Yes to zespół, który mam w sobie, więc bolało mnie coraz bardziej to, co się u nich działo w ostatnim czasie. Po raz kolejny zmienił się skład i to tak drastycznie iż Yes stał się własnym cover bandem…
Widziałam ich w pełnym reaktywowanym składzie i to w Poznaniu – w Arenie w 1998 roku, no prawie bo bez Wakemana za to chyba był Billy Sherwood i Igor Choroszew , ale tu mogę się mylić. To było niezapomniane widowisko i cudowne spotkanie z muzyką, którą mogę chłonąć wszystkimi zmysłami nawet przez pory w skórze. Na Yesach byłam jeszcze dwukrotnie. Kiedy to grupa postanowiła obyć się bez klawiszowca i nagrać kolejną płytę jako kwartet, wspomagany orkiestrą symfoniczną. Z tego eksperymentu zrodził się album zatytułowany "Magnification". Na europejskiej trasie koncertowej zespołowi towarzyszyła orkiestra z Polski. Yes dał wtedy dwa koncerty, a ja wybrałam katowicki Spodek, to był 2001 rok. Niestety dałam się namówić jeszcze na występ w Spodku w 2009 roku – zamiast Andersona „śpiewał” z nimi Kanadyjczyk, niejaki Benoit David.
Niektórzy moi koncertowi znajomi mają alergię na tzw muzyczny „Jabloneks”, argumentując swoje uczulenie tym, że tylko oryginał ma prawo istnieć w ich prawdziwych muzycznych sercach. Nie zawsze mamy do czynienia tylko z „chałturzeniem” pod cudzym szyldem - bo są zespoły, które zaczynając od kopiowania swoich idoli dorobili się własnego stylu, repertuaru i własnej publiczności. Ot chociażby takie RPWL – grające Pink Floyd czy The Watch – przybliżające wczesne dokonania Genesis jeszcze z Peterem Gabrielem. Ostatnio najbardziej popularnym cover bandem są niejacy The Australian Pink Floyd – ci, co lubią klimaty progresywne na pewno wiedzą co i jak.
Wróćmy jednak do Włochów, którzy zagrali w Blue Note w niedzielny wieczór. Otóż ci ołudniowcy postanowili odtworzyć niemal w całości pierwszy koncertowy album swoich mistrzów pod znamiennym tytułem „Yessongs” , który wydany został na trzech płytach winylowych w 1987 roku.
Członkowie coverbandu odgrywają role swoich odpowiedników w oryginalnym zespole. Przedstawmy zatem Yessongs Italy. Andersonem jest Claudio Cassio – równie eteryczny i nieśmiały co oryginał. Carlo Fattorini – jako Allan White, Gabriele "Bibbi" Ferrari w roli Chris Squire’a – przyznam, że chyba najbardziej przekonująca postać w zespole. Nie zapominając o niejakim Stefano Vicarelli, który odtwarzał partie klawiszowca Ricka Wakemana – praktycznie bez kontaktu z publicznością całkowicie pochłonięty przez cały koncert swoimi „parapetami” z epoki, bo należy dodać, że panowie postarali się o historyczne instrumentarium aby oddać ze szczegółami nawet brzmieniowo muzykę z przełomu lat 70. i 80.
Najbardziej bałam się odpowiednika niekwestionowanego mistrza mistrzów Steve’a Howe’a. Jego partie „usiłował odtworzyć” gość specjalny zespołu - Robert Illesh. Zastanawiałam się, jak ta rozszerzona przecież w stosunku do utworów studyjnych przestrzeń solowa z albumu „Yessongs” wypadnie w Blue Note. Niewtajemniczonym podpowiem, że niektóre utwory są rozszerzone do niemal podwójnej długości w porównaniu do ich studyjnych odpowiedników.
Album otwiera wstęp z Igora Stravinskiego z "Firebird Suite" , który standardowo otwierał wszystkie koncerty „Taków” do tej pory. Tak własnie rozpoczęli Włosi.
Pierwsze dwa kawałki jakoś przeleciały mi bez emocji. Jakby z lekka przyczajony zespół wpatrujący się w publiczność strategicznie rozlokowaną przy stolikach. Publika nobliwa i zdystansowana. Z lampkami wina, lub czegoś mocniejszego zsunięta wygodnie w fotelach. Słuchałam i kadrowałam Yessongs Italy w akcji. Pierwsze dźwięki, które porwały moje serce to początek utwóru ”Heart Of Sunrise”, ten galopujący wstęp. „Perpetual Change” – jakoś niekoniecznie. Potem - "Mood for a Day" który, jest jakby testem wysiłkowym badającym wydajność gitary akustycznej Steve Howe'a, który również ma rozszerzone solówki w "Yours Is No Disgrace", i w "Starship Trooper". Brytyjczyk, który miał tu najtrudniejsze zadanie – bo zagrać jak Howe to przede wszystkim odwaga, nie mówiąc o warsztacie. Chwilami niestety nie był w stanie upakować wszystkich nut i wyrobić się z połamanymi zwrotami rytmicznymi. Cóż, nie tak łatwo kopiuje się muzycznego Rembrandta…
Jeszcze "The Fish” (Schindleria Praematurus)" z Yessongs znacznie dłuższa niż w wersji studyjnej, w której basista (w oryginale Chris Squire ) ma się czym się popisać w wykoaniu Gabriele "Bibbi" Ferrari zabrzmiało bardzo dobrze i z odpowiednią mocą. Powiem, że to właśnie basista był najbardziej przekonujący w swojej odtwórczej roli, nie wiem czy za sprawą sympatycznej powierzchowności uśmiechniętego brzuchaczka w rozkloszowanej bluzie jakby pożyczonej od oryginalnego muzyka, czy też z powodu umiejętności wirtuozerskich.
Perkusista? Wywiązał się ze swojej części repertuaru bez zarzutu. Nieśmiały Stefano Vicarelli – otoczony kilkoma poziomami klawiszy i repertuarowo nie ośmielił się zmierzyć z oryginałem w 100 proc. Album Yessongs zawiera bowiem składankę fragmentów solowego albumu klawiszowca Ricka Wakeman’a "The six wives of Henry VIII" – ten fragment jednak Włosi z premedytacją pominęli.
Na koniec zostawiłam sobie wokalistę, brzydala Claudio Cassio. Delikatność Andersona udało mu się uchwycić, barwa i skala głosu pozostawiała wiele do życzenia. Chwilami wręcz drażniąca nieudolność w bardzo karkołomnych wokalizach. Muszę jednak powiedzieć, że najlepszych kawałków, na które czekałam nie popsuł. And You A”nd I” i „Close to the edge” i „Long Distance Runaround” zajaśniały pełnią blasku. Wokal nie był tak czysty i subtelny jak Andersona. Cóż, przecież to właśnie to, daje nam poczuć różnicę między oryginałem, a kopią.
Mimo wszystko włoszczyzna smakowała zgromadzonym, na poparcie czego zespół dostał gromkie brawa i okrzyki podziwu. Wywołanie zespołu zaowocowało bisem i cudownym „Roudaobut” . Podsumowując, włoskie danie to nie kuchnia brytyjska, a kopia zawsze będzie tylko kopią. Jeśli jednak nie można obejrzeć oryginału czy posmakować potrawy lokalnej, pozostają wariacje na temat.
Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?