.

Po sześciu długich latach proces Gawronika dobiegł końca. 24 lutego 2022 roku Sąd Okręgowy w Poznaniu uniewinnił go od zarzucanego mu czynu.

- Oskarżyciel publiczny ani w zarzucie, ani w ustaleniach faktycznych uzasadnienia nie podał kogo konkretnie w jego ocenie oskarżony miał nakłaniać do popełnienia wskazanego przestępstwa. Dopiero na wyraźne wezwanie sądu na rozprawie wskazał, że w jego ocenie tymi ustalonymi osobami są Wojciech W., Dariusz L., Maciej B. i Marek Z. Cały zarzut aktu oskarżenia był oparty w zasadzie na zeznaniach Macieja B., którego to zeznania w ocenie sądu są niekonsekwentne, niejednolite i były dwukrotnie przez tego świadka odwołane

- uzasadniała wyrok sędzia Joanna Rucińska.

Od wyroku uniewinniającego Gawronika odwołała się prokuratura. Jednocześnie do prok. Piotra Kosmatego zgłosił się nowy świadek - Ryszard B., który w latach 90. pracował u Gawronika, ochraniając jego rodzinę.

- Pan Gawronik poprosił mnie o rozmowę. Stwierdził, że jest dziennikarz, który mu bardzo przeszkadza i zapytał, czy znam kogoś, żeby można było coś z tym zrobić. Gawronik powiedział, że chodzi o to, aby kogoś znaleźć i uciszyć dziennikarza. Nie mówił, na czym miało polegać uciszenie

- powiedział w sądzie świadek Ryszard B.

Dziś Sąd Apelacyjny w Poznaniu wyda prawomocny wyrok w sprawie Aleksandra Gawronika. O tym, jaką decyzję podjął sąd, przeczytasz na www.gloswielkopolski.pl.

Na prawomocny wyrok czekają jeszcze byli ochroniarze Elektromisu, którzy w październiku 2022 roku zostali uniewinnieni od zarzutu porwania i pomocnictwa w zabójstwie Ziętary.

- To nie do oskarżonych należy wykazanie swojej niewinności, lecz do prokuratury i następnie sądu należy znalezienie dowodów winy. Takich dowodów sąd nie znalazł w tym postępowaniu, co musiało skutkować uniewinnieniem. Sąd nie przyjął do wiadomości zeznań i dowodów, które prokurator - w naszej ocenie - ocenił w sposób wybiórczy, niekompleksowy i pomijający wszelkie niespójności oraz wewnętrzne sprzeczności

- uzasadniał wyrok sędzia Sławomir Szymański.

Sprawa „Lali” i „Ryby” została zarejestrowana w Sądzie Apelacyjnym w Poznaniu. Jednak termin rozprawy odwoławczej nie został jeszcze wyznaczony.

Poznań pamięta o Ziętarze

W 2016 roku fragment ulicy Marcelińskiej, przy budynku redakcji „Głosu Wielkopolskiego”, został ulicą Jarosława Ziętary. W tym samym roku, 1 września, na budynku przy ulicy Kolejowej 49 w Poznaniu, gdzie mieszkał Ziętara, zawisła tablica z napisem głoszącym: „W tym domu mieszkał Jarosław Ziętara. Porwany 1 września 1992 r. Zginął, bo był dziennikarzem”.

Jesienią 2022 roku podobna tablica zawisła przy wejściu do auli Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM. Napis jest podobny: „Jarosław Ziętara 1968-1992, zamordowany dziennikarz, absolwent wydziału”. Natomiast w 30. rocznicę zniknięcia, Jarosław Ziętara został pośmiertnie odznaczony za wybitne zasługi dla rozwoju niezależnego dziennikarstwa. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski odebrał jego brat, Jacek Ziętara.

Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]

Zobacz też: Dekada Głosu Wielkopolskiego: Jarosław Ziętara

od 16 lat

Obserwuj nas także na Google News

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Jarosław Ziętara „Uprowadzony i zamordowany. Zginął, bo był dziennikarzem” - Głos Wielkopolski

Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto