Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pamiętacie? To już minęło 27 lat od wielkiego pożaru puszczy

Norbert Woźniak
Ogień, jaki wybuchł 10 sierpnia 1992 roku rozprzestrzeniał się bardzo szybko. Płomienie sięgały ponad drzewa i uniemożliwiały samolotom gaszenie z powietrza. Zniknął prawie tak szybko jak się pojawił. Rozprawiła się z nim ulewa, która oszczędziła strażakom pracy. Pożar pozostawił jednak po sobie kikuty drzew na powierzchni 6000 ha. Kilka tygodni później wybuchł jeszcze większy pożar lasów, w Kuźni Raciborskiej. Przypomnijmy co o wielkim pożarze Puszczy Noteckiej pisaliśmy przed rokiem.

Część czynnych jeszcze strażaków pamięta wydarzenia z 1992 roku. Tamtego lata mieli sporo pracy. - Paliło się wszędzie i wszystko - wspomina wiceprezes OSP Wronki Stefan Kaszkowiak. - Paliły się zboża, lasy - wylicza. Ze względu na sytuację w kraju strażacy z dawnego województwa pilskiego byli zdani tylko na siebie.

Preludium tamtych wydarzeń

Pierwszy wielki pożar, z którym musieli się zmierzyć wronieccy strażacy wybuchł nieco wcześniej, bo 1 czerwca 1992 r. Druhowie prowadzili akurat pokazy dla maluchów z okazji Dnia Dziecka.

- Zawyła syrena. Udaliśmy się do pożaru. Palił się las. Wówczas spaleniu uległo 600 ha Lasów Państwowych i 100 ha lasów prywatnych - wspomina Stefan Kaszkowiak.

Skala pożaru szokowała. Tego dnia wielu ludzi było w lesie. Uciekali motorami, samochodami i rowerami.

- Pierwszy raz widzieliśmy tak duży ogień. Zobaczyliśmy, jak rozprzestrzenia się w lesie - mówi Stefan Kaszkowiak. - Olejki eteryczne zawarte w igliwiu zapalają się wybuchając. Tworzy się duża kula ognia. To spada na ziemię i pali się znacznie większa powierzchnia lasu - wyjaśnia.

Pierwsza próba gaszenia ognia była dla wronieckich strażaków niemałym zaskoczeniem. Kiedy dojechali do linii ognia i skierowali wodę na płomienie wybuchły olejki eteryczne. Dookoła druhów spadł ogień. Trzeba było się wycofać i zająć nowe pozycje.

Nikt nie mógł wówczas przypuszczać, że pierwsze doświadczenia osób, które zetknęły się z tym zjawiskiem okażą się bezcenne podczas walki z największym wówczas pożarem w Polsce.

10 sierpnia 1992 roku około 16.30 po raz kolejny zawyły syreny we Wronkach. Wszystkie jednostki z miasta - OSP Wronki, OSP Zakładów Ziemniaczanych we Wronkach, OSP Spomasz, OSP Wromet Wronki wyjechały do pożaru lasu.

Największy wtedy pożar w Polsce

Stefan Kaszkowiak był jednym z tych, którzy walczyli z pożarem nasypów kolejowych sięgającym od Marszewic po pogorzelisko po pożarze z 1 czerwca tego roku.

- Nasyp palił się w wielu miejscach. Ogień wchodził do lasu - relacjonuje S. Kaszkowiak. Pożar wybuchł wskutek korzystania z niesprawnego hamulca pociągu. Wąskie pasy pożarowe wzdłuż torów nie zdały egzaminu.

Wronieckich strażaków, którzy opanowali już sytuację wysłano następnie do Potrzebowic. Tam sytuacja była dramatyczna.

Jednostki zatankowały wodę i pojechały do wskazanej miejscowości. - W Potrzebowicach była jeszcze część mieszkańców. Ostatnich zabraliśmy do naszych samochodów - wspomina wroniec-ki strażak. - Po chwili nic już nie było widać. Było tyle dymu - dodaje.

W kierunku strażaków zbliżała się ściana ognia. Wozy przemieściły się do Wielenia.

Ludzi z Miałów ewakuowano podstawionym pociągiem w kierunku Wronek. Przy ewakuacji pomagali policjanci.

W Potrzebowicach zapaliły się praktycznie wszystkie budynki. Strażacy wrócili tam. Bronili zabudowań. Rozgrzane od ognia były także samochody gaśnicze. Strażacy jednym strumieniem wody gasili budynki, a drugim schładzali swoje wozy, żeby się nie zapaliły od temperatury.

Później ogień zbliżał się pod domy jednorodzinne w Wie-leniu. Mieszkańcom na pomoc ruszyli wronieccy strażacy. Ludzie oborywali ziemię, by nie dopuścić do rozprzestrzenienia się ognia. Obsypywali dachy piaskiem i zlewali wodą teren wokół swoich domów. Pod koniec dnia strażaków - ochotników z Wronek przerzucono do Białej, gdzie mieli zająć się ewakuacją mieszkańców. Była już późna noc.

- Mieszkańcy nie chcieli się ewakuować. Przyszła starsza pani i powiedziała do mnie: „wie pan, my tu zostaniemy. Tam, po drugiej stronie jeziora był papież. Ja uważam, że on ten ogień zatrzyma” - wspomina Stefan Kaszkowiak. Jak się okazało, ogień ostatecznie nie wyrządził szkód w tej miejscowości. Przyszła burza i wielka ulewa, która zgasiła pożar. Rano strażacy mogli wrócić do domu, by po zasłużonym odpoczynku zająć się dogaszaniem pogorzeliska.

W ciągu zaledwie jednego dnia spłonęło 6000 hektarów lasu. Ognień strawił część zabudowań w Potrzebowicach, budynki gospodarcze w Miałach. Spłonęły też leśniczówki.

Największy samolot gaśniczy wspiera strażaków w Kalifornii

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto