Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

DPS w Poznaniu od kuchni dosłownie i przenośnie

Liliana Motyl
Byłam tam i widziałam niedociągnięcia w funkcjonowaniu Domu Pomocy Społecznej przy ulicy Ugory w Poznaniu, za które winą obarcza się dyrekcję. Ale czy o wszystkich sytuacjach dyrekcja na pewno wiedziała? Niekoniecznie, dlatego chciałabym przedstawić sytuację placówki "od kuchni". Dosłownie i w przenośni.

Ponad dwa lata temu przez trzy tygodnie miałam praktyki w Domu Pomocy Społecznej na ulicy Ugory w Poznaniu. Studiuję dietetykę i praktyki musiałam odbyć w kuchni. A kuchnia, jak się okazało, rządzi się swoimi prawami. Kuchnią rządzi pani dietetyk, rządzi w takki sposób, że z pewnością nie o wszystkich skutkach jej rządów dyrektor wiedział. Z jednej strony pod bacznym okiem dietetyczki trzeba było obcinać jak najkrótsze końcówki fasolki szparagowej, by było jej jak najwięcej na obiad. Niejednokrotnie, nie tylko pod moim adresem, lecz także pod adresem kucharek pani dietetyk rzucała kąśliwe uwagi co do grubości obierek po ziemniakach w „mundurkach”. Słowo daję, że cieniej się nie dało, zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z kilkoma, czy kilkunastoma kilogramami ziemniaków w takiej postaci. Skutek był taki, że w obecności dietetyczki kucharki starały się obierać ziemniaki cieniutko, co wydłużało znacząco czas ich obierania, a pod jej nieobecność obierały tak, jak tylko to było możliwe. To jedna strona medalu, która może niekoniecznie aż tak bardzo dziwi, gdyby nie jego druga strona.

W kuchni działy się rzeczy, od których przedstawicielom Sanepid włos zjeżyłby się na głowie. Do kuchni przynoszono śliczne kocięta w wiklinowym koszyku. Głaskano je i głaskano i wierzcie mi, ale po nich kucharki nie umyły rąk. Zresztą, co tam rak, skoro sam fakt przyniesienia kotów do kuchni jest godzien potępienia. Koty to potencjalni roznosiciele toksoplazmozy, ale z pewnością dla dietetyczki, która o całym procederze jak najbardziej wiedziała, było to be znaczenia, nawet w kontekście właściwego i należytego karmienia pensjonariuszy. Regularnie dokarmiano koty z terenu DPS. Jednym z moich zadań, jako praktykantki było bowiem… odrywanie ugotowanego mięsa od kości. Jednak mięso to potem nie szło potem do pensjonariuszy, lecz do… kotów. Tymczasem głośno się wówczas, że seniorzy nie dojadają.

Ówczesny dyrektor Grzegorz Kozielski zasłaniał się wtedy brakiem funduszy, co jeszcze można zrozumieć. W takim wypadku jednak niezrozumiale jest dla mnie postępowanie dietetyczki dającej mięso kotom, gdy jednocześnie oszczędza się na właściwym żywieniu pensjonariuszy. Oni będąc w takim wieku również potrzebują białka mięsa, nawet, jeżeli ich zapotrzebowanie na nie jest mniejsze niż w przypadku ludzi młodszych. Jakąś sprzeczność tu widzę, zapewne po części spowodowaną nieszczęsnym mięsem dla kotów. Swoją drogą, gdzieś podział się właściwy system wartości w kuchni DPS na Wilczaku.

Zapewne zostawiłabym w spokoju sprawę kotów, gdyby dietetyczka za wszelką cenę nie próbowała ukryć kociego procederu. Zgodnie z tym, co robiłam podczas praktyk w DPS na ulicy Ugory pod jednym w punktów w dzienniczku praktyk wpisałam: „obieranie mięsa od kości dla kotów”. Spotkało się to gwałtowną reakcją pani dietetyk i odmową z jej strony odnośnie podpisania dzienniczka praktyk. Wtedy moje podejrzenia, co do właściwego funkcjonowania DPS ugruntowały się ostatecznie. Domyśliłam się, że dietetyczka chciała ukryć koci proceder przed dyrekcją. Już w trakcie trwania moich praktyk poprosiłam panią dietetyk, by pozwoliła mi być bliżej pensjonariuszy, ponieważ w ramach mojej praktyki w DPS miałam do odbycia praktykę technologiczną (w kuchni) i opiekuńczą, To niestety również spotkało się z odmową z jej strony. Zrozumiałam wówczas dietetyczkę- nie chciała, by obce oko oglądało przepaść między zagrzybionymi i zaniedbanymi pokojami pensjonariuszy a pięknie urządzonym korytarzem prowadzącym do gabinetu Pana Dyrektora, przepaść między pomalowanym frontem budynku a rozsypującymi się balkonami z tyłu.

Po trzech latach od momentu, kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy o problemach DPS na ulicy Ugory w Poznaniu, nic się nie zmieniło. Zmieniła się dyrekcja, Zmienili się niektórzy pracownicy. Myślę jednak, że nie o takie zmiany personalne zabiegali seniorzy. Im nie chodzi o to, by pracownicy byli bardzo dobrymi znajomymi Pana Dyrektora Michalaka, lecz świetnymi pielęgniarkami i opiekunkami. Tak jednak nie jest. Pisząc ten artykuł, chciałam pokazać, że problem nie tylko i wyłącznie tkwi w dyrekcji, lecz w samym personelu. Jeżeli w całym DPS między pracownikami tak się dzieje, jak w kuchni, pracuje się w stresie i nie ma dobrej atmosfery, to ona odbija się także na pensjonariuszach. Mobbing między pracownikami rodzi mobbing wobec seniorów. Być może takie właściwe zmiany nie zaszły ze względu na niewiedzę poprzedniego Dyrektora Kozielskiego odnośnie poczynań pracowników. Można tylko mieć nadzieję, że obecny Dyrektor Piotr Michalak ową wiedzę nabędzie i zrobi to, co będzie konieczne.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto