MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Czat z Marcinem Rozynkiem

[email protected]
Może to zabrzmi jak paradoks, ale MARCIN ROZYNEK zetknął się z muzyką zanim się nią zainteresował. Uczęszczał do szkoły muzycznej na lekcje gry na... akordeonie.

Może to zabrzmi jak paradoks, ale MARCIN ROZYNEK zetknął się z muzyką zanim się nią zainteresował. Uczęszczał do szkoły muzycznej na lekcje gry na... akordeonie. Instrument dość skutecznie odstraszył go od muzykowania, na szczęście nie na długo.
Marcin doskonale pamięta swoje pierwsze muzyczne olśnienia. W przedszkolu koło Żywca, do którego chodził jako dzieciak, był fortepian. Artysta z „łezką w oku” J wspomina czasy, kiedy panie przedszkolanki potrafiły grać na fortepianie...

Przeżył wstrząs, kiedy pani przedszkolanka uderzyła akord, a on chował się właśnie pod instrumentem. „Ale to była jazda!” - wspomina. Potem w liceum nauczył się grać na gitarze. Początkowo nie miał ciągot do tego, żeby założyć zespół, ale spotykał coraz więcej muzykujących kolegów. I po raz pierwszy zainteresował się na tyle muzyką, że zaczął słuchać rocka. Przełom dokonał się za sprawą zespołu U2.

Był 1985 rok i Marcin usłyszał Pride (In The Name Of Love) - piosence towarzyszył teledysk („bo to były takie dziwne czasy, kiedy w telewizji pokazywano teledyski”). Zazwyczaj reaguje bardzo spontanicznie i tak było w tym przypadku - usłyszał jedną piosenkę i wiedział od razu, że to będzie jego ulubiony zespół. Tak się złożyło, że pierwszą płytą U2, jaka wpadła mu w ręce, było WAR. Przeżył szok. Uświadomił sobie, jak bardzo zaangażowane są teksty zespołu - Sunday Bloody Sunday czy sławetny New Years Day (utwór o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce).

Marcin pozostał fanem U2 przez długie lata, ale jego zainteresowania zaczęły się systematycznie rozszerzać. Słuchał wtedy m.in. The Cure, Cocteau Twins, Dead Can Dance, artystów 4AD... A potem było Faith No More, bo słuchał coraz więcej rzeczy, gatunki nie miały dla niego większego znaczenia, jedne nie wykluczały drugich. Jest podobnie także i teraz - słucha na przykład Crazy Town, co nijak nie ma się do jego własnej muzyki. „Dobra muzyka jest dobra, zła jest zła” - to jego główne motto.

Zasadę tę wcielił w życie w zespole Atmosphere, którego oba albumy zawierają muzę całkiem do siebie nie podobną. Ale nie uprzedzajmy wypadków. Tymczasem bowiem Marcin Rozynek jest licealistą, który nie tylko gra na gitarze i śpiewa, ale komponuje muzykę i pisze teksty własnych piosenek. „Jak każdy pojechany koleś pisałem wtedy wiersze” - wyznaje. Inny gitarzysta, kolega zafascynowany Hendriksem, dopingował go do napisania tekstu do muzyki. I tak kolejne dwa miesiące należały do najbardziej twórczych w całym życiu Marcina - utwory powstawały jeden po drugim, były coraz lepsze. Co ciekawe, tak popularna dziś piosenka Najlepszy - singiel zwiastujący album KSIĘGA URODZAJU - powstała właśnie wtedy, na początku lat 90.

Marcin założył z kolegą duet wokalno gitarowy. Świadomi tradycji amerykańskiej - gdzie podobne brzmienia reprezentowane są najszerzej (m.in. Simon & Garfunkel) młodzi amatorscy muzycy wykonywali wyłącznie własny repertuar. Nie naśladowali nikogo, grali swoje. Na miejscowej scenie stali się prawdziwa sensacją - przyciągali do klubów tłumy. Czasy licealne upłynęły bardzo szybko i choć Marcin doprowadził do stworzenia zespołu o szerszej formule brzmienia (o nazwie Książę i Esther), znalazł się nagle we Wrocławiu. Studiował tam na wydziale prawa, który zresztą ukończył. To dziwne, ale w owym czasie praktycznie nie muzykował. Kolejny zespół założył dopiero po studiach. Podczas występu na Mokotowskiej Jesieni Muzycznej, gdzie kapela zajęła drugie miejsce, Książę i Esther przemianowano na Atmosphere.

Przełom przyniósł rok 1996 i wygrana konkursu Marlboro „Rock In” - wiązało się to z podpisaniem kontraktu z poważną wytwórnią płytową. Była nią Sony Music Polska. Historia Atmosphere to dwie świetnie wyprodukowane albumy studyjne zagrane w kwartecie oraz koncerty tego kwartetu - perfekcyjne, pieczołowicie realizowane.

Patrząc z perspektywy czasu, Marcin uważa, że zespół Atmosphere zagrał zbyt mało koncertów, żeby zdobyć szerszą popularność. A co więcej, jego koledzy ciągnęli ku rockowi progresywnemu, kiedy formuła ta nie dawała szans na komercyjny sukces. Grupa cieszyła się w pewnych kręgach popularnością wręcz kultową, ale nie było mowy o zdobyciu szerszego rynku. Poza tym sam Marcin czuł ciągoty w nieco odmiennych kierunkach.

W pewnym sensie dopiero pierwszy solowy album, KSIĘGA URODZAJU, objawia „prawdziwe oblicze” Marcina Rozynka. Atmosphere rozpadli się, kiedy wytwórnia odrzuciła demo trzeciego planowanego albumu. Tymczasem solowe demo Rozynka wzbudziło zainteresowanie samego Grzegorza Ciechowskiego, który ochoczo podjął się produkcji płyty. Przedwczesna śmierć Grzegorza uniemożliwiła dokończenie współpracy, ale sporo z niej zachowało się na płycie. Na przykład partie instrumentów klawiszowych Ciechowskiego pojawiają się we wszystkich utworach.

Producentem gotowej płyty jest Leszek Biolik, który zrobił rzecz po swojemu, ale nie bez ukłonu w stosunku do koncepcji Grzegorza Ciechowskiego. „Pierwszy raz mogę powiedzieć o mojej płycie, że jest świetnie wyprodukowana” - entuzjastycznie mówi Marcin Rozynek. „Przy płytach Atmosphere były to moje zasługi i moje winy, a tutaj, po raz pierwszy, nie miałem z produkcją nic do czynienia”. Warto zaznaczyć, że do finalnego brzmienia przyczynili się też Leszek Kamiński i Marcin Gajko, mistrzowie dźwięku. Powstała przebogata paleta barw, kalejdoskop aranżacyjnych pomysłów.

Cały materiał na KSIĘDZE URODZAJU jest dziełem Marcina Rozynka - zarówno muzyka, jak słowa piosenek. Zarazem jest to pierwsza płyta, na której on sam nie gra na gitarze. Większość muzyków zgromadzonych przez producenta Leszka Biolika, to „ekipa Fiolki”, m.in. Wojciech Seweryn (gitary) oraz Michał Marecki (klawisze).
Producent wystąpił również sam w roli basisty i zaprosił specjalnych gości.

Marcin chętnie opowiada, jak powstawały brzmieniowe perełki na jego płycie. Dobry przykład to użycie akordeonu we Wstrząsającej historii, do której scenariusz napisało życie. Leszek Biolik zaprosił wirtuoza instrumentu, Piotra Dziubka i zaczęła się luzacka zabawa muzyczna. „Akordeonista grał, producent coś mu podpowiadał... Z takiego wielogodzinnego grania zrodziła się instrumentalna partia utworu. I przyjemnie było być świadkiem tego procesu” - zapewnia Marcin.

Oczywiście ekipa, z którą Marcin Rozynek ruszy w trasę będzie inna (już intensywnie ćwiczy). Młody artysta planuje tego lata wiele koncertów. Nie wystarczy, żeby się pokazać - ważne jest... z kim.

On sam najchętniej słucha ostatnio zespołu Pogodno. „To najlepsza kapela w kraju i wcale nie dlatego, że nagrywają dla Sony Music” - żartuje. „Uwielbiam ich, a moje dzieciaki też świetnie się przy tym bawią” (Marcin - sam rocznik 1971 - ma dwoje dzieci w wieku sześciu i trzech lat). „Myslovitz też fajnie grają” - dodaje. Marcin ma regularny dostęp do wszelkich radiowych nowości, ponieważ sam pracuje w radio, w rodzinnym Lesznie. Ale teraz najważniejsze jest to, żeby na antenie w całym kraju zagościły jego własne piosenki. Solowa płyta Marcina Rozynka to naprawdę znakomity, oryginalny album i nikogo nie pozostawi obojętnym.

Zapraszamy na czat z Marcinem Rozynkiem, który odbędzie się w poniedziałek 26 maja o godzinie 13:00.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Lady Pank: rocznica debiutanckiej płyty

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto