Na 26 punktów zdobytych w tym sezonie tylko 8 lechici zdobyli na własnym stadionie. Ostatnią szansą tej jesieni, aby podreperować ten mizerny dorobek, był mecze ze Śląskiem Wrocław.
Trener Rumak nie mógł w tym meczu skorzystać nie tylko z kontuzjowanych Manuela Arboledy i Vojo Ubiparipa, ale także z Jasmina Buricia, który urazu nabawił się na jednym z treningów. W tej sytuacji w bramce musiał go zastąpić Krzysztof Kotorowski.
Mecz zaczął się obiecująco dla gospodarzy. Już w 2. minucie strzał z dystansu Kebby Ceesaya sprawił olbrzymie kłopoty Marianowi Kelemenowi. Śląsk odpowiedział w 14. minucie, kiedy Marcin Kowalczyk przebiegł z piłką pół boiska, podał do Waldemara Soboty, który minął zwodem Luisa Henriqueza i uderzył, ale minimalnie obok słupka.
W 21. minucie było już 1:0 dla gości. Sebastian Mila podał z rzutu wolnego na lewe skrzydło do Soboty, który dośrodkował w pole karne. Do wrzutki wybiegł z bramki Kotorowski, ale Cristian Diaz zdołał szybciej trącić piłkę, która przeleciała nad bramkarzem Kolejorza i wpadła do siatki.
Lech mógł wyrównać pięć minut później, kiedy piłkę w polu karnym otrzymał Bartosz Ślusarski. Wycofał piłkę do Szymona Drewniaka, który uderzył płasko i prosto w Kelemena.
Do przerwy wynik już się nie zmienił, co nie nastrajało optymistyczne, bo lechici od dłuższego czasu pokazują, że nie potrafią odrabiać strat w meczach, w których pierwsi tracą bramkę. Trener Rumak już w przerwie zdecydował się wpuścić Mateusza Możdżenia i Bartosza Bereszyńskiego w miejsce zupełnie niewidocznych Aleksnadra Toneva i Szymona Drewniaka.
Niestety, zamiast wyrównującego gola w 55. minucie padła druga bramka dla Śląska. Sobota technicznym uderzeniem z narożnika pola karnego zaskoczył Kotorowskiego. Lechici jeszcze się nie otrząsnęli, a już było 0:3. Po szybkiej akcji Piotr Ćwielong mając przed sobą tylko bramkarza, huknął z 18 metrów, dobijając Kolejorza.
Przed tygodniem Śląsk co prawda prowadził z Jagiellonią także 3:0, aby ostatecznie tylko zremisować, ale w powtórkę wierzyli tylko nieliczni. Nadzieja być może by się zatliła, gdyby w 63. minucie po świetnej akcji Bereszyńskiego Możdżeń w sytuacji sam na sam z Kelemenem nie trafił prosto w niego, a po chwili dobitka Ślusarskiego nie okazała się niecelna.
W 83. minucie mogła paść czwarta bramka dla wrocławian, ale Przemysław Kaźmierczak trafił jedynie w słupek.
Lech przegrał swój trzeci mecz z rzędu na własnym stadionie i co gorsza, w pełni zasłużenie. Na domiar złego z powodu zadymienia boiska przez kibicowskie race oraz bójkę do jakiej doszło między fanami i ochroniarzami na II trybunie niewykluczone, że klub zostanie surowo ukarany przez Komisję Ligi.
- Popełniłem błąd z wyborem składu na dzisiejsze spotkanie – przyznawał po meczu trener Rumak. – Zawodnicy, na których postawiłem, nie realizowali moich założeń. Straciliśmy łatwo bramkę po własnych błędach i do przerwy przegrywaliśmy. W drugiej połowie wyglądało to lepiej, jednak Śląsk nas skarcił. Mamy problem z psychiką zawodników i po raz kolejny nie udaje nam się wygrać, gdy przeciwnik pierwszy zdobywa gola.
Lech Poznań - Śląsk Wrocław 0:3 (0:1)
Bramki: 21. Diaz, 55. Sobota, 57. Ćwielong.
Żółte kartki: Djurdjević, Możdżeń - Ćwielong, Mila.
Sędziował: Paweł Gil (Lublin)
Widzów: 18 794.
Lech: Kotorowski - Ceesay, Wołąkiewicz (75. Djurdjević), Kamiński, Henriquez - Murawski, Trałka - Lovrencsics (46. Możdżeń), Drewniak (46. Bereszyński), Tonev – Ślusarski.
Śląsk: Kelemen - Socha, Jodłowiec, Kowalczyk, Pawelec - Elsner, Kaźmierczak - Sobota, Mila, Ćwielong (83. Garyga) – Diaz.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?