MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Poznańscy restauratorzy robią co mogą, by się nie zamknąć. Są w coraz bardziej dramatycznej sytuacji. „Utarg spadł o 99 procent”

Nicole Młodziejewska
Nicole Młodziejewska
Wciąż zmieniające się obostrzenia doprowadziły do zamknięcia niektórych lokali gastronomicznych. Pozostałe nadal próbują walczyć o przetrwanie, jednak, jak mówią ich właściciele, wciąż nie wiadomo, jak długo będzie trwała obecna sytuacja.
Wciąż zmieniające się obostrzenia doprowadziły do zamknięcia niektórych lokali gastronomicznych. Pozostałe nadal próbują walczyć o przetrwanie, jednak, jak mówią ich właściciele, wciąż nie wiadomo, jak długo będzie trwała obecna sytuacja. Łukasz Gdak
Obostrzenia z powodu pandemii sprawiły, że normalne funkcjonowanie polskiej branży gastronomicznej jest niemożliwe. Właściciele restauracji przyznają, że sytuacja staje się coraz trudniejsza. Zwłaszcza, że wciąż nie mają informacji, od kiedy będą mogli przyjmować gości.

„Lokal do wynajęcia”, „Wyprzedaż: krzesła, lampy, talerze, wazoniki...” czy „Lokal nieczynny do odwołania” - takie komunikaty możemy znaleźć w witrynach lokali gastronomicznych znajdujących się na Starym Rynku i w jego okolicach. To efekt pandemii koronawirusa i wprowadzonych z tego powodu lockdownów, które ograniczały lub zupełnie uniemożliwiały działalność lokali gastronomicznych.

Pandemia zmusiła ich do zamknięcia restauracji

Z tego powodu część z nich nie dała rady przetrwać tego trudnego czasu i zdecydowała się na zamknięcie lokali.

Sprawdź też:

- W okresie od rozpoczęcia tzw. „pierwszego lockdownu” odnotowaliśmy około stu zmian dotyczących lokali gastronomicznych. To nie tylko zamknięcia lokali, ale głównie zmiany właścicieli, zmiany profilu działalności, zmiany lokalizacji lub rozwiązanie współpracy z szefem kuchni

- mówi Jakub Pindych, specjalista ds. turystyki kulinarnej Poznańskiej Lokalnej Organizacji Turystycznej.

Jak informuje Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych, w okresie pierwszego lockdownu (od marca do czerwca) do wynajęcia były 3 lokale gastronomiczne. W wakacje, czyli w czasie odmrażania gospodarki, na wynajęcie czekał jedynie jeden taki lokal. Od października, do teraz, na wynajęcie czeka już pięć lokali gastronomicznych.

Przykładem restauracji, która nie utrzymała się w czasie pandemii może być „La Baya”, która mieściła się przy ul. Za Bramką.

- Długo zwlekaliśmy z decyzją i nie była ona dla nas łatwa, ale finalnie postanowiliśmy, że nasza przygoda z La Baya dobiegła końca. Mamy wielką nadzieję, że znajdziemy chętnych na kontynuację tego niezwykłego projektu, dlatego też wystawiliśmy restaurację La Baya na sprzedaż

- pisali na koniec czerwca przedstawiciele restauracji.

Swoją przygodę w czasie pandemii zakończyła także restauracja „Pod Niebieniem”, która mieściła się na płycie Starego Rynku. Do końca października trwała wyprzedaż wszystkich przedmiotów z lokalu - talerzy, poduszek, wazonów, krzeseł itp.

Brak planu i ciągła niewiedza

Jak przyznają właściciele lokalów gastronomicznych, sytuacja w jakiej obecnie się znaleźli, jest dramatyczna.

- Wprowadzone obostrzenia nie utrudniają naszej działalności, one po prostu je uniemożliwiają

- mówi Agata Stańko, właścicielka firmy, do której należy Klub Pod Minogą, mieszczący się na ul. Nowowiejskiego.

I dodaje: - Ten stan zawieszenia jest bardzo trudny. Łatwiej byłoby nam, gdyby rząd zdecydował wcześniej, zrobił jakiś plan tego, jak długo ma to trwać. Cokolwiek, na czym moglibyśmy się oprzeć. A tutaj jest takie przeciąganie tej liny i ciągle słyszymy „za dwa tygodnie”.

W podobnym tonie wypowiada się Maciej Krych, właściciel pubu Dragon przy ul. Zamkowej:

- Uważam, że nic nie robi się obecnie dla gastronomii, która jest bardzo złożonym tworem. Bo nie można oceniać nas pod kątem samych restauracji, bo to są też bistra, bary dworcowe, foodtrucki czy sklepiki szkolne. To jest taka różnorodność, że podciąganie nas pod jedną kategorię jest bardzo krzywdzące.

Uwagę na bezradność ze strony podejmujących decyzje o obostrzeniach zwraca także właściciel klubu Meskalina.

- Rozmawiam z przyjaciółmi i znajomymi o tym, co nas czeka, czy damy radę, czy dotrwamy. Jaki jest realny czas, kiedy będziemy mogli znów wrócić do pracy? Nie wiemy wielu podstawowych rzeczy. A terminy są najważniejsze - mówi Benek Ejgierd, właściciel klubu Meskalina.

- Bezradność rządu i permanentna propaganda nie ułatwiają podejmowania decyzji i niszczą wiele przedsiębiorstw

- dodaje.

Utarg? Nie ma o czym mówić!

Właściciele lokali gastronomicznych ze smutkiem stwierdzają, że praca w 2020 roku praktycznie nie przyniosła żadnych zysków.

- Utarg? Obecnie to spadł nam o jakieś 99 procent

- przyznaje Maciej Lubczyński, właściciel Podkoziołka.

- U nas poprzez ten okres wakacyjny udało nam się trochę ograniczyć straty. Ale nadal wydaje mi się, że ten spadek utargu może wynosić około 70 proc. Trudno to też tak jednoznacznie ocenić, bo w 2020 roku do marca funkcjonowaliśmy normalnie, a od marca z kolei utarg był praktycznie zerowy. Z kolei w wakacje dochodziliśmy do 60 proc. naszego utargu z 2019 roku, a w tej chwili jesteśmy na poziomie 10 proc. tego, co było w 2019 roku - to z kolei słowa Macieja Krycha.

Podobnie swoje zyski i straty oceniają właściciele Klubu Pod Minogą.

- Utarg spadł drastycznie. Tak naprawdę w 2020 roku przez pół roku byliśmy zamknięci. 8 marca odbył się u nas ostatni koncert. Później było już właściwie pusto. Ludzie się bardzo wystraszyli. Dopiero w czerwcu zaczęło się to zmieniać i już wydawało nam się, że powoli wracamy na właściwe tory, mimo że wciąż były restrykcje, które zmniejszały utarg o 50 proc., ale jednak działaliśmy. Natomiast teraz nie mamy żadnych utargów

- podkreśla Agata Stańko.

Jedzenie na wynos i pomoc innych - tyle zostało

W czasie pandemii, a zwłaszcza podczas drugiego lockdownu wiele lokali gastronomicznych podjęło próby nawet najmniejszej działalności. Tak jest m.in. w przypadku Dragona, Hola Hola, czy restauracji Podkoziołek.

- Jest bardzo trudno. A lokal otwarty tylko formie okienka sprzedającego gorące napoje na wynos, to jedynie namiastka tego, co mogłoby tu w ogóle być

- mówi Maciej Lubczyński.

I dodaje: - Oferujemy też posiłki na wynos, ale to średnio się opłaca, bo to są zaledwie dwa, trzy obiady tygodniowo.

Podobnie o działalności „na wynos” mówi właściciel Dragona.

- Te działania, które prowadzimy w tej chwili, jak sprzedaż posiłków na wynos trzy dni w tygodniu, po kilka godzin, to w zasadzie bardziej forma kontaktu z gośćmi, niż zarobek. Nie mniej, ma to też jakąś wartość finansową, dlatego trzymamy się tej idei od listopada

- mówi Maciej Krych.

Dużym wsparciem dla lokali gastronomicznych okazały się również inni ludzie. Zarówno w przypadku Dragona, jak i Klubu Pod Minogą, właściciele kamienic w których znajdują się te puby zdecydowali się częściowo opuścić czynsz lub na kilka miesięcy całkowicie z niego zrezygnować.

- Dzięki temu, że właściciele kamienicy, w której znajduje się klub, poszli nam na rękę, nie musieliśmy podejmować żadnych drastycznych decyzji

- mówi Agata Stańko.

Z kolei Maciej Krych dodaje: - To jest bardzo ważny element i jesteśmy wdzięczni właścicielom za to, że wyrazili zgodę. Nasz czynsz został obniżony o znaczną część, która pozwala nam uiszczać comiesięczną opłatę.

Sprawdź też:

W pomoc dla samego Dragona zaangażowali się także przyjaciele i stali goście, którzy założyli specjalną zbiórkę na rzecz lokalu.

- Dragon, żeby przetrwać najgorszy czas potrzebuje 60 tysięcy. Liczę na to, że wspólnie pomożemy ocalić Dragona - piszą na stronie zbiórki jej organizatorzy.

Zbiórkę można wesprzeć za pomocą strony na portalu zrzutka.pl, klikając tutaj.

Zamknięcie na stałe? Nie ma takiej opcji!

Jak przyznają właściciele lokali, niejednokrotnie wielu z nich zastanawiało się nad zamknięciem lokali w czasie pandemii. Jednak niejednokrotnie od tej decyzji odwodzili ich pracownicy.

- Gdybym nie miała nadziei, to pewnie już dawno zamknęłabym klub i ogłosiłabym upadłość. Ale trzeba pamiętać, że Klub Pod Minogą, to nie tylko ja, bo to miejsce tworzy wielu ludzi. Nie mogę schować głowy w piasek i powiedzieć, że mam dość i nic mnie już nie interesuje, kiedy tak naprawdę inni ludzie wciąż czekają, na to, co będzie dalej

- komentuje Agata Stańko.

I dodaje: - Gdy osoby, z którymi tworzę to miejsce, podejmą decyzję o odejściu, to pewnie wtedy będzie mi dużo łatwiej zamknąć lokal. Na ten moment wszyscy nadal mamy nadzieję, że wrócimy do normalności.

Zamknięcia lokalu nie wyobraża sobie również właściciel Dragona.

- Nie, w ogóle nie przychodzą nam takie czarne myśli do głowy. Uważamy, że trzeba zrobić wszystko, żeby przetrwać. Funkcjonujemy w Poznaniu już 16 lat. Przez ten czas owszem, śniły mi się już różne katastrofy, ale nigdy nie wyobrażałem sobie takiego scenariusza, jak obecny. Mimo wszystko wciąż staramy się jakoś działać

- podkreśla Maciej Krych.

Ze swojej działalności nie rezygnuje także restauracja Podkoziołek, choć jej właściciele mają z kolei nieco inne obawy.

- Nie zamykamy lokalu, bo czekamy cały czas na to, co wymyśli rząd. Aczkolwiek mamy też obawy co do tego, jak ten nasz powrót będzie wyglądał, bo kolejnym problemem jest wciąż trwający remont płyty Starego Rynku. Dlatego wszystko jest jedną wielką niewiadomą - mówi Maciej Lubczyński.

Sprawdź też:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Koniec sprawy Assange'a. Ugoda z USA zapewnia mu wolność

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto